Wysokie loty Orłów z Lizbony. Benfica ma wszystko, żeby bić się z najlepszymi w LM
- Club Brugge grało w finale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych w sezonie 1977/78
- Benfica Lizbona w rozgrywkach grupowych wyprzedziła m.in. Paris Saint-Germain
- Belgijski klub w środę debiutował w fazie pucharowej Ligi Mistrzów
Na stadionie imienia Jana Breydela w Brugii w środę zmierzyły się zespoły, które znajdują się raczej w drugim i trzecim rzędzie pod względem siły w europejskiej hierarchii. Gospodarze dodatkowo debiutowali w fazie grupowej rozgrywek, choć jeszcze przed powstaniem Ligi Mistrzów, tj. sezon 1992/93, mieli nawet okazję grać w 1978 roku o Puchar Europy.
Club Brugge w rozgrywkach grupowych imponowało zwłaszcza pod względem solidnej defensywy. W sześciu meczach Belgowie aż pięć razy kończyli mecz "na zero z tyłu". Oprócz bloku defensywnego duża w tym zasługa bramkarza Simona Mignoleta. Mający za sobą grę m.in. w barwach Liverpoolu 34-latek w Brugii stał się jednym z liderów zespołu.
Benfica Lizbona miała jednak swój plan na środowy wieczór. Lider ligi portugalskiej w delegacji mógł liczyć na wsparcie solidnej grupy swoich wiernych kibiców.
Przewaga Benfiki, trafienie dla Club Brugge
W pierwszych 45 minutach mogło paść kilka goli. Już w 3. minucie świetną sytuację miał Goncalo Ramos. Portugalczyk, który przedstawił się światu, godnie zastępując Cristiano Ronaldo podczas mundialu w Katarze, nie mógł jednak wcelować w światło bramki.
Minutę później Tajon Buchanan urwał się lewym skrzydłem, ale jego strzał dobrze obronił bramkarz Benfiki, Odysseas Vlachodimos. Kilka razy szczęścia próbował również po stronie gospodarzy Noa Lang. Holender z numerem 10 na plecach nie znalazł jednak drogi do siatki gości z Lizbony. Ci po średnio udanym początku, mieli kilka świetnych sytuacji bramkowych.
Ciekawie było przykładowo w 25. minucie, kiedy to dośrodkowanie Rafy Silvy (najlepszy po stronie gości) dobrze zgrał w polu karnym Nicolas Otamendi. Mając piłkę na dziesiątym metrze, Antonio Silva zmarnował jednak sytuację. Okazję miał również wspomniany Rafa, który w 29. minucie prawą nogą skierował piłkę na spojenie bramki rywala.
W odpowiedzi gospodarze... objęli prowadzenie! Tak się przynajmniej wydawało po rozegranym rzucie wolnym w 45. minucie. Denis Odoi skierował piłkę głową do siatki, ale sędzia uznał, słusznie, że był w tej sytuacji minimalny spalony.
Karny na wagę komfortu i zwycięstwa
Druga część meczu idealnie rozpoczęła się dla Benfiki. Jack Hendry, zamiast kopnąć w piłkę, trafił w nogę rywala w polu karnym, a efekt był jeden – rzut karny. Takiej okazji nie zwykł marnować Joao Mario i choć Mignolet był bardzo blisko, to piłka po jego rękawicach i od poprzeczki, ostatecznie wpadła do siatki. W 51. minucie było zatem 1:0 dla gości.
Belgowie powinni, ale niekoniecznie potrafili znaleźć sposób na jakiekolwiek zagrożenie rywalom. Zupełnie inaczej Portugalczycy, trener Roger Schmidt dokonał kilku korekt, dając więcej świeżej krwi na boisku. A to jeszcze bardziej rozkręciło ofensywę przyjezdnych.
Decydujący gol o losie dwumeczu (?) zdobył właśnie jeden z wprowadzonych w drugiej części. David Neres w 88. minucie świetnie wykorzystał błąd Brandona Mechele. Lizbończycy zagrali konsekwentnie do samego końca i choć gospodarze próbowali momentami postawić się faworytowi, to ostatecznie stanęło na tym, że Benfica do domu zabrała komfortowe 2:0.
Rewanż zaplanowany jest na 7 marca na lizbońskim Estádio da Luz.
Club Brugge – Benfica Lizbona 0:2 (0:0) Bramka: Joao Mario (51-rzut karny), David Neres (88) Żółte kartki: Denis Odoi, Kamal Sowah oraz Nicolas Otamendi. Sędziował: Davide Massa (Włochy) Widzów: 24136 widzów