Jabłoński o migrantach na granicy: Sprowadzeni celowo. Dostali instrukcje, jak udawać uchodźców
Fundacja Ocalenie, której przedstawiciele są na polsko-białoruskiej granicy, podała, że stan pewnej koczującej tam kobiety jest dramatyczny i "niebawem umrze na oczach piątki dzieci". Dlaczego nie można pomóc tej kobiecie?
Staram się nie komentować i nie wspierać działań organizacji, które współdziałają z reżimem Alaksandra Łukaszenki, wspomagając jego propagandę. Takie organizacje niestety bardzo mocno się w tę propagandę wpisują, atakując polski rząd i obarczając go winą za skutki działań, za które wyłączną odpowiedzialność ponoszą władze Białorusi.
Jednak doniesienia o tym, że pewna kobieta na granicy polsko- białoruskiej jest na skraju śmierci, powinna interesować rząd.
Podkreślam, że już w niedzielę rząd wysłał do Białorusi propozycję pomocy humanitarnej, a konwój czeka przy granicy na wjazd – jednak otrzymaliśmy odmowę. Jest to dla nas sytuacja niezrozumiała, ale też kolejny dowód na to, że reżim Alaksandra Łukaszenki w sposób instrumentalny wykorzystuje ludzi, których sam sprowadził na terytorium Białorusi. Również polskie organizacje, które mu w tym pomagają, przyczyniają się do tego, że jego zamierzenia mogą być realizowane.
Dlaczego, pana zdaniem, te organizacje pomagają Łukaszence? Z perspektywy opinii publicznej pomagają one raczej koczującym tam ludziom. Jaka jest, według pana, zależność między Fundacją Ocalenie a białoruskim rządem?To nie jest właściwa postawa. Mam nadzieję, że te organizacje, które w tym uczestniczą, zrozumieją to i zmienią swoją politykę. Bardzo bym chciał, aby organizacje i osoby, które angażują się w tę sprawę, z takim samym zaangażowaniem pomagały nam w wywarciu międzynarodowej presji na reżim Łukaszenki, aby pozwolił nam na przekazanie pomocy humanitarnej.
Część organizacji, polityków i dziennikarzy powtarzała kłamstwa białoruskiego reżimu mówiące o tym, że uchodźcy przebywają na terytorium Polski. Jest to sprzeczne z faktami. Każdy, kto tam był, może to poświadczyć. Te organizacje i osoby muszą mieć świadomość, że w ten sposób pomagają reżimowi Alaksandra Łukaszenki. Uważam, że jest to bardzo niewłaściwe postępowanie, bo tak naprawdę wspierają go w realizowaniu planu, który miał od początku w stosunku do Litwy, a teraz robi to samo z Polską, a także Łotwą. To jest zaplanowana i dobrze zorganizowana akcja, realizowana dziś niestety przy udziale części polskich organizacji pozarządowych, mediów i polityków. Nie jest to sytuacja którą można ocenić pozytywnie, dlatego trzeba o tym głośno mówić. Mam nadzieję, że to się zmieni.
A może to jest tak, że nie chcą pomagać Łukaszence, tylko tym ludziom? Przekładają ich życie i zdrowie nad politykę?
Niestety, w żaden sposób nie pomagają tym ludziom, ponieważ oni znajdują się na terytorium Białorusi. Rząd Polski w dalszym ciągu pozostaje w gotowości do przekazania tam pomocy. To państwo, które sprowadziło tych ludzi na swoje terytorium, powinno brać odpowiedzialność za udzielenie im pomocy. A jeśli samo nie jest w stanie tego zrobić, może uzyskać pomoc międzynarodową. My taką pomoc zaoferowaliśmy – i pozostajemy w gotowości do jej udzielenia. Konwój stoi na granicy.
Jaki rodzaj pomocy został wysłany do Białorusi?
Została wysłana pomoc rzeczowa, przede wszystkim środki, które są najbardziej potrzebne, czyli namioty, koce, śpiwory, różnego rodzaju zaopatrzenie, które mają poprawić warunki bytowe tych ludzi. Jesteśmy też gotowi wysłać inne środki, zwróciliśmy się do strony białoruskiej o wskazanie szczegółowych potrzeb, ale dostaliśmy odmowę. Białoruś odrzuca jakąkolwiek pomoc.
Dla kogoś obserwującego z boku te wydarzenia może wydać się niezrozumiałe, że rząd wysyła pomoc do białoruskiego rządu, a na granicy jest problem z przekazaniem tym ludziom jakichkolwiek rzeczy bezpośrednio.
Każdy, kto chce przekroczyć granicę z Białorusią, może to zrobić we właściwy sposób na przejściu granicznym. Próby przekroczenia jej wbrew przepisom nie mogą być tolerowane. To jest naruszanie podstawowych elementów bezpieczeństwa państwa. O to dokładnie chodzi Alaksandrowi Łukaszence, aby osłabiać poziom naszego bezpieczeństwa, zachęcać ludzi po polskiej stronie do tego rodzaju działań.
Jeśli ktoś nie zagłębia się w politykę, to widzi koczujących na granicy ludzi, bez pomocy, otoczonych służbą graniczną. Raczej nie wiedzą oni o działaniach rządu, stąd rodzi się pewien dysonans poznawczy.
Być może opinia publiczna nie zna wszystkich szczegółów, dlatego staramy się szeroko o tym informować. Każdy, kto chociaż trochę się tą sprawą interesuje, może te szczegóły poznać. I każdy musi sam dokonać oceny, czy to, co się dzieje na polsko-białoruskiej granicy jest działaniem, które można sprawdzać wyłącznie do gestów czysto humanitarnych. Ja te pobudki doskonale rozumiem. Myślę, że gdyby ta grupa ludzi uciekała przed prześladowaniami na Białorusi, to wtedy można byłoby to rozważać wyłącznie w kategoriach humanitarnych. Jednak mamy zupełnie inną sytuację – to są ludzie sprowadzeni celowo przy użyciu białoruskiego aparatu władzy, którzy otrzymują szczegółowe instrukcje jak udawać uchodźców i jak uzyskiwać azyl w Unii Europejskiej.
Jeśli Polska zgodziłaby się na to i pozwoliła na otwarcie granic, de facto na wpuszczenie wszystkich osób, to ta praktyka będzie kontynuowana i za chwilę będziemy mieli takie same grupy, ale nie w dziesiątkach, tylko w dziesiątkach tysięcy.Przecież podawane w wielu mediach miejsce ich pochodzenia to też kłamstwo. Oni są ściągani samolotami głównie z terytorium Bliskiego Wschodu, nie Afganistanu! Loty odbywały się przede wszystkim z Iraku: z Bagdadu, Basry, Erbilu, Sulajmanijji, następnie ci ludzie trafiali do Mińska, po czym byli przewożeni na granicę przez białoruskie służby, najpierw na granicę z Litwą, teraz z Polską i także z Łotwą. To jest zaplanowana operacja.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut