Dlaczego porównywanie życia w Polsce i Hiszpanii nie ma sensu? Chilewicz od dziś w naTemat.pl
Życie na obczyźnie sprawia, że chcąc nie chcąc mamy ochotę porównywać. Zaczyna się od cen (złotówki na euro i odwrotnie), a kończy na społecznych zwyczajach, kwestiach politycznych czy estetycznych. To pułapka, w którą bardzo łatwo wpaść, ale czy da się jej uniknąć?
Zaczynając przygodę w byciu felietonistą naTemat postanowiłem rozliczyć się z tego, jak bardzo porównywanie życia w Hiszpanii i w Polsce jest bez sensu i jak bardzo z wielu różnych powodów, o których pewnie można by napisać książkę naukową, Polska właściwie nie ma szans w tym porównaniu. Przyjrzyjmy się szczegółom, bo to w nich, jak wiadomo, tkwi diabeł.
Gdy my zmagaliśmy się z nazistami i okupacją, oni przeżywali przede wszystkim własną wojnę domową. W tej ostatniej zginęło około pół miliona osób, co jest ułamkiem w porównaniu z kilkoma (według różnych obliczeń od trzech i pół do sześciu) milionami Polaków, którzy zginęli w trakcie II wojny światowej. Gdy dodamy do tego zniszczone miasta i nieistniejące tak naprawdę struktury państwa zobaczymy, że w połowie XX wieku byliśmy zupełnie w innych miejscach.
Przenieśmy się do połowy lat 70. My tkwiliśmy w epoce Gierka, o której napisano już i pozytywnie i negatywnie (polecam tu nowy „Pomocnik Historyczny” „Polityki”, który jest poświęcony panu Edwardowi), ale ciężko uznać to za okres pełen swobód obywatelskich i wolności. Tymczasem w Hiszpanii umiera generał Franco, wybucha festiwal wolności, a konstytucja z 1978 roku cementuje demokratyczne podstawy królestwa, które niedługo później sprawią, że kraj ten dołączy do wspólnoty europejskiej oraz NATO.
Przyspieszmy znowu czas i spotkajmy się w 2005 roku. Polska od roku jest w Unii Europejskiej, a wybory parlamentarne wygrywa Prawo i Sprawiedliwość. Roman Giertych zostaje ministrem edukacji, a Lech „spieprzaj dziadu” Kaczyński, który jako prezydent Warszawy bezwzględnie zakazał Parady Równości, prezydentem kraju. Trwa kulturowy regres. W Hiszpanii zaś zostają wprowadzone małżeństwa jednopłciowe, które dziś według różnych badań cieszą się poparciem prawie wszystkich obywatelek i obywatelki (około 85 - 90 proc. społeczeństwa).
To oczywiście zaledwie kilka fragmentów z długich historii istnienia Polski i Hiszpanii. Wymieniać można długo, ale wyłania się z tej historii, przynajmniej dla mnie, obraz mojej ojczyzny, która zwyczajnie z wielu różnych powodów nie miała równego startu z taką właśnie Hiszpanią. Czy porównywanie więc ma realny sens, skoro na wstępie wiemy, kto wypadnie na pierwszy rzut oka korzystniej?
No właśnie: ojczyzna i obczyzna. Ziemia ojców i ziemia obca. Czy mogą one zamienić się miejscami albo chociaż wymieszać tak, by te różnice zatrzeć? Czy skoro sam, świadomie, wybrałem Barcelonę za swój dom, a Hiszpanię za kraj, w którym chcę dalej żyć, to w końcu stanie się ona moją ojczyzną? Kiedy to nastąpi? Na czym polega to przejście? Jeszcze nie znam odpowiedzi na te pytania, ale mam nadzieję, że poznam je razem z Wami w weekendowych felietonach dla naTemat. Jestem na nie wyraźnie podekscytowany, zupełnie jak na Ptasie Mleczko w paczce od mamy, którego w Hiszpanii, co oczywiste, brak.
Patryk Chilewicz - pracował w brukowcu, sprzedawał buty i podawał szampana Beacie Kozidrak – powiedziała mu wtedy, że jest fajny. Niespecjalnie w to uwierzył i wciąż czuje potrzebę udowadniania sobie i innym, że taki właśnie jest. Dlatego już od dziesięciu lat zatruwa życie celebrytom (a ci albo go uwielbiają, albo nienawidzą). Kocha kotki i marzy o wyprowadzce z Ziemi. W wolnych chwilach miewa ataki paniki lub czyta komiksy o kaczkach.
Redaktor naczelny i prezes zarządu Vogule Poland.
Autor książki Fejm. Poradnik Początkującego Celebryty.
Autor tomu poezji intro wersja.