Afera podsłuchowa to gorący temat, dlatego chcę zabrać głos w tej sprawie. Nie zamierzam jednak nawiązywać do polityki, bo wcale mnie nie zdziwiły rozmowy zarejestrowane na taśmach. Swoje zdanie o politykach mam, ale może nie będę go artykułował. Zresztą pracując w gastronomii od lat i stykając się z tak zwanym establishmentem, człowiek wyzbywa się naiwnego przekonania, że kultura słowa posłów i ministrów, nawet z tytułami profesorskimi, będzie się zawsze równała erudycji profesora Miodka.
Adam Chrząstowski - Choć z wykształcenia jestem filozofem, los związał mnie ze smakami, aromatami i winem. Jako szef kuchni i restaurator mam okazję obserwować na co dzień biznes gastronomiczny…
Chciałem jednak skupić się na czym innym. Nie dziwi mnie fakt, że wykorzystano zwyczajną ludzką pazerność, w tym przypadku kelnerów, którzy sprawę nagrali. Mówi się o spółdzielni kelnerów, powstały memy z komentarzami, że ta grupa zawodowa mogła obalić rząd. Pośrednio może i tak, ale moim zdaniem cała sytuacja opierała się na żerowaniu na ludzkich słabościach, które dotyczą każdego z nas. W każdej branży – czy to w szpitalu, kościele czy gastronomii – znajdzie się ktoś, kto jest gotowy zrobić takie rzeczy. Być może zawód kelnera jest bardziej narażony na presję pazerności, bo jego przedstawiciele stykają się cały czas z bogatszymi od siebie, szastającymi pieniędzmi i mającymi środki do tego, żeby żyć na bardzo wysokiej stopie.
Najbardziej w tej sytuacji boli mnie jednak to, że gastronomia po raz kolejny zrobiła poważny krok w tył na drodze ku odbudowaniu zaufania do tej branży. To jest naprawdę przykre, zważywszy, że w Polsce podobno trudno stracić twarz. Przykład to wszystkie niejasności związane z Adamem Gesslerem (syndyk wszedł jednego z jego lokali w Krakowie), co jednak nie przeszkadza mu cały czas funkcjonować jako celebrycie.
Nie da się ukryć faktu, że gastronomia wyższych lotów, opierająca się na jakościowym serwisie, pracy na najlepszych produktach, skierowana do establishmentu, została skompromitowana. Nie za swoją działalność, tylko przez pazerność kelnerów chcących przytulić parę groszy więcej, choć w całej aferze winni są tak naprawdę panowie politycy. Nikt nie przedstawia kelnerów (chociażby dlatego że zrobili to za pieniądze) jako bożych wojowników, którzy nagrali skandaliczne rozmowy w zbożnym celu. Nie bez powodu wszyscy koncentrują się na ich pazerności i na tym, że gastronomia nie daje intymności, swobody. Nie chodzi tylko o polityków, niektórzy przychodzą do restauracji rozmawiać o interesach lub o swoich intymnych przeżyciach i chcą mieć poczucie bezpieczeństwa. Zostało ono podważone. I dla mnie, jako osoby, której zależy na budowaniu miejsc, w których ludzie nie muszą uważać na słowa, jest to ogromna strata i największa niekorzyść z tej całej sytuacji. Bo, jak już wspominałem, nie interesuje mnie polityka, ale ta sytuacja uderzyła w gastronomię.
Dodajmy do tego jeszcze złośliwość dziennikarską, która objawiła się kiedy kilka dni po wybuchu całej afery, gdy wypadek jednego z europosłów na rogu Gagarina i Czerniakowskiej, został tłumaczony sąsiedztwem „pechowej sowy”. W przypadku dziennikarza taki komentarz jest nie na miejscu i został odebrany w środowisku jako kopanie leżącego. Jest to również dowód na to, jak w sztuczny sposób budowana jest atmosfera skandalu wokół samego lokalu, a faktyczny problem kierowany na boczny tor. Żeby ludzie podniecali się tym, czy obroty u Roberta Sowy spadną, a nie myśleli o tym, co niosły za sobą ujawnione teksty.
I jeszcze jedno. Robertowi Sowie po ludzku współczuję. Ktoś zdetonował granat w jego wychodku a gawiedź ma pretensje że skobelek był zbyt słaby. I znowu nie dziwi mnie, że od razu znajdują się ludzie którzy pompatycznym tonem próbują przy okazji załatwiać swoje małe sprawki.