Harry i Meghan mieli "dramatyczny pościg" z paparazzi? Taksówkarz i policja podważają tę wersję

Weronika Tomaszewska-Michalak
18 maja 2023, 20:45 • 1 minuta czytania
Media obiegły ostatnio doniesienia o "dramatycznym pościgu księcia Harry'ego, Meghan Markle i jej mamy". Z relacji ich rzecznika wynikało, że ucieczka samochodem przed paparazzi była naprawdę niebezpieczna i trwała niemal dwie godziny. Tymczasem taksówkarz, który podwoził wtedy książęcą parę, podważył ich wersję wydarzeń. Policja również nie otrzymała żadnych niepokojących zgłoszeń.
Książe Harry i Meghan brali udział w pościgu przed paparazzi? Fot. AA/ABACA/Abaca/East News

"Pościg" z udziałem Harry'ego, Meghan i Dorią Ragland. Niepokojąca relacja rzecznika

Książę Harry, Meghan Markle oraz jej matka Doria Ragland uczestniczyli we wtorek (16 maja) w gali Woman of Vision Awards w Nowym Jorku. Kiedy wyszli z imprezy, zgromadziło się wokół nich mnóstwo paparazzi.


Następnego dnia okazało się, że ich powrót do domu miał być niemal "katastrofalnym pościgiem". Cytowany przez media rzecznik prasowy pary podał, że fotoreporterzy stwarzali niebezpieczne sytuacje na drodze, robili wszystko, aby tylko "cyknąć" jakiekolwiek zdjęcie Harry'emu, jego żonie i teściowej.

Według rzecznika "pościg" trwał około dwie godziny i niemal doprowadził "do wielu groźnych kolizji z innymi kierowcami, pieszymi, a także dwoma funkcjonariuszami nowojorskiej policji". Mężczyzna przekazał, że książęca para zdaje sobie sprawę z tego, iż "bycie osobą publiczną wiąże się z zainteresowaniem opinii publicznej, ale nigdy nie powinno odbywać się to kosztem czyjegoś bezpieczeństwa".

Z relacji wynikało również, że "paparazzi mieli robić zdjęcia podczas jazdy, przejeżdżać na czerwonym świetle, jechać po chodniku, blokować inne pojazdy oraz cofać na jednokierunkowej ulicy". 

Policja reaguje na niepokojącą fanów relację z nocnego "pościgu"

Słowa rzecznika były mocno niepokojące. Dla wielu ta historia przywodziła na myśl pościg samochodowy, w którym 26 lat temu zginęła księżna Diana.

Wieści o Meghan i Harrym obiegły wszystkie światowe media. Lokalny burmistrz Eric Adams nazwał incydent "lekkomyślnym i nieodpowiedzialnym", przywołując tragiczne losy mamy księcia. – Nie sądzę, by było wielu z nas, którzy nie pamiętają, jak zmarła jego mama – powiedział.

Z kolei portal New York Post podał, że "policja odrzuciła twierdzenia pary". Funkcjonariusze mieli przekazać, że sytuacja była nieco gorączkowa, ale ogólnie mocno kontrolowana.

– Nowojorska policja pomagała prywatnemu zespołowi ochrony księcia i księżną Sussex. Było wielu fotografów, którzy utrudniali transport. Książę i księżna Sussex przybyli do miejsca docelowego i nie zgłoszono żadnych kolizji, wezwań, obrażeń ani aresztowań – powiedział rzecznik policji.

Źródło serwisu dodało – powołując się na wysoko postawioną osobę ze służb – że "nie było raportów o kolizjach ani wezwań pod numer alarmowy", a pościg "zdecydowanie nie trwał dwóch godzin".

Taksówkarz też podważa wersję wydarzeń przedstawioną przez rzecznika księcia Harry'ego i Meghan

Dziennikarze "The Washington Post" porozmawiali również z taksówkarzem, który przez pewien czas wiózł parę wraz z matką Meghan. Kierowca powiedział otwarcie, że "nie nazwałby tego incydentu pościgiem, a sam czuł się bezpiecznie podczas jazdy". - Przejechaliśmy przez jedną przecznicę, a potem zostaliśmy zablokowani przez śmieciarkę. Nagle pojawili się paparazzi i zaczęli robić zdjęcia - mówił Sukhcharn Singh.

Zasugerował, że fotografowie nie byli agresywni: - Byli za nami, trzymali dystans. Zdaniem kierowcy "paparazzi zachowywali się po prostu jak każdy, kto chce zrobić zdjęcie i zarobić szybką kasę".

W podsumowaniu taksówkarz nadmienił, że być może książę Harry wraz z bliskimi miał te nieprzyjemne wspomnienia z jazdy z innym kierowcą, który prowadził auto jeszcze zanim on wsiadł za kółko.