19 lutego w warszawskim kinie Muranów zaprezentowano po raz pierwszy polskiej publiczności film dokumentalny Roberta Stone'a "Obietnica Pandory". Jest on wyrazistym i świeżym głosem w debacie środowiskowej o energetyce jądrowej.
REKLAMA
„Obietnica Pandory” nie jest już filmem szczególnie nowym – premiera w USA miała miejsce w czerwcu 2013 roku – ale jej przesłanie nie straciło na aktualności. Niestety dopiero teraz obraz Stone'a został sprowadzony do Polski – stało się to w ramach programu informacyjno-edukacyjnego „Świadomie o Atomie” prowadzonego przez Polską Grupę Energetyczną.
Muszę przyznać, że początkowo nie paliłem się nawet szczególnie, by film oglądać. Co bowiem może być odkrywczego w filmie, który powie zasadniczo ”atom jest dobry, fajny i bezpieczny"? Zarówno tego rodzaju przesłanie, jak i tezę odwrotną można w zasadzie bez większego trudu opakować w formę półtoragodzinnego filmu, aczkolwiek jego wartość nie musi od tego być wielka. Ot, kolejny element lepiej lub gorzej pojmowanej propagandy. Tylko, ze wbrew pozorom (albo wbrew temu co mi się na początku wydawało), nie o tym jest ten film.
Stone nie stawia bowiem prostej tezy, że energetyka jądrowa jest jakimś najwyższym dobrem i lekarstwem na całe zło świata. Jego teza (co podkreślał także osobiście obecny podczas polskiej premiery reżyser) brzmi trochę inaczej: jeśli faktycznie jako ludzkość chcemy podjąć skuteczną walkę ze zmianami klimatycznymi, jeśli chcemy mieć choć cień szansy na ograniczenie naszego wpływu na klimat, to nie możemy sobie pozwolić na skreślenie technologii jądrowych, bo są one jednym z głównych (i nie tak znowu licznych) narzędzi, jakie mamy do dyspozycji. Wizje świata zasilanego wyłącznie energią wiatru i słońca są być może piękne, ale są też kompletnie nierealne. Co przy tym ważne, reżyser nie atakuje rozwoju technologii odnawialnych jako takich (co się niestety nierzadko środowiskom proatomowym zdarza). Podczas krótkiej debaty zorganizowanej po premierze nie dał się zepchnąć na typową ścieżkę dyskusji „atom kontra OZE” – na argument, że Francja zmniejsza udział atomu na rzecz energii odnawialnej, co rzekomo miało zaprzeczać jego tezie i poglądom odpowiedział wprost: I don't care. To co jest dla niego ważne, to że kraj ten właśnie dzięki atomowi uzyskał energetykę bezemisyjną, że bez niego by tego osiągnąć nie był w stanie i że do elektrowni węglowych, olejowych czy gazowych już nie wróci. W przeciwieństwie do Niemiec, które dopiero co oddały do eksploatacji kolejne pokolenie nowych bloków węglowych, wiążąc się z tym paliwem na kolejnych kilkadziesiąt lat. W filmie podkreślony jest prosty fakt: z powodu naturalnych ograniczeń źródeł odnawialnych, jednoznaczne opowiadanie się przeciw technologiom jądrowym jest w praktyce równoważne poparciu wykorzystania paliw kopalnych. Tertium non datur. Historia dochodzenia do tego wniosku opowiedziana jest przy tym ciekawie i z zaangażowaniem, zapewne dlatego, że jest to ścieżka, którą przeszedł sam reżyser, choć w filmie do własnych doświadczeń Stone się nie odwołuje w ogóle - były one dla niego tylko inspiracją.
Reżyser dla przedstawienia swojej tezy jako główny element filmu wykorzystał podobne historie kilkorga działaczy środowiskowych, którzy w przeszłości byli aktywnymi przeciwnikami elektrowni jądrowych, ale zmienili na ich temat zdanie. Ludzi, którzy w pewnym momencie zadali sobie pytanie czy tezy, w które wierzą i które głoszą, są słuszne - i sprawdzili to. W niektórych przypadkach dogłębnie, razem z wyjazdami do Fukushimy i Czarnobyla. Historia jest przy tym okraszona sporą dawką przystępnie podanych informacji na temat energetyki jądrowej, a szczególnie promieniowania naturalnego. Już sam ten główny wątek czyni film wartym obejrzenia, jest to bowiem pewnego rodzaju pochwała krytycznego myślenia oraz zdolności do kwestionowania utartych dogmatów i samodzielnego poszukiwania odpowiedzi. To ważne przesłanie szczególnie w świecie zdominowanym przez stabloidyzowane media, a jego znaczenie wykracza daleko poza debatę o energetyce.
Niejako w tle tego głównego wątku Stone opowiada też drugi - skondensowaną historię przerwanego rozwoju technologii jądrowych w USA. W szczególności film pokazuje jak antyatomowe nastroje przełomu lat 80. i 90. doprowadziły do zatrzymania postępu techniki reaktorowej. Widzimy to na przykładzie programu reaktora prędkiego IFR, prowadzonego w USA od 1983 r. i wstrzymanego decyzją Kongresu w roku 1994, na trzy lata przed planowanym ukończeniem (które miało umożliwić komercjalizację nowej technologii). Szczególnie ciekawe są tu pokazane sekwencje z prób instalacji prototypowej EBR-II, polegających na badaniu zachowania prawdziwego reaktora w skrajnej sytuacji awaryjnej - utraty wszelkiego zasilania zewnętrznego (niemal identycznej do tego, co stało się w Fukushimie). Reaktor przetrwał te próby bez żadnych problemów (zgodnie z oczekiwaniami konstruktorów), ale ani to, ani fakt, że technologia ta wytwarzałaby znacznie mniej odpadów promieniotwórczych, nie uchroniło programu przed zamknięciem.
Film Stone'a ogranicza się tu do perspektywy amerykańskiej, jednak w rzeczywistości samo zjawisko było dużo szersze. W praktyce u schyłku lat 80. i w latach 90. doszło do niemal całkowitego zatrzymania praktycznych badań zaawansowanych reaktorów w krajach zachodnich i procesu tego nie wznowiono po dziś dzień. W Niemczech zamknięto prototypowy reaktor wysokotemperaturowy pracujący na paliwie torowym THTR-300 po niespełna trzech latach eksploatacji. W USA poza IFR-em także zaprzestano rozwoju technologii wysokotemperaturowej po zamknięciu prototypowego bloku Fort St. Vrain. W Wielkiej Brytanii przerwano badania nad reaktorem prędkim PFR. Nawet w "atomowej" Francji wyłączono przedwcześnie prototypowy duży blok z reaktorem prędkim Superphénix.
Decyzje te przyniosły ze sobą dwa długoterminowe skutki. Po pierwsze po dziś dzień elektrownie jądrowe budujemy przy użyciu mniej zaawansowanych technologii. Oczywiście jednostki dziś budowane są znacznie nowocześniejsze niż te powstające w latach 60., 70. i 80. dwudziestego stulecia, mają też znacznie bardziej rozbudowane systemy bezpieczeństwa. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że świat zachodni sam pozbawił się możliwości dokonania znacznego skoku technologicznego, który w latach 90. był już w zasięgu ręki. Równie istotny jest drugi skutek. To, że świat zachodni przestał się bawić, nie oznacza, że zabawa ustała. To, co dziś na Zachodzie badane jest tylko na poziomie teoretycznym, w metalu i betonie powstaje w Rosji (reaktor prędki BN-800) oraz w Chinach (budowana pilotażowa instalacja z reaktorami wysokotemperaturowymi HTR-PM). Chiny zresztą oparły się na technologii kupionej w Niemczech, po przerwaniu prowadzonych w Europie badań... Zachód dobrowolnie ustąpił tu pola Wschodowi. W przypadku brytyjskim i (w nieco mniejszym stopniu) niemieckim przy okazji rozmontowując zaplecze naukowo-badawcze umożliwiające powrót do tych badań...
Warto odnotować, że film w ogóle nie dotyka zagadnień związanych z ekonomią energetyki (ani jądrowej, ani jakiejkolwiek innej) i choć niektórzy publicyści czynili mu z tego zarzut, to chyba niesłusznie. Reżyser nie próbuje nam mówić, że atom się opłaca. Film mówi tylko, że jeśli chcemy się zmierzyć z wyzwaniami klimatycznymi i środowiskowymi, to nie możemy sobie pozwolić na rezygnację z tego źródła energii oraz że zagrożenia środowiskowe związane z jego wykorzystaniem są często wyolbrzymiane. Oczywiście nie zmienia to faktu, że wielu przeciwników energii jądrowej (a także - co nie jest zaskakujące - skrytykowane i wymienione z nazwy w filmie antyatomowe grupy obrońców środowiska) odrzuca go jako nierzetelną atomową propagandę.
Na ile skutecznym narzędziem przekonywania może być taki film nie umiem ocenić (wszak można to sprawdzić tylko na nieprzekonanych). Jest on jednak w moim odczuciu ciekawym głosem w debacie publicznej, tym bardziej cennym, że zabranym przez kogoś, kto sam niegdyś miał inne poglądy i potrafi jasno pokazać dlaczego je zmienił. Przedstawiony proces dochodzenia do nowych wniosków, a także wątek programu IFR wraz z archiwalnym materiałem filmowym czynią przy tym film interesującym także dla osób, których do energii jądrowej przekonywać wcale nie trzeba.
Oczywiście jak z każdym dziełem filmowym, najlepiej opinię wyrobić sobie po zapoznaniu się z nim samemu. „Obietnica Pandory” nie wejdzie rzecz jasna do masowej dystrybucji (gdyby dystrybutorzy filmowi uznali ją za atrakcyjną propozycję, stałoby się to już dawno), ale w przyszłym tygodniu będzie ją można zobaczyć na kilku pokazach w kinach studyjnych w różnych miastach Polski. Informacje dostępne są tutaj.
Na tej samej stronie można przeczytać także wypowiedź reżysera na temat filmu oraz notki biograficzne przedstawionych w nim postaci.
Na tej samej stronie można przeczytać także wypowiedź reżysera na temat filmu oraz notki biograficzne przedstawionych w nim postaci.
