Lata mijają, a ty masz je w głowie. Oto filmowe sceny, których nie potrafię zapomnieć
Nie pamiętam, który to był dzień tygodnia, ale właśnie tego poranka razem z moim kolegą postanowiliśmy urwać się ze szkoły i od słowa do słowa padł pomysł, by pójść do kina. Byłem wtedy jeszcze w podstawówce.
W repertuarze było jakoś biednie wtedy, ale zauważyliśmy, że w kinach akurat grają "Zieloną milę" Franka Darabonta o strażnikach więziennych w skrzydle dla osadzonych z wyrokiem śmierci, którzy w latach 30. ubiegłego wieku poznali niezwykłego więźnia.
Niewiele nam to wtedy mówiło, ale na plakacie był Tom Hanks, a Tom Hanks miał już wtedy na koncie "Forresta Gumpa" i "Szeregowca Ryana", więc wydawał się raczej pewniakiem. W myśl: nawet jak się nie będzie podobać, to pewnie nie będzie też złe.
Film rzeczywiście okazał się piękną historią o imperatywie czynienia dobra, jak i o niesprawiedliwości i cierpieniu, jaka nieraz spotyka niewinnych. Nigdy jednak nie zapomnę sceny, w której jeden z osadzonych zostaje posadzony na krzesło elektryczne i sadystyczny więziennik celowo nie dopilnowuje swoich obowiązków w przygotowaniu skazanego do egzekucji...
Efektem tego jest wyjątkowo brutalna scena śmierci w konwulsjach i krzykach mężczyzny, który dosłownie płonie na naszych oczach, przymocowany pasami do krzesła...
Nigdy nie zapomnę tej sceny. A na domiar złego po skończonym filmie i powrocie do domu, czekała mnie awantura od matki, która dowiedziała się o moich wagarach.
Kino ma do zaoferowania wiele takich filmów, gdzie czają się na nas sceny, których część już raczej się nie pozbędzie ze swojej pamięci. Przykład?
Co pojawia się przed waszymi oczami, gdy napiszę teraz "Nieodwracalne"?
Tak myślałem.
Śpieszę też z informacją dla osób, które nie widziały tego filmu w reżyserii Gaspara Noé – znajduje się w nim wyjątkowo realistyczna scena bardzo brutalnego gwałtu. Natomiast dla widzów, których nerwy nie zostały jeszcze kompletnie zszargane po tym kilkuminutowym akcie bestialstwa, czeka jeszcze dokładka w postaci sceny morderstwa.
Takiego, które również może śnić się po nocach.
W filmie wystąpiło aktorskie małżeństwo Monica Belucci i Vincent Cassel. Natomiast ciągłość wydarzeń została tu przedstawiona w odwrotnej chronologii – co ostatecznie okazuje się kolejnym ciosem dla widza.
Podobny ładunek dyskomfortu podczas oglądania filmu pojawia się także w obrazie "Ostatnie tango w Paryżu" w reżyserii Bernardo Bertolucciego. W głównych rolach wystąpili tu Maria Schneider i Marlon Brando.
W jednej ze scen postać grana przez Brando gwałci bohaterkę, w którą wcielała zaczynająca wtedy swoją karierę Schneider. Nie tylko bardzo ciężko ogląda się tą scenę, która jest po prostu straszna, ale – jak się okazało później... ona wcale nie była udawana!
"Jedliśmy z Marlonem śniadanie na podłodze, gdzie kręciliśmy film. Była tam bagietka i masło, i od razu obydwaj pomyśleliśmy o tym samym. W pewien sposób byłem okropny dla Marii, bo nic jej nie powiedziałem. Nie chciałem jednak, aby Maria odgrywała swoje upokorzenie, swój gniew. Chciałem zobaczyć jej reakcję jako dziewczyny, a nie aktorki. Czuję się za to bardzo winny, ale nie żałuję. Czasami, żeby robić kino, osiągnąć coś, musimy być całkowicie wolni" – mówił po latach Bertolucci we włoskiej telewizji w 2016 roku, cytowany przez serwis WP.Film.
Na domiar złego – sama Schneider już znacznie wcześniej – bo w 2007 roku – informowała opinię publiczną o tej sytuacji. Wtedy jej słowa – jak pisze WP – "przyjęto z niedowierzaniem".
Jeżeli natomiast pozostaniemy jeszcze w europejskich klimatach i wrócimy do wspomnianego wcześniej Vincenta Cassela – francuski film "Doberman" z 1997 roku to kino akcji wzorowane na blockbusterach ze Stanów. Z tą różnicą, że jeżeli amerykańskie produkcje oferowały wizualnie "estetyczne" pościgi i strzelaniny (przypominam, że w tym samym roku dostaliśmy obraz "Bez twarzy" Johna Woo z Travoltą i Cage'em), tak tutaj widz dostawał istne porno przemocy. W tym filmie nie ma dobrych ludzi – nie są nimi złoczyńcy ani ścigający ich policjanci. Jest tylko eskalacja brutalności i agresji. Dlatego chyba już nigdy nie zapomnę sceny, twarz jednego z antybohaterów filmu zostaje starta na miazgę o nawierzchnię ulicy, gdy ten prawie wypada z pędzącego auta.
Wisienką na torcie w tym zestawieniu wydaje się jeszcze finał "Nieoszlifowanych diamentów" z Adamem Sandlerem z 2019 roku. Osobiście nie jestem w stanie sobie przypomnieć, ile przekrętów i obietnic bez pokrycia wykonał bohater grany przez Sandlera, ale to zakończenie – tego się nie da zapomnieć.