Renault Megane E-Tech to miejskie cudo, ale z tyłu raczej nikogo nie przewieziesz

Adam Nowiński
09 stycznia 2023, 15:21 • 1 minuta czytania
Renault Megane zawsze przykuwało oko, ale model E-Tech EV60 przebił swoich poprzedników. To piękny samochód, który idealnie nadaje się do jazdy po mieście, ale ma kilka mankamentów i nie, nie jest to fakt, że to elektryk.
Renault Megane E-Tech Fot. naTemat.pl

Na zewnątrz...

Na pierwszy rzut oka Renault Megane E-Tech EV60 prezentuje się naprawdę wyjątkowo (uwierzcie, nie raz ludzie oglądali się za nim na ulicy). Nie ma co się dziwić, w końcu "meganki" mają w swoim DNA pewien magnetyzm, za który odpowiadają bardzo przyjemne dla oka rozwiązania designerów.


W testowanym modelu wzrok przykuwają zwłaszcza złote wykończenia oraz obła, futurystyczna maska z wlotami powietrza na dole. Na uwagę zasługują także tylne lampy, które zostały połączone "pasem" biegnącym przez całą klapę bagażnika.

Mimo że jest to auto miejskie, to kierowca siedzi trochę wyżej. Wszystko przez 11-centymetrowy akumulator trakcyjny ukryty w podłodze.

Dodatkowo Renault Megane E-Tech EV60 jest przez to wyższy, ale za to krótszy od Megane trzeciej i czwartej generacji. Ma też większy rozstaw osi i jest węższy.

Ciekawym rozwiązaniem są klamki, które chowają się, kiedy zamykamy drzwi samochodu. Oczywiście, jeśli ktoś zostawi kluczyki w środku, a klamki się schowają, może otworzyć auto pociągając za umieszczoną obok klamki dźwignię.

W środku...

Po otwarciu samochodu (nawet od strony kierowcy) czeka nas bardzo teatralne powitanie – auto nadaje komunikat dźwiękowy i włącza animację na obu naprawdę solidnych i dużych wyświetlaczach.

Bardzo dobrze, że Renault sięga po nowinki i zamontowało w Megane E-Tech Android Automotive, który instalowany jest już w nowszych elektrykach, jak np. w Volvo XC40. Pozwala on sparować system w samochodzie z naszym kontem Google, dzięki czemu nie musimy za każdym razem uruchamiać Android Auto.

W Megane E-Tech nie brakuje także innych udoskonaleń technologicznych. Testowany przeze mnie model był bogato wyposażony m.in. w różne systemy bezpieczeństwa (monitorowania pasa jazdy, znaków, kontrolę martwego pola) bezkluczykowy dostęp, aktywny tempomat, elektryczny hamulec ręczny czy Head-Up Display.

Konstruktorom tego samochodu należą się także brawa za to, że mimo pokaźnych ekranów nie zrezygnowano z klasycznych przycisków m.in. do regulacji temperatury, włączenia ogrzewania tylnej szyby, foteli itd.

Środek auta też wygląda stylowo i futurystycznie. Najbardziej podoba mi się to, że deska rozdzielcza i panele boczne w drzwiach są podświetlane delikatnym światłem ambientowym. Niestety producent nie uniknął błędów i niektóre elementy nie były zbyt dobrze spasowane – tak, niestety pojawił się trzeszczący plastik.

Dodatkowo moim zdaniem za dużo dzieje się przy kierownicy – mamy manetkę od kierunkowskazów, manetkę od wycieraczek, oddzielną z przełącznikami do multimediów, manetki do kontroli czterostopniowej rekuperacji energii, przycisk Multisense do przełączania trybów jazdy, menu obsługi wyświetlacza i menu do tempomatu. Sporo tego, nieprawdaż?

Można by było przecież zrezygnować z kilku rozwiązań, np. zastąpić przycisk Multisense kilkoma przyciskami na desce rozdzielczej, żeby nie trzeba się było przeklikiwać przez wszystkie tryby w wyborze tego właściwego.

Warto też dodać, że jak na miejskiego hatchbacka nowe Megane jest całkiem pakowne – kufer ma około 390 litrów, a w komorze pod podłogą można schować kable do ładowania. Dodatkowo z przodu mamy do dyspozycji sporo całkiem dużych schowków.

Jedyne, do czego można się przyczepić, to dziwne umieszczenie jednego z uchwytów na napoje - tuż pod główną konsolą, przez co nie ma opcji, żeby mógł z niego skorzystać kierowca.

Ładowanie to udręka, ale jazda elektrykiem to czysta frajda

Megane E-Tech to miejskie auto bez dwóch zdań. Jazda w korkach, błyskawiczne przyspieszenie po ruszeniu na światłach, niesamowita zwrotność i systemy wspomagania parkowania sprawiają, że samochód jest idealny do "miejskiej dżungli".

Jedno co w nim boli, to kiepsko zaprojektowany drugi rząd siedzeń. Jest w nim za mało miejsca na nogi, na głowę, a nawet na stopy. Poza tym producent chyba nie chciał, żeby ktokolwiek tam siedział, bo nie ma ani podłokietnika, ani uchwytów na kubki, a kieszenie w drzwiach są małe. To, co dostaje tam pasażer, to dwa gniazda USB-C i nawiew – licho.

Renault Megane E-Tech możemy kupić z dwiema wersjami napędowymi – 4. generacji napędem Plug-in lub 5. generacją napędu elektrycznego. Dostępne są też dwie wersje akumulatorowe: EV40 z baterią o pojemności 40 kWh, mocy 130 KM i zasięgiem do 300 km oraz EV60 z baterią o pojemności 60 kWh, 218 KM i zasięgiem 450 km.

Co ciekawe w mieście udało mi się zejść nawet do 12 kWh, czyli teoretycznie miałbym zasięg o wiele większy niż deklarowany przez producenta.

Oczywiście po tym, jak przesiądziemy się na elektryka, trzeba się dopasować – pojawią się częste wizyty w centrach handlowych lub stacjach benzynowych, bo tam są ładowarki, a planowanie podróży stanie się codziennym zajęciem – wiadomo. Sam proces ładowania to już inna sprawa, która nadaje się na oddzielny tekst, a posiadanie elektryka niestety nadal najbardziej opłaca się, jeśli ktoś ma własną fotowoltaikę.

A jak ładowanie wypada w Megane E-Tech? Dzięki platformie CMF-EV powstałej przy współpracy Renault i Nissana model Megane E-Tech obsługuje moc ładowania do 7,4 kW przy jednej fazie, do 22 kW przy 3-fazowym prądzie przemiennym (AC) oraz umożliwia skorzystanie z mocy ładowania do 130 kW przy prądzie stałym.

Jako że w większości punktów ładowania znajdziemy głównie ładowarki 22 kW, nie musimy brać udziału w walce o szybsze punkty ładowania. Łatwo więc policzyć, że doładowanie nieco ponad 1/3 baterii zajmuje godzinę.

Podładowanie tej Meganki do 80 proc. zajmowało mi około 2 godzin. Starałem się jednak doładowywać za każdym razem, kiedy miałem taką możliwość, więc takie sesje uzupełniające po 25 kWh nie trwały dłużej niż godzinę.

Cena?

Cenowo Renault Megane E-Tech wypada całkiem ciekawie. Wersja podstawowa zaczyna się od niespełna 162 tysięcy złotych. Ten testowany przeze mnie to istny przepych i koszt 230 tysięcy złotych. Ale mimo wszystko - warto.