Siedem niezwykłych faktów ze świata F1. Niektóre wprost nie mieszczą się w głowie
Bezpieczeństwo przede wszystkim
Bolidy Formuły 1 to prawdziwe dzieła sztuki, tej technologicznej i mechanicznej zarazem. Nowoczesne i niezwykle bezpieczne zarazem. Jeden samochód składa się z ponad 80 tysięcy części, a wszystko po to, by pojazd był konkurencyjny, szybki i bardzo wytrzymały. Dlaczego? Bo taką bestią da się pędzić grubo ponad 370 km/h, a przeciążenia jakim poddane jest ciało kierowcy wynoszą ponad 6G, a w momentach zagrożenia ponad 10G. Czyli tyle, ile muszą wytrzymać piloci myśliwców czy astronauci.
Sęk w tym, że tutaj wszystko dzieje się na ziemi, gdzie zagrożenia dla kruchego ciała ludzkiego są ogromne. Więc F1 jest liderem, jak idzie o nowinki technologiczne, które mają zabezpieczać kierowców. Kask, który jest bardzo lekki i niezwykle efektowny, to jedna z najbardziej wytrzymałych konstrukcji w królewskiej serii. Do tego dochodzi energochłonna konstrukcja bolidów, system HALO (niezbyt efektowny pałąk zamontowany nad głową kierowcy, który wytrzymać może nacisk rzędu 12 000 kg!), czy dodatkowy system ochrony kręgosłupa zintegrowany z kaskiem.
Kierowcy czasem narzekają na obostrzenia, ale po wypadku z udziałem Lewisa Hamiltona i Maks Verstappena głosy krytyki umilkły. We wrześniu 2021 roku Holender ostro atakował rywala, a ten nie odpuszczał i w efekcie bolid Red Bulla najechał na samochód Mercedesa. Verstappena podbiło na krawężniku, znalazł się na samochodzie rywala, a gdyby nie kask i osłabione HALO, wszystko zakończyłoby się tragicznie. Brytyjczyk nie doznał nawet drobnego urazu, choć na kasku miał ślady po oponie rywala...
Rok wcześniej Romain Grosjean uderzył z impetem w barierę jadąc z prędkością 192 km/h, a przeciążenie wyniosło 67G. Francuz również wyszedł z samochodu bez szwanku. A nasz Robert Kubica, który w Kanadzie frunął swoim bolidem, a potem roztrzaskał go w drobny mak? Samochód się rozpadł, ale kierowca ocalał. Ryzyko i zagrożenia w F1 są ogromne, ale bolidy to najbezpieczniejsze samochody świata.
Technologia, która robi (wielką) różnicę
Bezpieczeństwo to jeden aspekt, inny to konkurencyjność i szybkość, bo w królewskiej serii chodzi przede wszystkim o to, by być szybszym od rywali. Dlatego samochody wciąż są ulepszane, rozwijane i modyfikowane. Jeden kosztuje ok. 20 mln dolarów, czyli niemal 90 mln złotych. Cena może zwalić z nóg, ale płaci się za elementy i systemy, które później mają wpływ na cały rynek motoryzacyjny. Wszak lwia część ekip w F1 to producenci samochodów, jak Ferrari, Mercedes, Aston Martin czy Renault.
Jak technologia trafia pod strzechy? Bardzo prosto. Jeżeli jakaś nowinka sprawdza się na torze F1, to czemu nie zaszczepić jej do samochodów fabrycznych. Jeden i drugi pojazd mają cztery koła i kierownicę, a inżynierowie muszą tylko przeszczepić technologię do fabryk. Tak stało się ze słynnym systemem KERS, czyli Kinetic Energy Recovery System. Swoją wersję opracowała ekipa Franka Williamsa w 2009 roku, a krótko potem nowinka trafiła do Porsche 911 GT3 R Hybrid czy Porsche 918 RSR.
Formuła 1 zawsze jest krok lub dwa przed rynkiem i stanowi, nomen omen, koło zamachowe zmian. I to na każdym poziomie: opon, silników, aerodynamiki, systemów hybrydowych czy bezpieczeństwa. Osobny wszechświat stanowi choćby kierownica, która bardziej przypomina tę z pojazdu batmana, niż samochodową. Ale tak zapewne będzie wyglądać za jakieś 20-30 lat. Ta w F1 ma 25 przycisków i nie służą one regulacji głośności radia. Nasze fabryczne wkrótce będą podobne.
Znakomity sposób na… odchudzanie
Teraz kilka ciekawostek na temat kierowców i warunków w jakich pracują w bolidzie. Muszą być dobrze wytrenowani fizycznie i wytrzymali, zwłaszcza jak idzie o głowę, kręgosłup i szyję. W trakcie wchodzenia w zakręt bolidu kierowca poddawany jest przeciążeniom rzędu 6G, a gdy pojawia się zagrożenie, te wartości rosną nawet kilkukrotnie. Wyścig to mało komfortowe 2-3 godziny dla każdego pilota (to chyba lepsze słowo od kierowcy, prawda?), a każdy płaci za niego wysoką cenę.
Przede wszystkim podczas jednego wyścigu kierowca chudnie ok. 3 kilogramów. W bolidzie jest bardzo gorąco, temperatura może sięgać nawet 122 stopni Fahrenheita (ok. 50 stopni Celsjusza!) A każdy zawodnik musi mieć na sobie dwie warstwy ubrań: kombinezon oraz bieliznę, która chroni przed poparzeniami skóry w razie pożaru. I do tego kask, który nie jest ciężki, ale swoje jednak waży. Standardowo traci się 2-3 litry wody, którą potem trzeba uzupełnić przed ważeniem bolidu i kierowcy po wyścigu.
Można zażartować, że to znakomity sposób na odchudzanie, choć każdy z pilotów musi być znakomicie wytrenowany i raczej o swoją wagę się nie martwi. Kierowcy do sezonu przygotowują się wieloetapowo i muszą być bardzo wysportowani. Charles Leclerc biega i spędza sporo czasu na siłowni. Carlos Sainz poza siłownią pracuje na gokartach, a Robert Kubica swojego czasu uwielbiał objechać tor na wyścigowym rowerze.
Praca, moc i energia, czyli lekcja fizyki w praktyce
To, jak działają bolidy Formuły 1, mogłoby być tematem ciekawych i bardzo nietypowych lekcji fizyki w szkole. Samochód waży niewiele (nie więcej niż 728 kg bez paliwa), ale potrafi pędzić z niezwykłą prędkością. Na długiej prostej bez problemu rozpędzi się do 370 km/h, wchodzi w zakręty przy prędkości 300 km/h i nie wpada w poślizg. Jak to możliwe? To z jednej strony prędkość, a z drugiej aerodynamika, czyli docisk do podłoża. W F1 jest tak duży, że teoretycznie bolid byłby w stanie pędzić po suficie i nie oderwałby się od niego.
Każdy z tych pojazdów potrafi rozpędzić się do 160 km/h, zahamować i zatrzymać się w cztery sekundy. Potężne siły oddziałują na opony, które ścierają się na torze jak gumka myszka. To tarcie sprawia (w zależności od rodzaju mieszanki), że każda opona na koniec wyścigu chudnie o ok. 0,5 kilograma. A przecież hamowanie to także tarcze i klocki, czyli układ który narażony jest na ekstremalne warunki. Tarcza nagrzewa się w trakcie pracy do ponad 1000 st. Celsjusza. A układ hamulcowy pracuje na najwyższych obrotach.
Inna sprawa to silnik, czyli serce bolidu. Jeden wystarczy na 5 do 7 wyścigów, a awarie i problemy to codzienność królewskiej serii. Tutaj wszystko musi się zgadzać i wszystko jest na limicie. Inaczej niż w pojazdach fabrycznych, silnik nie musi być żywotny, ale ma dać maksimum mocy na kilka, może kilkanaście tygodni. Kosztuje nawet 15 mln dolarów, ale jak już wspominaliśmy, cały pojazd do 80 tysięcy elementów, z których większość to części silnika. I znów, jeśli coś sprawdza się w warunkach F1, trafia później do fabryk i naszych aut.
Niesamowite liczby. Duże i bardzo małe
Formuła 1 to oczywiście szalone liczby, które często nie mieszczą się nam w głowach. Bo bolid kosztuje 90 mln złotych, silnik większą część tych środków, a przecież żeby go zbudować, potrzebna jest praca setek ludzi. Wiecie, ile osób liczy sobie ekipa w królewskiej serii? Około 600. Najczęściej widzimy w telewizji dwóch kierowców, czasem dyrektora czy inżynierów wyścigowych. Ale to tylko kilka najważniejszych postaci. A takich zespołów jest przecież dziesięć.
I każda z ekip pracuje okrągły rok, bo samochód trzeba projektować, poprawiać, udoskonalać i myśleć o tym, co wydarzy się za miesiąc, dwa, sześć. Do tego dochodzą testy, wymogi narzucane przez FIA, no i złożenie tych 80 tysięcy kawałeczków (w każdej ekipie razy dwa) w całość. I te wielkie osiągi można mnożyć w zasadzie w nieskończoność, choć cała złożoność tego świata to także liczby niezwykle małe. Bo idea polega na tym, żeby być najlepszym pod każdym względem.
Czyli pędzić na torze ponad 300 km/h, ale w padoku spędzić jak najmniej czasu. Przed laty kierowcy w trakcie wyścigu wpadali do pit-lane na siedem-osiem sekund, zmieniali opony, dolewali paliwa i pędzili dalej. A dziś? Od kiedy nie tankuje się w trakcie rywalizacji, rekordy znacznie się poprawiły. 2,5 sekundy na wymianę opon? To standard. A rekord świata należy do Maksa Verstappena, którego ekipa dokonała tego w 1,82 sekundy w 2019 roku. Co ciekawe, w całą operację zaangażowanych było aż 20 osób.
Maszynka do robienia pieniędzy
Cóż, na przestrzeni lat królewska seria rozwinęła się marketingowo i promocyjnie, nie tylko sportowo. Dziś rywalizację, która trwa od marca do listopada (a będzie jeszcze dłużej w sezonie 2023) śledzi 455 milionów ludzi na całym świecie. Większość przed telewizorami, bo choć wyścigowa karuzela odwiedza niemal cały świat, do USA i Australii, po Azję, Europę oraz Bliski Wschód, kupić bilet na wyścig i dostać się na tor wcale nie jest łatwo. Ceny? Od 1800 do nawet 7000 złotych. Poza tym przed telewizorem więcej widać.
Jak się szacuje, Formuła 1 w 2021 roku zanotowała przychody rzędu 2 136 000 dolarów, co jest wzrostem aż o 991 mln dolarów. To rekord w historii królewskiej serii i bardzo dobra wiadomość dla organizatorów, którzy rok wcześniej przez pandemię zanotowali niemal 450 mln dolarów straty. Teraz F1 wychodzi na prostą po ostrym zakręcie i chwali się, że ogląda ją na żywo więcej ludzi, niż piłkarski mundial (tak było w 2018 roku, dane za 2022 rok wciąż nie są dostępne).
Spektakle co sezon są ciekawsze i ciekawsze, walka toczy się o każde zwycięstwo, punkt i miejsce w stawce. Od pierwszego do ostatniego wyścigu w sezonie. A przecież FIA nakazuje co roku cięcie kosztów, a do tego większą dbałość o środowisko naturalne i społeczną odpowiedzialność swojej perły w koronie. I to udaje się jej znakomicie, choćby patrząc na współpracę Scuderii Ferrari z Santanderem. Te dwie marki zawarły w 2021 roku umowę, w której Grupa Santander zobowiązała się do wspierania teamu Ferrari w osiągnięciu neutralności węglowej do 2030 roku.
Królewska seria jest już taka tylko z nazwy
Królewska seria to nie przypadkowa nazwa, bo tuż po II wojnie światowej Formuła 1 odradzała się jako rozrywka arystokratów. Z biegiem lat F1 przeszła metamorfozę i stała się sportem dla każdego kibica. F1 młodnieje z roku na rok, weteranów wygryzają młode wilki, a nowe pokolenie kierowców wychowywane jest w akademiach gigantów, w czym prym wiodą Scuderia Ferrari oraz Red Bull.
I w zasadzie każdy chłopiec, który marzy o wielkiej karierze w tym sporcie, może swoją determinacją, ciężką pracą i przy wsparciu najlepszych "stajni" na świecie dotrzeć na szczyt, czyli wskoczyć do grona 20 wybrańców, którzy ścigają się w królewskiej serii. Jak Charles Leclerc, Max Verstappen czy Valtteri Bottas. Udało się też Robertowi Kubicy, który pokonał długą drogę.
Od dzieciaka z Krakowa zakochanego w wyścigach, przez kartingowe tory w Italii i wyścigi niższych serii, aż do samej elity, gdzie przez lata Polak wypracował sobie wielką markę. 12 razy stał na podium Grand Prix, wygrał jeden wyścig (w Kanadzie), wziął udział w 76. Jego powrót do zdrowia po ciężkim wypadku i walkę o ponowne starty w F1 nie bez kozery śledził cały świat. A gdy dopiął swego, stał się bohaterem, inspiracją i nadzieją dla dzieciaków na całym świecie. I taka właśnie jest dziś Formuła 1 - seria prosto z marzeń.