Psy rzuciły się na parę z niemowlakiem. Właścicielka: "nie przestrzegali moich zasad"

Agnieszka Miastowska
07 grudnia 2022, 07:07 • 1 minuta czytania
Krwawy atak trzech psów na rodziców i maleńkie dziecko rozegrał się w Kędzierzynie-Koźlu. Trzy psy rzuciły się na parę, która w nosidełku miała zaledwie miesięczne dziecko. Sytuacja mogła skończyć się dla niego tragicznie. Ostatecznie dziecko udało się uchronić przed psami, ale matka została pogryziona. Właścicielka psów nie poczuwa się do winy.
Agresywne psy rzuciły się na parę z niemowlakiem. Sąsiadka wini ich Fot. Wojtek Laski/East News

Psy rzuciły się na parę z dzieckiem

Wszystko wydarzyło się, gdy para postanowiła odwiedzić ciocię mieszkającą w centrum miasta. Kobieta mieszka w budynku, który jest ogrodzony i by wejść do klatki, trzeba przejść przez furtkę. Gdy para przekroczyła ogrodzenie rzuciły się na nią trzy agresywne psy.

Sytuacja była dramatyczna, bo zwierzęta mogły zagrozić dorosłemu człowiekowi, a kilkumiesięczne dziecko mogło zostać śmiertelnie pogryzione. Na szczęście mężczyźnie - Sebastianowi Rogusowi udało się odłożyć nosidełko z dzieckiem na dach auta. W międzyczasie jego partnerka 23-letnia Kinga Światkowska została przewrócona na ziemie przez psy. Zwierzęta zaatakowały ją, doprowadzając do uszkodzenia ciała.

Gdy tylko partner dobiegł do niej, pomógł odciągnąć jednego z psów tak, że zakrwawionej kobiecie udało się uciec do klatki budynku.

- Odłożyłem dziecko na samochód, psa przycisnąłem do ziemi, bo właścicielka sobie nie dawała rady. Pies puścił dziewczynę i powiedziałem jej: uciekaj do bloku. Dziewczyna zapłakana, podłoga we krwi, korytarz we krwi, spodnie poszarpane – wspomina partner pani Kingi w reportażu "Interwencji". Kobieta została zawieziona do szpitala.

- Usłyszałam, że rany są płytkie i szybko się zagoją, ale miesiąc pod zdarzeniu jedna z ran jeszcze się nie zagoiła. Miałam trzy szwy założone, dostałam zastrzyk na tężca – powiedziała pani Kinga.

Właścicielka agresywnych zwierząt terroryzuje sąsiadów

Wraz z psami na podwórko wybiegła ich właścicielka, czyli sąsiadka ciotki, do której udała się para. Kobieta nie była w stanie złapać i utrzymać żadnego z psów, wyszła z nimi bez smyczy i kagańca. Nie poczuwała się do odpowiedzialności i tłumaczyła, że "nie zakłada psom smyczy, bo nie ma czucia w rękach, żeby ją trzymać".

Absurdu sytuacji dodaje fakt, że sąsiadka odpowiedziała partnerowi poszkodowanej, że "nie zakłada psu kagańca, bo ten go zjadł". Kobieta nie poczuwała się do przeprosin, uznała wręcz, że to para nie przestrzega jej zasad.

Można powiedzieć, że sąsiadka terroryzuje cały budynek, bo dzwoni do sąsiadów z informacją, że wyprowadza psy, więc ci mają "nie wyprowadzać dzieci na dwór", by wiedziała, że może wyjść ze swoimi zwierzętami. Zdaje więc sobie sprawę z tego, że są agresywne i niebezpieczne. Sprawą zajęła się policja. Okazało się, że psy nie są zaszczepione, więc funkcjonariusze z Komendy Powiatowej Policji w Kędzierzynie-Koźlu poinformowali o tym państwowy instytut weterynarii.

Poza tym przyjęli zawiadomienie o wykroczeniu, jednak z uwagi na skutki tego zdarzenia oraz wagę czynu, zmienili kwalifikację z wykroczenia na przestępstwo nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu. Psy trafiły na obserwację, która nie wykazała, że cierpią na wściekliznę, ale to już kolejny atak na człowieka z ich strony.