Rozmawiałem z reżyserem takich serialowych hitów jak Pitbull czy Kryminalni, albo takich filmów jak Ciacho czy Hans Kloss: Stawka większa niz śmierć, na temat kulisów robienia filmów w Polsce pod względem finansowym. Jakie są przekręty z dofinansowaniem polskich filmów i o tym co Polacy lubią, a czego nie lubią ogladać w telewizji i w kinach.
Fascynuje mnie polityka i umysł człowieka. Nie da się dobrze zrozumieć polityki jeśli nie rozumiesz jak myśli polityk i jak myśli wyborca
Remi Adekoya: Ostatnio w świecie kultury głośnym echem odbiła się walka o wyłączenie sektora audiowizualnego z trwających obecnie negocjacjach dotyczących umowy handlowej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Europą. Część państw europejskich, z Francją na czele, obawiają się konkurencji ze strony Hollywood gdzie filmy mają przede wszystkim zarabiać na siebie. W Europie znaczną cześć produkcji filmowych jest dotowana przez państwa. Słyszałem nawet stwierdzenie, że bez dotacji polskie kino umrze. Co sądzisz o tym?
Patryk Vega: Według mnie główny problem polega na tym, że w Polsce wciąż panuje patologia, która funkcjonuje od czasów PRLu i sprowadza się do przekonania, że producent zarabia pieniądze na budżecie, a nie na filmie, w wyniku czego budżety są sztucznie zawyżane, a producent jest zdemotywowany do tego, by film zarobił w kinie. Przynajmniej nie jest to dla niego sytuacja typu być albo nie być, bo on już zarobił pieniądze, robiąc film.
Coś niesamowitego! Czyli, producent dostaje x od razu tak na początek, na dzień dobry?
Zwyczajowo ma 5-10% z zysków, ale może wyprowadzać środki, zawyżając koszty. Na przykład kupując sam od siebie przez podstawione spółki fikcyjne albo zawyżone usługi, które w rzeczywistości kosztują mniej. Osobny problem to zasady dotowania filmów. We Francji film jest traktowany jako dobro narodowe, a finansowane są zarówno niszowe filmy artystyczne, jak i komercyjne komedie, horrory czy kino policyjne.
W momencie, gdy ja poszedłem ze swoją komedią do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, usłyszałem: ‘my Panu nie damy pieniędzy, ponieważ Pana film ma szanse zarobić w kinie’. Pytam ich ‘to nie chcecie, żeby wreszcie jakiś film zarobił, bym mógł Wam zwrócić pieniądze z zysku?”. Odpowiedzieli ‘nie, my wolimy dotować filmy, które nie mają szansy na inny sposób dofinansowania’.
Taka była ich oficjalna wersja. W mojej ocenie zdarzało się jednak tak, że PISF dawał dotację na filmy komercyjne, który nie miały prawa podchodzić pod jakikolwiek narodowy priorytet. Pamiętajmy, że członkowie komisji są filmowcami, którzy także składają swoje projekty do PISF. Wyobraź sobie sytuację, gdy słyszysz ‘daj mi pieniądze na mój film, bo jak ja będę w komisji, to Ci nie dam, gdy przyjdziesz ze swoim’.
Moim zdaniem piętnowanie komercyjnego kina przez PISF jest irracjonalne, bo dotowane powinny być zarówno filmy ambitne jak i te, które mają szanse zarobić na PISF. Lepszej kontroli powinny być także poddawane budżety składanych produkcji. Producent, który zawyży budżet, w prosty sposób może na nim zarobić. Jeśli przykładowo jest w stanie zrobić film za 4 miliony złotych, robi budżet na 8 milionów i idzie po dotacje finansową. Jeśli jego film dostanie dotację w wysokości 50%, ma praktycznie sfinansowaną produkcję.
Od kolegów bierze listy intencyjne, które pokrywają mu fikcyjne pozostałe 4 miliony złotych. Część kosztów zdejmuje barterami, a wszystko, co zaoszczędził, jest jego. Żeby było jasne: nie neguję potrzeby dotowania ambitnych filmów, ale krytykuję tolerowanie nowotworu, który toczy polski rynek filmowy, gdyż jest on bliższy prawu buszu na Ukrainie, czy w Rosji, niż zasadom panującym w Unii Europejskiej.
Żeby się od tego odciąć, musiałem stworzyć spółkę, w której produkcje są finansowane wyłącznie ze środków Inwestorów, którzy mają pierwszeństwo wycofywania swojego wkładu. By to było możliwe, musiałem przejąć funkcję dystrybutora, który wprowadza film do kin. W Polsce na rentowność biznesu filmowego znacząco wpływa bowiem w mojej ocenie instytucja dystrybutora, który ma pierwszeństwo odzyskania swojego wkładu, jednocześnie zarabiając 20% od pierwszej złotówki.
Na czym polega pierwszeństwo wycofania?
Dystrybutorzy wprowadzają film do kin. Wykładają pieniądze na wykonanie kopii filmu, oraz na reklamę i promocję. Dystrybutor ma pierwszeństwo odzyskania swojego wkładu, jednocześnie pobierając 20% zysku już od pierwszej złotówki. Czyli jak przychodzi widz i kupuje pierwszy bilet w kinie, do producenta nie trafia nic, tylko wszystko zabiera dystrybutor. I tak aż do chwili wycofania jego zwrotu. Potem dystrybutor dalej pobiera 20% ze wszystkich wpływów.
Ja te zasady zmieniłem i u mnie na pierwszym miejscu w łańcuchu pokarmowym jest inwestor. Dopiero, gdy on wycofa swój wkład, powstaje nadwyżka, w której uczestniczą inicjatorzy przedsięwzięcia. W tradycyjnym modelu finansowania produkcji w Polsce inwestowanie w filmy nie ma w mojej ocenie sensu. Załóżmy, że dystrybutor zawyży swój budżet - przy już dwukrotnie zawyżonym budżecie produkcyjnym – wówczas film, który będzie miał nawet milion widzów w kinach, w ogóle się nie zwróci. Patologia polegać będzie więc na tym, że choć film był sukcesem, to producent rzekomo poniósł stratę, w wyniku której nie musi zwracać pieniędzy z dotacji.
Czyli układ z nimi jest taki, że w momencie kiedy jest strata to nie masz obowiązku nic zwracać. Ale jak zarobisz to musisz?
W przypadku, który opisałem, paranoja sprowadza się do tego, że w interesie takiego producenta jest wykazać, że stracił.
To brzmi jak coś z filmu Miś, bo trudno mi uwierzyć, że dzisiaj funkcjonują takie układy...
Jeśli chcesz wiedzieć, jak wielu produkcji to dotyczy, wystarczy prześledzić filmy i sprawdzić, czy ich budżety były adekwatne do tego, co widziałeś na ekranie. Oczywiście nie można twierdzić, że wszyscy tak robią. Ale kuriozalnych przykładów nie brakuje. Każdy słyszał o przypadkowym pożarze wybudowanej scenografii polskiej superprodukcji, w wyniku którego nie można było ustalić rzeczywistych kosztów produkcji, gdyż owa scenografia kompletnie spłonęła. Oczywiście nikt nigdy nikomu nie udowodnił celowości tego działania.
Na jakich filmach można zarobić w Polsce?
Tak naprawdę są trzy gatunki, na których w sposób przewidywalny można w Polsce zarabiać. Są to przede wszystkim lektury szkolne oraz filmy komercyjne typu „glamour” dla widowni kobiecej. Według badań w Polsce to wciąż kobieta podejmuje decyzje o zakupie biletów do kina. Filmy familijne także się sprzedają. Na dzieciach się nie oszczędza, a gdy idziemy do kina z całą rodziną, szukamy filmu dla wszystkich.
Dlaczego Polacy nie mają ochoty oglądać ambitnego kina?
Polacy według badań są najbardziej zmęczonym społeczeństwem w Europie. Po tygodniu pracy są tak zmęczeni, że mają ochotę wyłącznie na relaks. W mojej ocenie chcą oglądać filmy, które pozwalają im odciąć się od problemów - mówiąc kolokwialnie, chcą się zresetować. Na naszych rodaków działają także superprodukcje, które są społecznym wydarzeniem. W takim przypadku odzywa się instynkt stadny, czyli: skoro ten film widział już mój sąsiad, pójdę, by nie być gorszym.
Ale np. w Stanach Zjednoczonych ludzie typu Woody Allen potrafią robić filmy jednocześnie ambitne i zabawne. A ambitne polskie kino wali ciebie po głowie jak młot i jak wychodzisz z kina to masz ochotę się zabić. Dlaczego w Polsce musi być albo to albo to?
W moim przekonaniu to wynika z naszego położenia geograficznego i małej ilości dni słonecznych w roku, w wyniku czego mamy permanentną depresję. Skandynawia zaakceptowała swój chłód i introwertyczność i odnalazła się w mrocznym kryminale, osiągając w tym gatunku światowe sukcesy.
A my cięgle jesteśmy pomiędzy: wiemy, że u nas leje deszcz, ale nie możemy się pogodzić, że nie ma słońca. Mam przykre przeświadczenie, że dziś w Polsce panuje tendencja cieszenia się z nieszczęścia innych. W wyniku kryzysu, który jest w znacznej mierze nakręcany przez media, ludzie chcę oglądać w telewizji wyłącznie negatywne wiadomości: zabójstwa dzieci, morderstwa, procesy, afery.
W ten sposób dochodzą do wniosku, że ich życie nie jest takie złe, bo innych dotknęła większa tragedia. Paradoksalnie, słuchając o nieszczęściach innych ludzi, Polacy mogą poczuć się lepiej. Rozczarowanie i społeczny lęk tłumaczą z kolei, dlaczego Polacy chcą oglądać filmy, które demaskują różnego rodzaju układy i mechanizmy polityczne, dając iluzoryczną odpowiedź na pytanie: dlaczego mi w tym kraju jest tak źle i dlaczego innym się powodzi lepiej? Myślę, że stąd bierze się sukces filmów typu Układ Zamknięty. W mojej ocenie wynika to z frustracji, którą Polacy odczuwają.
Czyli dzisiaj lekkie komedie i ładne kolory nie są na topie.
Wyniki komedii spadają, ale myślę, że wciąż sprzedają się filmy glamour skierowane do widowni kobiecej. To produkcje skierowane do widowni aspirującej, marzącej o tym, że kiedyś będziemy żyli lepiej, zupełnie jak filmowi bohaterowie. Na tym bazuje w mojej ocenie TVN, w której serialach rzeczywistość zawsze jest o oczko lepsza niż ta za oknem.
Ale nawet u nich widać ewolucję. Dawniej w ich produkcjach bohaterowie mieli luksusowe mieszkania, drogie samochody i cały dzień romansowali, praktycznie nie pracując. Obecnie na całym świecie następuje jednak odwrót w kierunku realizmu, który obserwuje się nawet w ekranizacjach komiksów typu Superman czy Batman. Ta zmiana dotknęła również rodzimy glamour, który stał się odrobinę bardziej realistyczny niż w minionych latach.
I to się przekłada na atmosferę polityczną. W 2007 i w 2011 r. było więcej zadowolonych niż niezadowolonych w Polsce, dlatego PO wygrywała. A dzisiaj odnoszę wrażenie, że sytuacja powoli się odwraca jeżeli już się nie odwróciła.
Gdyby w 1989 roku Polacy wiedzieli, co to jest wolny rynek, większość osób by się na te zmiany nie zgodziła. Ale ludzie nie mieli pojęcia, co tak naprawdę oznacza wolność i jak ten fakt przekłada się na rynek pracy i konkurencję.
Mnie zawsze wkurzała taka prowincjonalna mentalność w Polsce. Ten to jest polski Brad Pitt a ta to jest polska Madonna. To jest takie strasznie lamusiarskie. Czy ta mentalność w świecie show biznesu się zmienia?
Według mnie Polacy mają ogromne kompleksy w stosunku do reszty świata. Takie porównania są oczywiście idiotyczne, bo od razu ustawiają nas na gorszej pozycji. Nie jesteśmy w stanie ścigać się z Amerykanami w kinie efektów specjalnych, bo nigdy nie zrobimy tego lepiej. Ale tworząc historie bliskie życia, możemy tworzyć atrakcyjne kino. Osobiście uważam, że Polska wydaje się niestety nie fascynująca dla reszty świata. Ale Europa Wschodnia, której częścią jesteśmy wraz z Rosją, już tak. Na tej zasadzie sprzedają się filmy z Południowej Ameryki jak Amorres Perros czy Miasto Boga.
Te filmy odnoszą światowy sukces, gdyż opowiadają uniwersalne historie zrozumiałe dla wszystkich, ale ich akcja rozgrywa się w egzotycznym otoczeniu faveli i niedostępnych ghett. Myślę, że rzeczywistość Europy Wschodniej również może uwodzić swoją dzikością i egzotyką. Ale żeby trafić do międzynarodowej dystrybucji, filmy, które by tu powstały, muszą być nakręcone w języku angielskim. Jeśli ktoś miał złudzenia, że polskojęzyczny film typu Katyń wejdzie do dystrybucji w Stanach Zjednoczonych to nie żyje w realnym świecie. Może gdzieś w jakimś kinie dla Polonii taki film zostanie wyświetlony, ale na tym koniec.
A film Andrzeja Wajdy o Wałęsie ma szanse na świecie?
Może na jakiś festiwalach, jednak moim zdaniem Wałęsa nie jest tematem fascynującym resztę świata. Amerykanie oczywiście w niewielkiej części kojarzą jego postać, ale to nie jest dla nich komercyjny temat. Nie wierzę, by taki film mógł przyciągnąć Amerykańską publiczność do kin. Po pierwsze przez barierę językową. Po drugie dlatego, że Polacy nie są poważnie traktowani w USA. Kiedy ludzie zobaczyliby na ulotce "Made in Poland", nie poszliby na film bez względu na to, o czym on opowiada.
Wyobraźmy sobie, że jestem dziś młodym filmowcem, który ma genialny scenariusz w ręku. Co dalej powinienem robić?
Kiedy byłem na początku drogi, żyłem w przekonaniu, że jeśli rzeczywiście masz genialny scenariusz, masz ogromną szanse zrobić film. Ale to nieprawda. Nie obronisz się samym talentem. A to, czy zrobisz w Polsce film, zależeć będzie przede wszystkim od układów i od tego, kogo spotkasz na swojej drodze.