Ogromne zniszczenia po zamieszkach we Francji, 500 zatrzymanych. Policjant: Walczyliśmy o życie
Kolejna niebezpieczna i burzliwa noc w wielu miastach we Francji. Służby donoszą, że zamieszki straciły na sile w porównaniu do poprzednich dni, ale nic nie zmienia faktu, że straty materialne są cały czas ogromne i liczone są w milionach euro.
Ministerstwo spraw wewnętrznych kraju podało także, że po nocy z soboty na niedzielę zatrzymano 486 osób, w tym 194 w Paryżu. Drugą noc z rzędu w całej Francji porządku pilnowało 45 tys. policjantów i żandarmów, z czego 7 tys. w samym Paryżu. Na ulicach pojawiły się jednostki specjalne oraz wozy opancerzone.
Kilkudziesięciu policjantów zostało rannych w starciach z protestującymi. Dodatkowe jednostki wysłano do Lyonu, Grenoble i Marsylii – to tam poprzedniej doby sytuacja na ulicach była najgorsza. W Marsylii wprowadzono godzinę policyjną.
Boją się nie tylko cywile
Zamieszki sparaliżowały życie milionów Francuzów. Wielu boi się wychodzić z domu. Nie działa wiele bankomatów. W wielu miastach nie kursuje komunikacja miejska. Tysiące sklepów zostało splądrowanych lub zniszczonych. Pozamykano część centrów handlowych.
– Boimy się wychodzić z domu, boimy się o nasze biznesy, niszczą nam kamery, rozwalają witryny sklepów – powiedział telewizji BFM TV jeden z mieszkańców. Ale nie tylko zwykli mieszkańcy się boją.
Jeden z policjantów, który tłumił zamieszki w Vaulx-en-Velin w regionie Owernia-Rodan-Alpy w rozmowie z dziennikiem "L’Independant" opowiedział, co się działo podczas walk z protestującymi. To właśnie w tej miejscowości mundurowi zostali ostrzelani z broni palnej.
– Mierzyliśmy się z około sześćdziesięcioma uczestnikami zamieszek uzbrojonymi w moździerze do odpalania fajerwerków (...) zdeterminowanymi, zorganizowanymi, gotowymi do zranienia za wszelką cenę – relacjonował mężczyzna.
– Po strzałach byliśmy zmuszeni do odwrotu i ucieczki, musieliśmy oddać dwa strzały z karabinu z granatami łzawiącymi, aby uratować życie. Było ryzyko rozwalenia głowy jednego z uczestników zamieszek – dodał francuski mundurowy.
Protestujący podpalili dom burmistrza
Na przedmieściach Paryża także nie było spokojnie tej nocy. Uczestnicy protestów w miejscowości L'Haÿ-les-Roses przedarli się przez ogrodzenie i wjechali płonącym samochodem w dom burmistrza Vincenta Jeanbruna. Chcieli podpalić budynek.
Samorządowiec w tym czasie przebywał w ratuszu, ale w momencie ataku w domu znajdowała się jego rodzina. Ranne zostały jego dzieci i żona, które musiały ratować się ucieczką z płonącego budynku.
W niedzielę rano burmistrz L'Haÿ-les-Roses napisał na Twitterze w oświadczeniu, że w nocy osiągnięto nowy poziom okrucieństwa.
"Moja determinacja, by chronić i służyć Republice, jest większa niż kiedykolwiek. Nie cofnę się" – stwierdził burmistrz Vincent Jeanbrun.
O co chodzi w sprawie śmierci 17-latka z Francji?
Jak pisaliśmy we wtorek francuską opinią publiczną wstrząsnęły doniesienia o śmierci 17-letniego Nahela M. Z informacji przekazanych przez szefa paryskiej policji Laurenta Nuneza wynika, że nastolatek w trakcie prowadzenia mercedesa odmówił poddania się kontroli drogowej.
Doszło do policyjnego pościgu, dzięki któremu udało się zatrzymać kierowcę. Gdy ten nie miał gdzie uciec, doszło do kolejnej próby kontroli. – W tym czasie kierowca, który najpierw wyłączył silnik, ponownie uruchomił pojazd, a następnie odjechał – powiedział Nunez w rozmowie z BFMTV.
To wtedy policjant użył broni palnej. Sytuacja wywołała ogromne emocje, choć przedstawiciele obozu władzy jednoznacznie potępili zdarzenie. – Nic, nic nie usprawiedliwia śmierci tego młodego człowieka – ocenił cytowany przez CNN Emmanuel Macron.
– Chciałbym wyrazić poruszenie całego narodu i przekazać jego rodzinie naszą solidarność. Potrzebujemy spokoju, aby wymiar sprawiedliwości mógł wykonywać swoją pracę – dodał. Francuski minister spraw wewnętrznych Gerald Darmanin podkreślił zaś, że sprawą zastrzelenia 17-letniego Nahela M. zajmują się służby. Co więcej, funkcjonariusz trafił do aresztu, a także został już przesłuchany przez prokuratorów.