Rocznica głośnego wydarzenia to zawsze moment podsumowań, komentarzy i wyciągania wniosków. Dziś przypada druga rocznica wielkiego trzęsienia ziemi w Japonii, które na świecie zapamiętane zostało przede wszystkim z uwagi na katastrofę elektrowni jądrowej Fukushima Dai-ichi. Co zatem można na dziś powiedzieć o tym wydarzeniu na pewno?
Katastrofa w elektrowni jądrowej w Fukushimie, jak wiele zdarzeń tego typu, obrosła szeregiem mitów, dlatego warto na spokojnie przyjrzeć się co się tam naprawdę stało, dlaczego doszło do wypadku i jakie z niego można wyciągnąć wnioski na przyszłość.
ELEKTROWNIA
Elektrownia jądrowa Fukushima dai-ichi (czyli Fukushima nr 1, bo jest i elektrownia nr 2 położona ok. 10 km na północ) uruchomiona została w latach 70. ubiegłego wieku. Składała się z sześciu bloków energetycznych z reaktorami wodnymi wrzącymi (BWR) trzech różnych typów (BWR/3 w bloku nr 1, BWR/4 w blokach 2-5 oraz BWR/5 w bloku nr 6). Uruchamiano je kolejno w latach 1971-1979. Reaktor bloku nr 1 był chronologicznie piątym uruchomionym w Japonii reaktorem energetycznym (spośród łącznie 62 zbudowanych).
Technologia reaktorów wodnych wrzących (więcej informacji na temat zasady działania można znaleźć tutaj) została opracowana i po raz pierwszy zastosowana w końcu lat 50. przez amerykańską firmę General Electric. Jest to druga pod względem popularności technologia reaktorowa stosowana w cywilnej energetyce jądrowej (w eksploatacji pozostają 84 jednostki, 31 zostało już ostatecznie wyłączonych). Na podstawie rozwiązań amerykańskich swoje własne konstrukcje reaktorów opracowały i budowały także firmy japońskie, szwedzkie i zachodnioniemieckie. Instalacje z takimi reaktorami eksploatowane są obecnie w Finlandii, Hiszpanii, Indiach, Japonii, Niemczech, Meksyku, Szwajcarii i USA, a wcześniej pracowały także w Holandii i we Włoszech. Najnowsze reaktory w tej technologii (znacznie udoskonalone w stosunku do tych budowanych w latach 70.) są obecnie budowane w Japonii i na Tajwanie, a planowana jest realizacja kolejnych w Finlandii, USA oraz Wlk. Brytanii.
Reaktory zastosowane w EJ Fukushima dai-ichi reprezentowały tzw. II generację reaktorów jądrowych. Mianem tym określane są reaktory budowane masowo w latach 60., 70. i 80. Generację I stanowią pierwsze instalacje pilotażowe z przełomu lat 50. i 60. Obecnie budowane reaktory reprezentują generację III lub III+, która odróżnia się od poprzedniej głównie znacznie bardziej rozbudowanymi systemami bezpieczeństwa.
Elektrownia Fukushima dai-ichi stanowi własność japońskiego koncernu energetycznego Tokyo Electric Power Company (TEPCO). Poza nią TEPCO posiada także dwie inne elektrownie jądrowe: Fukushima dai-ni (4 bloki) oraz Kashiwazaki-Kariwa (7 bloków).
PRZEBIEG WYDARZEŃ
11 marca 2011 r. o godzinie 14:46 czasu japońskiego (JST) doszło do trzęsienia ziemi o sile 9 stopni w skali Richtera, którego epicentrum zlokalizowane było u wybrzeży japońskiego regionu Tōhoku, ok. 70 km od linii brzegowej. Trzęsienie ziemi wywołało powstanie fali tsunami, która po około godzinie uderzyła w wybrzeże Japonii pogłębiając skutki trzęsienia ziemi.
W czasie trzęsienia ziemi w EJ Fukushima dai-ichi pracowały trzy z sześciu zainstalowanych w niej bloków energetycznych (nr 1, nr 2 i nr 3). Bloki nr 4, 5 i 6 były odstawione do planowych remontów, przy czym w reaktorze nr 4 nie było w ogóle paliwa jądrowego, które na czas prac remontowych przeniesiono w całości do basenu paliwa wypalonego. Tego rodzaju basen znajduje się przy każdym reaktorze jądrowym i służy do tymczasowego (kilkuletniego) przechowywania zużytego paliwa po jego usunięciu z reaktora. Jest to konieczne ze względu na wydzielanie się w elementach paliwowych ciepła powyłączeniowego (o czym dalej). Baseny wypalonego paliwa są otwarte, zabezpieczenie przed promieniowaniem wewnątrz budynku stanowi odpowiednia warstwa wody. Ochrona taka umożliwia załodze elektrowni bezpieczne przebywanie nawet nad brzegiem takiego basenu.
W momencie wystąpienia trzęsienia ziemi pracujące bloki elektrowni zostały automatycznie wyłączone. Również automatycznie rozpoczęły pracę układy odprowadzania ciepła powyłączeniowego, czyli układy chłodzenia reaktorów. Praca takich systemów jest konieczna ze względu na fundamentalne prawa fizyki rządzące pracą reaktora jądrowego, którym warto bliżej się przyjrzeć aby lepiej zrozumieć zagadnienie.
Każda reakcja rozszczepienia jądra materiału rozszczepialnego (w reaktorze przede wszystkim izotopu uranu 235, U-235) powoduje wydzielenie energii. W skali mikroskopowej odbywa się to poprzez powstanie cząstek poruszających się z wysoką prędkością. Ponieważ jednak reakcja taka nie zachodzi w próżni, tylko w materiale stanowiącym paliwo (w większości przypadków jest to ceramiczny dwutlenek uranu), cząstki te bardzo szybko napotykają na inne cząstki i zderzają się z nimi przekazując im część swej energii. Jeśli reakcje rozszczepienia zachodzą masowo w ciele stałym, to efektem jest wzrost intensywności drgań wszystkich cząstek w tym ciele, co w skali makro obserwujemy jako wzrost temperatury. Z punktu widzenia elektrowni pracujący reaktor jądrowy jest zatem niczym innym jak dużą grzałką. Jego jedyną rolą jest podgrzewanie wody, która przezeń przepływa. Trudność polega jednak na tym, że takiej dużej grzałki nie da się w mgnieniu oka schłodzić nawet po tym jak się ją wyłączy.
W reaktorze jądrowym problemem nie jest przerwanie jego normalnej pracy. W pracującym reaktorze jądrowym każda reakcja rozszczepienia wywołuje kolejną, jest to tzw. samopodtrzymująca się reakcja łańcuchowa. Dzieje się tak dlatego, że każde rozszczepienie powoduje powstanie swobodnych neutronów, które w odpowiednich warunkach (a takie są utrzymywane podczas pracy reaktora) mogą spowodować kolejną taką samą reakcję. Zatrzymanie pracy reaktora polega zatem na przerwaniu tego mechanizmu. Odbywa się to poprzez wprowadzenie do reaktora materiałów pochłaniających swobodne neutrony, na ogół w postaci tzw. prętów sterujących i regulacyjnych. W przypadku nagłego wsunięcia wszystkich prętów do wnętrza reaktora reakcja łańcuchowa jest przerywana w ciągu kilku sekund. Dla zapewnienia odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa prętów służących do wyłączenia reaktora zawsze jest więcej niż teoretycznie potrzeba, a ich wprowadzenie nie wymaga żadnego zasilania zewnętrznego (przeciwnie, zaprojektowane jest tak, by przerwa w zasilaniu powodowała wyłączenie reaktora).
Przerwanie reakcji rozszczepienia nie kończy jednak procesu wyłączania reaktora. Jest tak dlatego, że produkty reakcji rozszczepienia są nietrwałe i samoczynnie dalej się rozpadają. Niektóre szybciej, inne wolniej. Z tego powodu wypalone paliwo jądrowe jest silnie radioaktywne, ale innym skutkiem ubocznym jest fakt wydzielania w nim ciepła nawet po przerwaniu reakcji rozszczepienia. Sekundę po wyłączeniu reaktora wytwarza on jeszcze kilkanaście procent energii, którą generował w trakcie pracy. Minutę później jest to około 5%, godzinę później - 1%, dobę później - 0,5% i tak dalej. Nie jest to oczywiście wiele, ale warto przełożyć to na konkretne liczby.
Reaktory zainstalowane w blokach 2-5 EJ Fukushima dai-ichi miały moc cieplną po 2381 MW. Oznacza to, że godzinę później, w momencie w którym do elektrowni dotarła fala tsunami, reaktory 2 i 3 wytwarzały jeszcze po około 24 MW ciepła. To mniej więcej tyle, ile wytwarza spalanie węgla kamiennego w tempie 1 kg/s. W skali elektrowni to wartość niewielka, niemniej musi być bezwzględnie odprowadzona z reaktora. W przeciwnym przypadku wnętrze reaktora zacznie się rozgrzewać. Powoduje to wzrost ciśnienia w zamkniętym układzie chłodzenia, a poza tym rozgrzewanie samego paliwa. Może to doprowadzić do dwóch niebezpiecznych zjawisk:
1. Utraty integralności paliwa (jego stopienia). Stopione paliwo w bardzo wysokiej temperaturze może teoretycznie spaść na dno reaktora, stopić jego ściankę i wydostać się na zewnątrz powodując uwolnienie zawartych w nim izotopów promieniotwórczych.
2. Wytwarzania wodoru. Wodór powstaje w wyniku zachodzącej w wysokiej temperaturze reakcji pomiędzy zewnętrzną powierzchnią elementów paliwowych (tzw. koszulką) wykonaną ze stopu cyrkonu a wodą. Wodór uwolniony z reaktora może w skrajnym wypadku stworzyć zagrożenie eksplozją. Poza tym sama reakcja jest egzotermiczna, a więc pogłębia tylko problem z przegrzewaniem wyłączonego reaktora.
Z tych powodów chłodzenie wyłączonego reaktora jest uznawane za jedno z najbardziej kluczowych zagadnień związanych z bezpieczeństwem eksploatacji instalacji jądrowej. Każdy reaktor jest zaopatrzony w szereg układów chłodzenia zarówno dla sytuacji normalnych, jak i awaryjnych. Nie inaczej było w Fukushimie. Problem polega jednak na tym, że - szczególnie w przypadku starszych konstrukcji - układy te wymagają zasilania.
Wróćmy zatem do przebiegu wydarzeń w Japonii. W czasie trzęsienia ziemi reaktory wyłączyły się, a układy ich chłodzenia rozpoczęły pracę. Trzęsienie ziemi spowodowało zerwanie linii łączących elektrownię z japońską siecią elektroenergetyczną, w związku z czym uruchomiły się awaryjne generatory prądotwórcze przewidziane specjalnie na taką sytuację. Takie maszyny, oparte o specjalnie zaprojektowane silniki wysokoprężne dużych mocy, znajdują się w każdej elektrowni jądrowej. Podlegają niezwykle wyśrubowanym wymaganiom technicznym i jakościowym. Muszą być zdolne do zasilenia kluczowych odbiorników w ciągu kilkunastu sekund od automatycznego sygnału rozruchu, pełną moc osiągają typowo w ciągu minuty. Oczywiście także tutaj stosowane jest wzajemne rezerwowanie: agregatów zawsze instaluje się więcej, niż teoretycznie potrzeba. Bloki w Fukushimie miały po dwa takie agregaty (z wyjątkiem bloku nr 5, który miał trzy).
Ogólnie zatem elektrownia przechodziła normalną procedurę nagłego odstawienia przez ok. 50 minut po trzęsieniu ziemi. Wtedy jednak do terenu elektrowni, położonego bezpośrednio na brzegu morza, dotarła fala tsunami. Fala w rejonie instalacji miała wysokość 13-15 m i była znacznie wyższa od niespełna sześciometrowego falochronu osłaniającego elektrownię. Teren instalacji został zatem zalany, a wraz z nim niektóre budynki i obiekty. Co najważniejsze zalaniu uległy budynki maszynowni, w których zainstalowane były elementy układu awaryjnego zasilania. Kolejno przerywały pracę poszczególne agregaty prądotwórcze. Na domiar złego na skutek zalania uszkodzeniu uległy także baterie akumulatorów oraz rozdzielnie prądu stałego zapewniające zasilanie układów sterowania i części urządzeń pomiarowych. W tym momencie prawidłowe chłodzenie wszystkich trzech reaktorów zostało przerwane. Następował stopniowy wzrost temperatury, którego operatorzy nie byli w stanie skompensować nawet uwolnieniami pary powstałej z reaktorów z uwagi na brak zasilania układów sterujących. Wskutek nadmiernego wzrostu ciśnienia para z reaktorów została samoczynnie uwolniona do wnętrza obudów bezpieczeństwa (odpowiednie zawory reagują na wzrost ciśnienia samoczynnie i nie wymagają zasilania). W reaktorach zaczął wytwarzać się wodór, który wraz z parą przedostał się także do obudów bezpieczeństwa, a następnie przez ich nieszczelności do budynków reaktorów. Instalacje w Fukushimie zaopatrzone były co prawda w układy rekombinacji wodoru mające zapobiegać powstaniu w obudowach i budynkach reaktorów stężeń zagrażających eksplozją, jednak także i te układy wymagały zasilania, a zatem nie działały.
W efekcie doszło do wytworzenia mieszanin piorunujących w górnych częściach budynków i eksplozji: 12 marca o 12:36 nastąpił wybuch w bloku nr 1, 14 marca o 11:01 w bloku nr 3. W obu przypadkach nie doszło jednak do zniszczenia obudów bezpieczeństwa reaktorów wewnątrz budynków. Wodór przedostał się także przewodami wentylacyjnymi z bloku 3 do budynku wyłączonego bloku nr 4, w którym w rezultacie 15 marca także doszło do eksplozji. Zakłóciła ona proces chłodzenia wypalonego paliwa i spowodowała jego przegrzanie i uszkodzenie.
Mimo trwających przez cały czas działań mających na celu schłodzenie reaktorów przy użyciu dostępnej wody, w tym wody morskiej, doszło do stopienia paliwa w reaktorach 1, 2 oraz 3. Przy tym w reaktorze nr 1 paliwo przetopiło się przez obudowę reaktora i trafiło do basenu z wodą w dolnej części obudowy bezpieczeństwa. W reaktorach 2 i 3 paliwo spłynęło na dno reaktorów, jednak przez otwory technologiczne część wydostała się także do obudów. W takim stanie reaktory udało się ostatecznie ustabilizować i schłodzić.
SKUTKI
Bezpośrednim skutkiem wszystkich opisanych zdarzeń było zerwanie ciągłości barier pomiędzy radioaktywnymi produktami rozszczepienia uranu normalnie zawartymi wewnątrz paliwa a otoczeniem. Efektem była zarówno bezpośrednia emisja promieniowania z elektrowni, jak i uwolnienie znacznych ilości substancji promieniotwórczych do otoczenia. Wskutek tego zdarzenie zostało zakwalifikowane do 7, najwyższego stopnia w Międzynarodowej Skali Zdarzeń Jądrowych. Jedynym innym wypadkiem w tej samej kategorii jest katastrofa czarnobylska. Podkreślić jednak należy, że uwolnienia substancji promieniotwórczych w Fukushimie były znacznie mniejsze, wedle informacji podanych przez polską Państwową Agencję Atomistyki łącznie stanowią one ok. 10% uwolnień z bloku czarnobylskiego. Różnica wynika przede wszystkim z tego, ze w Czarnobylu doszło do eksplozji wewnątrz reaktora, który w jej wyniku został praktycznie "otwarty" do otoczenia. Eksplozja i trwający przez wiele godzin pożar powodowały unoszenie radioaktywnych produktów rozszczepienia ze zniszczonego paliwa bezpośrednio do atmosfery. W przypadku Fukushimy takie zdarzenie nie miało miejsca, a do eksplozji doszło na zewnątrz reaktorów.
Wskutek wzrostu poziomu promieniowania zarządzono ewakuację ludności. 11 marca po godzinie 19 władze prefektury nakazały ewakuację mieszkańców z obszaru w promieniu 2 km od elektrowni. W późniejszych godzinach wieczornych strefę rozszerzono do 3 km, a nad ranem 12 marca (jeszcze przed pierwszą eksplozją) do 10 km. W godzinach wieczornych tego dnia strefę rozszerzono do 20 km. Rządy innych państw wezwały swoich obywateli do opuszczenia znacznie większego obszaru: Amerykanie zalecili 50 mil (ok. 80 km), Hiszpanie 120 km, a Niemcy zarekomendowali swoim obywatelom nawet opuszczenie odległego o przeszło 250 km Tokio. 25 marca władze japońskie zaleciły dobrowolną ewakuację w promieniu 30 km od instalacji. W maju rozszerzono strefę ewakuacji na niektóre rejony o nieregularnym kształcie na postawie rzeczywistych pomiarów promieniowania.
Kluczowym pytaniem, szczególnie w debacie publicznej, są długoterminowe skutki zdrowotne katastrofy. 28 lutego 2013 r. raport na ten temat opublikowała Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).
Raport przygotowano na podstawie konserwatywnych założeń, w tym szczególnie tzw. hipotezy liniowej bezprogowej, wedle której najmniejsze nawet dawki promieniowania jonizującego są szkodliwe dla zdrowia, a ich efekt kumuluje się liniowo. Hipotezę tę sformułował w końcu lat 40. Hermann J. Muller, amerykański naukowiec, który za swoje badania otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny w 1946 r. Stała się ona podstawą do formułowania wszelkich przepisów o ochronie radiologicznej, choć do dziś nie stanowi udowodnionego faktu naukowego. Przeciwnie, w ostatnich latach pojawiły się dowody na zatajanie przez Mullera części danych niezgodnych z hipotezą i niedochowanie przez niego odpowiedniej rzetelności. Sformułowano także inną teorię o istnieniu tzw. hormezy radiacyjnej, czyli pozytywnego efektu niewielkich dawek promieniowania, który niejako przechodzi w efekt negatywny dopiero przy dawkach większych. Jakkolwiek żadnej z tych hipotez nie udało się do dnia dzisiejszego w sposób niebudzący wątpliwości potwierdzić, jednak w wyniku długotrwałych badań w styczniu tego roku Komitet Naukowy Narodów Zjednoczonych ds. Promieniowania Atomowego (UNSCEAR) uznał, że przyjmowanie hipotezy LNT dla oceny szkodliwości małych dawek promieniowania (do 100 mSv) jest błędne i nie ma dowodów, by w takim obszarze dochodziło do jakiegokolwiek wzrostu ryzyka zachorowania na choroby nowotworowe.
Co jednak oznacza to 100 mSv i jak to się ma do dawek otrzymanych przez ludność w Fukushimie? Sv (siwert) jest jednostką miary równoważnych i skutecznych dawek promieniowania oddziałujących na organizmy żywe. Uwzględnia ona przy tym z odpowiednimi przelicznikami wszystkie rodzaje promieniowania jonizującego. Sam siwert jest jednostką dość dużą, dlatego do określania dawek typowo stosuje się jego tysięczne lub nawet milionowe części (mili- i mikrosiwerty).
Statystyczny mieszkaniec Polski każdego roku otrzymuje dawkę promieniowania na poziomie 2,5 mSv ze źródeł naturalnych. Źródłem tego promieniowania są radioaktywne substancje zawarte w glebie i otaczających nas przedmiotach (a nawet w naszych organizmach), promieniowanie docierające z głębszych warstw naszej planety oraz promieniowanie kosmiczne. Dawki naturalne w rożnych regionach świata są przy tym różne. W Europie najwyższe wartości obserwowane są w Finlandii, gdzie dawka roczna może osiągać nawet 7 mSv. Obszary o znacznie wyższym promieniowaniu można znaleźć w Brazylii, Indiach, Australii, Chinach i Iranie. Obszarem zamieszkanym o najwyższym poziomie promieniowania naturalnego jest rejon irańskiego miasta Ramsar, gdzie dawki roczne przekraczają znacząco 100 mSv. Jak do tej pory nie udało się wykazać jednoznacznych zależności pomiędzy skutkami promieniowania naturalnego a zapadalnością na choroby nowotworowe lub jakiekolwiek inne. Sytuację utrudnia fakt, że w większości rejonów świata dawki są do siebie zbliżone i przy tym bardzo niewielkie, trudno więc wyizolować ich wpływ na zdrowie ludzkie, szczególnie przy "bogactwie" innych czynników chorobotwórczych.
Oczywiście jednak dawka naturalna to nie wszystko. Drugim co do istotności źródłem promieniowania dla statystycznego mieszkańca naszego (i nie tylko) kraju jest medycyna. Typowe badania radiologiczne nie prowadzą do przyjmowania bardzo dużych dawek: zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej to dawka rzędu 0,1 mSv. Jednak bardziej złożone procedury niosą ze sobą znacznie większe dawki, np. tomografia komputerowa dostarcza dawki na poziomie ok. 15 mSv. Statystycznie wg danych Państwowej Agencji Atomistyki dawki od źródeł medycznych stanowią 25% całej dawki przyjmowanej przez mieszkańca Polski, a zatem podnoszą wartość łączną z 2,5 mSv rocznie do poziomu 3,4 mSv.
W Polsce obowiązuje także limit narażenia na promieniowanie jonizujące ze źródeł sztucznych innych niż medyczne. Wynosi on, dla osób nienarażonych na promieniowanie zawodowo, 5 mSv na 5 lat, a dla osób pracujących z promieniowaniem - 100 mSv na 5 lat, czyli średnio 20 mSv rocznie (choć rozpatrywana jest w skali 5-letniej).
Warto przy tym zauważyć, że osoby poddawane bardziej złożonym procedurom diagnostycznym nie mają możliwości "zmieścić się" nawet w dawce przewidzianej dla personelu prowadzącego te procedury.
W Japonii obowiązujący w chwili katastrofy limit dawki od energetyki jądrowej wynosił 1 mSv na rok, czyli odpowiadał temu w Polsce. Za kryterium do wytyczenia obszaru ewakuowanego przyjęto natomiast 20 mSv, co odpowiada polskiemu limitowi dla osób pracujących z promieniowaniem i jest przyjmowane za dawkę niezagrażającą zdrowiu.
Wedle wspomnianego raportu WHO typowe dawki przyjęte przez mieszkańców prefektury Fukushima w ciągu pierwszego roku od katastrofy wyniosły od 1 do 10 mSv. W dwóch niewielkich obszarach zarejestrowano dawki na poziomie 10-50 mSv. W sąsiednich prefekturach dawki mieściły się w zakresie 0,1-10 mSv, a w pozostałych rejonach Japonii nie przekroczyły 1 mSv. Przy tym oszacowano, że dawki te stanowić będą około 30% całkowitych dawek pochłoniętych wskutek katastrofy w ciągu całego życia dotkniętych osób.
Zagadnieniem rozpatrywanym osobno są dawki pochłonięte przez tarczycę osób narażonych na skutki katastrofy. Dzieje się tak ze względu na naturalną zdolność tarczycy do zatrzymywania i akumulowania izotopów jodu. W przypadku narażenia na kontakt z radioaktywnym izotopem I-131, a jest on jednym z radioaktywnych produktów rozszczepienia, ludzka tarczyca akumuluje go, narażając się tym samym na podwyższone lokalnie promieniowanie, które może doprowadzić do nowotworu tego narządu. Dokładnie z tego powodu po katastrofie czarnobylskiej prowadzono w Polsce tzw. profilaktykę jodową polegającą na podawaniu ludności izotopu nieradioaktywnego dla "zablokowania" tarczycy i zapobiegania akumulacji groźnej substancji. Zagrożenie akumulacją I-131 jest uznawane za szczególnie groźne dla dzieci, choć na szczęście ok. 95% przypadków jest uleczalnych.
Wedle prognozy przedstawionej w raporcie zatem można oczekiwać następującego skumulowanego wpływu w obszarze najbardziej skażonym (gdzie ludność narażona była na dawki 12-25 mSv w ciąu pierwszego roku):
- wzrost zachorowalności na wszystkie rodzaje raka litego o maksymalnie 4% (najwyższe narażenie dla osób płci żeńskiej narażonych w wieku niemowlęcym),
- wzrost zachorowalności na raka piersi o maksymalnie 6% (j.w.),
- wzrost zachorowalności na białaczkę o maksymalnie 7% (mężczyźni narażeni w wieku niemowlęcym),
- wzrost zachorowalności na raka tarczycy do 70% (kobiety narażone w wieku niemowlęcym).
Ta ostatnia wartość oznacza wzrost z naturalnego poziomu ryzyka zapadnięcia na tego rodzaju nowotwór w ciągu całego życia na poziomie 0,75% do łącznego poziomu 1,25%.
Dla osób narażonych w ciągu pierwszego roku na dawki w zakresie 5-12 mSv ryzyko określono jako o połowę niższe, a dla tych, które otrzymały dawki w zakresie 3-5 mSv - trzy- lub czterokrotnie niższe.
To są oczywiście tylko prognozy oparte o wyliczenia (wszak mowa o wszelkich skutkach na zdrowie ludzi, którzy urodzili się tuż przed awarią, a statystycznie żyć będą około 80 lat). Jak można się było zatem spodziewać raport został szybko skrytykowany, przy tym w obie strony. Jako pierwsza z krytyką pospieszyła organizacja Greenpeace. Według Rianne Teule, specjalisty Greenpeace ds. promieniowania "raport WHO bezwstydnie bagatelizuje wpływ początkowych uwolnień radioaktywnych z katastrofy w Fukushimie na osoby [przebywające] w obrębie 20-kilometrowej strefy ewakuacji". Raport WHO został określony jako "deklaracja polityczna mająca na celu ochronę przemysłu jądrowego a nie naukowa skupiona na zdrowiu ludzkim". Greenpeace powołuje się na niemiecką specjalistkę Odę Becker, według której dawki pochłonięte przez mieszkańców wyniosły "setki mSv". Raport Becker powstały w wyniku modelowania komputerowego wspomina o dawkach "od 580 do 1580 mSv" w przypadku dzieci mieszkających na południowy zachód od elektrowni. Jednak dane te wydają się mało wiarygodne, dawki na poziomie 1500 mSv wywołują już chorobę popromienną, a jak do tej pory nie pojawiły się żadne udokumentowane przypadki nawet wśród pracowników elektrowni, a najwyższa zarejestrowana u jednego pracownika dawka wyniosła 678,8 mSv. Łącznie dawki powyżej 100 mSv otrzymało 12 pracowników. Z tego punktu widzenia rewelacje z raportu Becker należy traktować z pewną ostrożnością.
Poza kwestią dawek, krytyka Greenpeace dotyczyła też sposobu prezentacji danych w postaci narażenia procentowego zamiast konkretnej liczby narażonych osób. WHO jednak twierdzi, że był to zabieg celowy, jako że "celem raportu jest wskazanie poziomu ryzyka a nie liczb bezwzględnych. Chodzi o prawdopodobieństwo".
Raport został skrytykowany także od drugiej strony: japońskie Ministerstwo Środowiska skrytykowało raport za przesadnie alarmistyczne podejście. W szczególności autorom raportu zarzucono, że "ich obliczenia wykonano w oparciu o założenie, że ludność nadal zamieszkuje strefę ewakuacji i spożywa wycofaną z rynku żywność", podczas gdy w rzeczywistości "takich ludzi nie ma". Przedstawiciele władz japońskich stwierdzili także, że raport niepotrzebnie podsyca niepokój mieszkańców przy pomocy danych, które są, wg słów burmistrza Iitate, jednej z ewakuowanych miejscowości, "całkowicie hipotetyczne".
Ta wypowiedź dotyka osobnej niezwykle ważnej kwestii. Jakkolwiek fizyczne skutki zdrowotne katastrofy mogą być poddawane w wątpliwość, z pewnością miała ona (i ma nadal) ogromny wpływ na psychikę dotkniętych ludzi. Sytuacji nie poprawia początkowy chaos informacyjny i nieprzejrzysta polityka informacyjna operatora elektrowni oraz japońskich władz. Z tymi skutkami mieszkańcy regionu będą się jeszcze musieli zmagać przez długie lata. Pojawiły się już doniesienia prasowe o problemach psychologicznych prowadzących np. do rozpadu rodzin mieszkających w rejonie katastrofy.
Mimo wszelkich sprzeczności należy podkreślić, że do tej pory podwyższone poziomy promieniowania nie doprowadziły do żadnych udokumentowanych skutków zdrowotnych. Warto o tym pamiętać w kontekście ogólnej sytuacji w Japonii - zdarzenie w Fukushimie było wszak tylko jednym ze skutków ogromnego kataklizmu, w którym życie straciło łącznie 19 tysięcy ludzi.
Co dalej?
Obecnie ważną kwestią jest oczywiście posprzątanie po katastrofie. Japońskie władze w porozumieniu z operatorem elektrowni przygotowały plan działań dotyczących zarówno samej elektrowni jak i obszarów skażonych. Jeśli chodzi o elektrownię w tym roku kończy się pierwsza faza działań związanych z zabezpieczeniem uszkodzonych budynków oraz ograniczeniem emisji promieniowania. Następnie rozpoczęta zostanie faza druga, w ramach której usunięte zostanie całe wypalone paliwo znajdujące się w basenach wypalonego paliwa, a więc poza zniszczonymi reaktorami. Ten etap ma potrwać do 2021 roku. Ostatnia trzecia faza ma zająć 20-25 lat i doprowadzić do całkowitej likwidacji zniszczonej instalacji. Pierwszym działaniem w ramach tej fazy będzie usunięcie zniszczonego paliwa zastygłego po stopieniu w dolnej części zbiorników reaktorów i pod nimi.
Jeśli chodzi o tereny skażone wokół elektrowni, zaplanowano prowadzenie dekontaminacji obszaru, w którym dawki promieniowania przekraczają 20 mSv rocznie. Działania sprowadzają się do usuwania zakumulowanych na tym obszarze substancji radioaktywnych i polegają m.in. na zmywaniu powierzchni dachów i ścian budynków oraz dróg i innych powierzchni utwardzonych, mycie drzew, usuwanie wierzchnich warstw gleby oraz rozsiewanie zeolitu. W szerszej strefie prowadzony jest wzmożony nadzór poziomów promieniowania i skażenia substancjami promieniotwórczymi. Te działania prowadzone są przez japońskie władze.
Osobną kwestią jest przyszłość energetyki jądrowej w Japonii. Obecnie praca elektrowni tych jest zawieszona do czasu potwierdzenia bezpieczeństwa ich eksploatacji przez zreorganizowane służby dozoru jądrowego. Wedle pojawiających się ocen ponowne uruchomienie pierwszych bloków będzie możliwe dopiero w roku 2014. Jest to zagadnienie niezwykłej wagi dla Japonii, która jest krajem ubogim w surowce energetyczne. Odstawienie praktycznie wszystkich bloków jądrowych po katastrofie zmusiło Kraj Kwitnącej Wiśni do znacznego zwiększenia importu paliw kopalnych, co z kolei skutkuje znaczącym wzrostem cen energii elektrycznej i istotnym pogorszeniem bilansu handlu zagranicznego. Z tego powodu japońskie władze planują przywrócenie do eksploatacji istniejących bloków, choć dopiero po przeprowadzeniu drobiazgowych analiz bezpieczeństwa. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie dla wszystkich instalacji analizy te zakończą się pomyślnie, ze względu na ostrzejsze niż wcześniej przyjmowane kryteria związane ze zjawiskami sejsmicznymi.
Czy katastrofie można było zapobiec?
Takie pytanie oczywiście łatwo zadawać siedząc wygodnie w fotelu na drugim końcu świata dwa lata później, jednak odpowiadać na nie zdecydowanie trzeba. Nie po to, by wskazywać palcami winnych, tylko po to, by zabezpieczyć się przed tego typu zdarzeniami w przyszłości.
Odpowiedź na pytanie ogólne jest w zasadzie jasna: tak, było to możliwe, przynajmniej częściowo, choć osobną (i trudniejszą do rozstrzygnięcia) kwestią jest, czy można było dokładnie takie zagrożenie przewidzieć. Jeśli chodzi o zapobieganie z całą pewnością mogły być zrobione trzy rzeczy:
- po pierwsze falochron mógł być wyższy (choć na pytanie czy aż tak wysoką falę można było przewidzieć jako zdarzenie realne nie potrafię odpowiedzieć),
- po drugie agregaty prądotwórcze, baterie akumulatorów i rozdzielnie mogły być zainstalowane w miejscach odpornych na zalanie,
- po trzecie wreszcie możliwe było zastosowanie pasywnych systemów rekombinacji wodoru funkcjonujących także bez zasilania zewnętrznego.
Te wszystkie działania można było wykonać niezależnie od tego, że elektrownia powstała według projektu z lat 60. Dlaczego takich działań zaniechano? To z pewnością ważne pytanie, na które będzie musiał odpowiedzieć zarówno operator elektrowni, jak i japońskie władze, które nie wymusiły na nim zabezpieczenia elektrowni przed taką katastrofą naturalną. Czy powinny były? Oczywiście dziś łatwo mówić, ze z pewnością tak, ale pamiętać warto, że elektrownia jądrowa w Fukushimie to nie był jedyny obiekt przemysłowy (ani energetyczny), który uległ zniszczeniu w wyniku trzęsienia ziemi i tsunami o bezprecedensowej skali. Wprost przeciwnie, przypadków jest więcej. Choćby zapora Fujinuma, która uległa zniszczeniu w ciągu pół godziny po głównym wstrząsie, co doprowadziło do najprawdopodobniej ośmiu ofiar śmiertelnych (najprawdopodobniej, bo w zaistniałych warunkach trudno stwierdzić z całą pewnością co było przyczyną śmierci).
Z europejskiego - a szczególnie polskiego - punktu widzenia istotniejsze jest jednak pytanie czy takie zdarzenie może się powtórzyć w naszym rejonie świata i czy może wystąpić także w nowej elektrowni? W celu uzyskania odpowiedzi Komisja Europejska niezwłocznie po katastrofie zaleciła przeprowadzenie szczegółowych analiz. Wykazały one celowość wprowadzenia pewnych ulepszeń w istniejących blokach po to, by zabezpieczyć je lepiej przed skutkami skrajnie mało prawdopodobnych zdarzeń zewnętrznych, choć jednocześnie potwierdziły dobry poziom bezpieczeństwa jądrowego w krajach UE. Warto przy tym odnotować, ze w przypadku nowych instalacji projektanci przyjmują z góry założenie możliwości utraty zasilania zewnętrznego i konieczności zmagania się z gwałtownymi zjawiskami naturalnymi. W nowoczesnych blokach układy awaryjnego zasilania są lepiej chronione i bardziej rozbudowane (np. w budowanych obecnie we Francji i Finlandii blokach zastosowane są po cztery niezależne układy lokalnego awaryjnego zasilania instalowane w oddzielnych dobrze zabezpieczonych budynkach). W coraz większym stopniu wykorzystywane są także systemy pasywne, które zapewniają chłodzenie reaktora (a także rekombinację wodoru) bez zasilania energią elektryczną - w przypadku niektórych typów reaktorów założona jest możliwość samoczynnego chłodzenia naturalnego bez działań operatorów przez 48 lub 72 godziny od wyłączenia reaktora, co daje załodze elektrowni czas na poradzenie sobie z bezpośrednimi skutkami zaistniałego zdarzenia. W Fukushimie operatorzy jednak tyle czasu nie mieli.