Jakim trzeba było być do niedawna desperatem, by otworzyć w Polsce firmę? Ile lat trzeba było być bezrobotnym lub pracować na marnie opłacanym stanowisku, by zdecydować się na pracę na własny rachunek? Dlaczego niekiedy i teraz osoby otwierające własny interes, traktowane są przez otoczenie z politowaniem, współczuciem i słyszą komentarze „A po co Ci to?”?
Adam Szejnfeld: przedsiębiorca, działacz społeczny, radny, burmistrz, poseł, wiceminister gospodarski….
Na Zachodzie i za oceanem jest zgoła inaczej. Tam ludzie otwierający firmy są postrzegani nie, jako szaleńcy, ale ludzie dojrzali, a własna działalność nie jako akt desperacji, lecz ukoronowanie ambicji, często także i budowanej kariery w ramach nowych wyzwań. To często również przejście na nowy szczebel w hierarchii społecznej. Tam „przedsiębiorca” brzmi bowiem dumnie, u nas natomiast pachnie heroizmem człowieka bez wyjścia. Tam własna firma jest symbolem wyzwolenia, u nas dokładnie odwrotnie – wpadnięcia w tryby machiny urzędniczo-skarbowej i utraty jakiejkolwiek podmiotowości.
Znam wielu ludzi, mających fach w ręku, którzy, o czym jestem święcie przekonany, daliby sobie radę na rynku robiąc to, co umieją najlepiej. Zamiast jednak tego robią często coś zupełnie przeciwnego ich powołaniu za ułamek pieniędzy, które dostaliby będąc „na swoim”. Wiem, że marzą o firmie, ale obraz przedsiębiorcy, jaki mają zakodowany w głowach działa paraliżująco. Pomimo tego, że przez ostatnie lata zmieniło się wiele, oni wciąż mają wdrukowany wizerunek Polski nieprzyjaznej biznesowi sprzed kilku, kilkunastu lat.
Z drugiej strony wielu Polaków, zwłaszcza tych młodych, chciałoby spróbować…
Z przeprowadzonych badań wynika, że marzy o tym połowa z nich, ale zakładają firmy tylko nieliczni. Co znamienne, odpowiadając na pytanie, co jest barierą podjęcia przez nich tej życiowej decyzji najczęściej powtarzają, że brak pieniędzy na start.
Każdego dnia w Polsce powstaje setki nowych firm, nadal jest to jednak mała liczba. Dlatego, w celu zwiększenia zainteresowania działalnością gospodarczą na własny rachunek, a zarazem udzielenia wsparcia zainteresowanym, przygotowałem projekt ustawy, który nazwałem Pakiet startowy. Proponuję w nim wprowadzenie „wakacji ubezpieczeniowych” oraz „kredytu podatkowego” w pierwszym okresie po zarejestrowaniu i przez dwa lata po podjęciu działalności gospodarczej.
To kolejny krok ku temu, by rzeczywistość polskich desperados była bardziej znośna i by wreszcie przestali być postrzegani, jako straceńcy porywający się z motyką na słońce. Dołączając do grona małych i średnich przedsiębiorstw staną się częścią najważniejszego sektora gospodarki, generującego najwięcej miejsc pracy, będącego zarazem źródłem wzrostu i rozwoju. Czas już bowiem lepiej wykorzystać potencjał, jaki drzemie w Polakach.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP
www.szejnfeld.pl
www.kobiecastronazycia.pl