Zostałam singielką i nie umiem przybić gwoździa do ściany
- Gdy zostałam singielką, uświadomiłam sobie, ile prac i aktywności automatycznie brał na swoje barki mój facet
- Chociaż nigdy nie kultywowaliśmy podziału prac tylko na "damskie" i "męskie" uświadomiłam sobie, ilu rzeczy nie potrafię zrobić, bo nikt mnie tego nie nauczył, w przeciwieństwie do mojego partnera
- To konsekwencja systemu, w którym uczymy chłopców i dziewczynki innych umiejetności - jako dorosłe kobiety orientujemy się, że bez pomocy chłopaka/taty/kolegi w pewnych kwestiach nie wiemy, jak sobie poradzić
Jestem feministką, ale zależną od mężczyzn?
Zaczęło się niewinnie. Przeprowadziłam się do nowego mieszkania sama. A tam szybko pojawiły się nowe problemy. Drobne, niewymagające, właściwie nie problemy, ale zwykłe sprawy, których jednak nie potrafiłam rozwiązać.
Meble. Jak je skręcić? Instrukcja co prawda jest, ale nigdy tego nie robiłam nawet z jej pomocą. Plakaty do powieszenia wymagały przybicia gwoździa do ściany. Nie miałam pojęcia, jakiego gwoździa, jakiego młotka, gdzie je kupić i jak to zrobić, by nie narobić więcej szkód niż pożytku. Co gorsza, telewizor też wymagał powieszenia, powieszenie uchwytu, a uchwyt wykręcenia dziur w ścianach. A to ( o zgrozo!) zakupienia i użycia wiertarki. Co i jak?!
Gdy na dodatek usłyszałam w aucie niepokojący dźwięk, miałam tylko ochotę podgłośnić muzykę, bo nie wiedziałam nawet, jak rozmawiać z mechanikiem, który z góry założy, że jestem głupią blondynką i można mi sprzedać dowolną historię, spuentowaną odpowiednią (odpowiednio wysoką) ceną. Zacięta pralka, odpadająca framuga, kapiący kran i parę innych "drobiazgów"... doprowadziło mnie do regularnego szału.
Bo uświadomiły mi, jak bardzo polegałam do tej pory na męskiej pomocy. Ja feministka? Niezależna? Skończyłam studia, pracuję i nawet w tej pracy się realizuję, utrzymuję się sama i jednocześnie... pokonują mnie najprostsze domowe obowiązki. Poczułam się jak niedorajda życiowa i zastanawiałam, jak to możliwe, że tylu rzeczy najzwyczajniej w świecie nie potrafię.
Aż na chwilę zdjęłam z siebie ciężar oczekiwań i zrozumiałam, że nigdy nie wymagano ode mnie tego, żebym pewnymi kwestiami zawracała sobie głowę. Dlatego nawet ich nie spróbowałam. A nawet gdy próbowałam, słyszałam "zostaw, nie psuj, nie próbuj, dziewczynki tego nie robią".
Czego dziewczynka się nie nauczy, tego kobieta nie umie
Jako dziecko nie mogłam znać słowa "feministka", ale od zawsze uważałam, że nie można kazać komuś robić czegoś tylko z powodu tego, że jest chłopcem czy dziewczynką. Pamiętam dokładnie, gdy tata powiedział mi, że skoro jestem dziewczynką, to powinnam dbać o porządek bardziej niż mój brat i częściej sprzątać nasz pokój.
Babcia dodała później, że żeby nie było wstydu, muszę się też uczyć lepiej niż brat, bo z chłopcami "bywa różnie", ale ja "mam taki obowiązek". Przeciwko temu mogłam się zbuntować - to znaczy nie sprzątać po bracie i jeśli się uczyć, to nie na złość chłopcom. Ale nie mogłam zbuntować się przeciwko rzeczom, których moi rodzice nie zrobią - przeciwko wszystkiemu, czego mnie nie nauczono, bo jestem dziewczynką.
A co doprowadzi do tego, że jako dorosła kobieta, która akurat rozstała się z facetem, muszę dzwonić do pierwszego przedstawiciela płci męskiej, który przyjdzie mi do głowy z pytaniem "jak to zrobić?". No właśnie - jak?
Nie jestem życiową niedorajdą, winny jest także system
W Polsce nadal funkcjonuje podział na prace damskie i męskie. Mężczyźni zajmują się np. wykonywaniem drobnych napraw, dbaniem o auto, zagłębianiem się w tajniki remontowe. Tymczasem większość codziennych, prozaicznych obowiązków domowych spoczywa na kobietach.
W 82 proc. polskich domów piorą i prasują wyłącznie kobiety, 62 proc. z nich zawsze samodzielnie przygotowuje posiłki. Domów, w których wyłącznie na mężczyźnie spoczywa obowiązek zajmowania się dziećmi i gotowania jest aż... 3 proc.! Brak danych na temat tego w ilu domach to kobiety "majsterkują", ale jest to chyba już jasne...
Jaki z tego morał? Nie taki, że bez pomocy faceta feministka nie wniesie lodówki na trzecie piętro. Ale taki, że podział obowiązków wyłącznie na damskie i męskie kończy się tak, że bez siebie nawzajem stajemy się nie dwiema połówkami pomarańczy, a raczej dwiema ułomnymi osóbkami, z której "jednej bozia nie dała rączek do gotowania". Drugiej "hrabiance nikt nie pokazał jak wbić gwóźdź w ścianę"...
Wystarczyłoby nas jako dzieci nauczyć, że należy interesować się każdym tematem i umieć zrobić wszystko, bo w przeciwnym razie nigdy nie uzyskamy niezależności. Ani jako kobiety, ani jako mężczyźni. A warto byłoby być ze sobą nie tylko dlatego, że jedno z nas wie "jak ugotować zupę", a drugie "jak dokręcić kran".