Obejrzałam "Żony Miami". Bohaterki wylewają na siebie szampana, powinny wylać kubeł zimnej wody

Joanna Stawczyk
Amerykański sen i blondwłose Polki w roli głównej. Najpierw były z Hollywood, a teraz ze słonecznej Florydy. Zdaje się, że słońce w Miami wyjątkowo szkodzi, bo co poniektórym przygrzało w główkę za mocno. Zanurzyłam się w świat reality-show "Żony Miami" i wiem jedno - paniom bezapelacyjnie należy się kubeł zimnej wody w postaci pobytu w Polsce.
Obejrzałam "Żony Miami". Bohaterki zasłużyły na miesięczne wakacje w Polsce Fot. Instagram.com /@player.pl


Kojarzycie reality-show "Żony Hollywood", którego bohaterkami były Polki mieszkające w Los Angeles? Program pokazywał, jak żyją i z jakimi bolączkami zmagają się na co dzień rodaczki, które wyemigrowały za ocean w poszukiwaniu kariery i lepszego życia. Ważny szczegół - przynajmniej części z nich udało im się samodzielnie osiągnąć sukces i zapracować na luksusy, którymi mogły pochwalić się przed kamerą.


"Żony Miami" jak bajka, od której boli głowa

Na początku grudnia na platformie Player.pl zadebiutował łudząco podobny format, ale uczestniczkami są Polki, które zamieszkują oddychające przepychem i pieniądzem miasto w południowo-wschodniej Florydzie. Pięć kobiet, które bez reszty pochłonęło Miami.

Patrząc ich oczami, można uznać, że to raj na ziemi. Słońce, szampan i diamenty. Kiedy przypominamy sobie jednak, że doskonale wiemy, jak wygląda życie, mamy wrażenie, że na potrzeby produkcji stworzono nowy świat, który tylko na pierwszy rzut oka przypomina utopię. Drogie "Żony Hollywood", dlaczego to wasza wina?

Zajrzałam w wasze uniwersum i wiem, że niekoniecznie chciałabym do was dołączyć. Świadomie lub nie - zgasiłyście normalnych ludzi jak peta przed klubem o 6 nad ranem, mając uśmieszek na twarzy.

Słońce tylko dla bogatych?

Nie będę streszczać, która pani, czym może się pochwalić, bo to możecie znaleźć TUTAJ. Lepiej powiedzieć, co je łączy. Bezkresna miłość do zielonych banknotów, ekstrawaganckich willi, kosztowanych ubrań, koszmarnie drogich samochodów, jachtów i samolotów oraz do swoich zamożnych małżonków. Jedyną, która szuka miłości, jest Ela Pruszyńska.

Poza tym, że Ela szuka "husbanda", który spełni bardzo konkretne wymagania, ma na głowie chociażby spotkania ze stylistką, która mówi jej, w co ma ubrać się na plażę, żeby posiedzieć na leżaku. Ogarnia też swój butik z ciuchami, który ma otworzyć niebawem. Raz na jakiś czas widzi się ze swoimi dziećmi. Zastanawia się przy okazji, jak to możliwe, że nie mówią po polsku, tylko po angielsku w językach swoich ojców, skoro nigdy ich polskiego nie nauczyła. Szok...

Dalej wyłania się Sylwia Graff, której wizytówka na starcie programu zaczyna się od tego, że jest prawniczką i szefową fundacji pomagającej samotnym matkom. Ciekawe, bo w odcinkach mało o jej pracy i charytatywności. Jest za to Sylwia z synkiem w luksusowym domu lub z przyjaciółkami w restauracjach, gdzie zjadają lunch warty pensję polskiej klasy średniej, jak nie lepiej. W jej życiu nie brakuje też zakupów w najdroższych butikach, prywatnego ochroniarza, personalizowania kosztującego kilka milionów auta, podróży prywatnym odrzutowcem i naszyjników wartych tyle, co kawalerki w Warszawie. Wszystko od męża, o którym tylko słychać, lecz nigdy go nie widać. Widać za to kupę prezentów i Sylwię, która stwierdza, że nie rozmawia z plebsem, który nie wie, co to Fisher Island – najdroższa i ekskluzywna wyspa w Miami, gdzie ma członkostwo, które kosztuje skromniutki milion dolarów rocznie. No cóż, to chyba nie zanosi się na rozmowę...

Karolina Antoniades w tej całej historii wypada blado. Co gorsza - irytująco. Bo poza miłą, ładną buzią, pozbawioną tony wypełniaczy, jest tylko śpiewka o tym, że cukier i węglowodany zabijają w najmniejszej ilości i o tym, na co narzeka i co nie pasuje jej córce Athenie. Właściwie nie wiadomo, czy nie pasuje Karolinie, czy jej pociesze. Trudno stwierdzić - ale to męczy i nic nie wnosi. Chociaż ona jedyna nie napastuje średnio co dwie minuty gadaniem, ile kosztuje jej...wszystko.

Chciałoby się powiedzieć, że ten cyrk w formie reality show ratuje Ewa Sama, ale tak właściwie robi to jej mąż Mike. Ładunek pozytywnej energii i szczerej, niedublowanej pod kamerę autentyczności, sprawił, że nie miałam ochoty co chwilę robić sobie przerwy na melisę. Dzięki Mike. Ewa za to jest sympatyczna, ale dokooptowana jakby na siłę do grona swoich koleżanek z Miami. Gdy mówi o drogich zakupach, masz wrażenie jakby scenarzysta wepchnął jej siatkę od Diora w zęby i kazał udawać na castingu, że lubi być 'bogatą bogaczką'.

Na sam koniec zostawiłam wisienkę na torcie. Aneta Glam-Kurp, która sprawiła, że przy każdym fragmencie z jej udziałem robiło mi się realnie słabo i niedobrze. Dlaczego? Aneta pozostawia cię z przekonaniem, że jedyną receptą na szczęśliwe życie jest bogaty mąż - nieważne, czy go kochasz - byle był i miał maszynkę do pieniędzy. Jej tydzień skupia się na robieniu wszystkiego, o czym marzy raz na jakiś czas zwykły, pracujący codziennie śmiertelnik - imprezie, opalaniu, podróżowaniu, zjedzeniu czegoś smacznego i napiciu się czegoś dobrego z procentami.

Amerykański sen czy amerykańska pustka?

Jak to możliwe, że to dream life, skoro zostałam z uczuciem, że nie chciałabym wejść w ich skórę ani na jeden dzień. Przez Anetę np. zwątpiłam w ludzkie poczucie moralności. Za każdym razem, widząc lepszego szampana, będę miała przed oczami jej twarz gratis. No way.

– Lubię takie prymitywne zabawy. Szampan to jest moja terapia na skórę. To jest takie odświeżające i te bąbelki tak fajnie mi skórę dotleniają – oznajmiła w jednym z odcinków Aneta Glam-Kurp. Zaraz po tym sama zadała sobie pytanie, "ile finansowo szampana na niej ląduje" - zapewne chodziło o jednorazową imprezę, a z relacji byłej modelki wynika, że takich wyjść w miesiącu jej nie brakuje.

– Pensja mojej mamy na 15 miesięcy – odpowiada, wybuchając salwą śmiechu bez ani sekundy refleksji. Serio? Potem poprawia się, że chodzi o emeryturę.
Drogie "Żony Miami", zapraszam was na polski padół. Zapewniacie przecież, że tak kochacie Polskę, a czasem nawet też tęsknicie i chciałybyście wpadać częściej. Wpadnijcie i zamieszkajcie w kawalerce pod Warszawą. Przeżyjcie za średnią polską pensję. Będę trzymać kciuki za was patriotki, abyście wytrwały zdrowe, najedzone, wyspane i uśmiechnięte do końca pobytu. Besos.

A wam czytelnicy, jeśli macie ochotę poleżeć przed telewizorem i przysłowiowo odmóżdżyć się do cna - polecam "Żony Miami". Miejcie tylko pod ręką tabletki przeciwbólowe, bo już po dwóch odcinkach boli paradoksalnie nie dupa, ale głowa.
Czytaj także: Nowe reality show z bogatymi Polkami w USA. Kim są uczestniczki programu "Żony Miami"?