Czarne życie ma znaczenie # BlackLivesMatter
Jest 3:30. Obudziłam się, bo tabletki nasenne przestały działać. Jak inaczej mam spać po tym, jak zobaczyłam na własne oczy jak policja zabija człowieka. Zabija za nic. Boję się. Nie znam zbyt wielu Czarnych w Stanach, w ogóle nie znam zbyt wielu ludzi w Stanach, a jeśli już to nie jestem z nimi blisko, więc nie boję się o kogoś. Boję się świata, w którym przyszło mi żyć. To ten strach nie daje mi spać.
Gotuję zupę mleczną z solidną makaronową wkładką. Co chwila jedną rękę odrywam od pisania, by pomieszać. Dam ten wpis w „kulturze” bo więcej ludzi to czyta niż „Magazyn”, mimo że sprawa nie jest kulturalna. Ale jest kulturowa. Morderstwo powinno przynależeć do działu „rzadkie okropieństwa” albo chociaż do kryminologii, tymczasem do „kultury” w tym szerszym, antropologicznym rozumieniu niestety pasuje. Boję się, wyłączam zupę, niech już nie pyka złowieszczo.
Alton Sterling. Alton Sterling. Alton Sterling. Powtarzam, żeby dobrze zapamiętać. Żeby pamięć o nim była żywa, nie tylko w sercach rodziny, ale również na drugim końcu świata, w myślach jakiejś białej laski, o której istnieniu nie miał pojęcia. Ja też do przedwczoraj nie miałam pojęcia, że w Baton Rouge w Luizjanie żyje jakiś Alton Sterling. I tak powinno było zostać, powinniśmy byli nie wiedzieć o sobie nawzajem. Tymczasem dwa dni później ja o Altonie wiem, a on nic już wiedzieć nie może, bo strzelono do niego, leżącego na ziemi, trzymanego przez dwóch policjantów. Strzelono pięć razy. Do publicznej wiadomości nie podano jeszcze, gdzie trafiły kule. Filmik kończy się na ułamki sekund przed pierwszym strzałem i wtedy policjant przystawia Altonowi pistolet do głowy. Dziewczyna, która kręciła film odruchowo odsunęła twarz i ciało, a wraz z nimi i telefon od tej (i jakiego przymiotnika mam tu niby użyć? Tragicznej? Przerażającej? Yyyy… ściska-mnie-w-gardle-że-aż-nie-mogę-mówić?) sceny. Każdy zrobiłby to samo.
A jednak nie każdy. Nie każdy się odsunął. Ktoś strzelał do bezbronnego, leżącego na ziemi, trzymanego w nienaturalnym wygięciu człowieka. I ktoś go trzymał i nie protestował, gdy kolega sięgnął po broń.
Biali policjanci (piszę to słowo z niewymownym obrzydzeniem. Nienawidzę policji tak bardzo jak tylko mój mózg i wszystkie nerwy ciała są w stanie kogoś nienawidzić) śpią dziś zapewne spokojnie. Prawdopodobnie lepiej niż ja, randomowa kobieta z Polski, która tylko obejrzała 40 sekund nagrania. Oglądałam na telefonie, w łóżku. Mój chłopak obudził się na chwilę i spytał czy mogę to wziąć na słuchawki. Powiedziałam, że to już koniec. To był koniec. 40 sekund.
Za dziewięć dni minie druga rocznica śmierci Erica Garnera. To on ukuł slogan „I can’t breathe”. Nie domyślał się pewnie, że cytat z niego, skromnego sprzedawcy papierosów na sztuki, ludzie będą sobie drukowali na koszulkach i nieskończoną ilość razy powtarzali w internecie, poprzedzony hasztagiem. Nie miał możliwości zobaczyć własnych słów na transparencie w wielotysięcznym tłumie, bo były to jego ostatnie słowa. Został uduszony przez policjanta w biały dzień, na chodniku, na oczach świadków, w tym jednego wyposażonego w komórkę. Człowiek ten już niedługo wyląduje w więzieniu na cztery lata. Większość zarzutów wobec niego oddalono, okazały się one bez pokrycia, ale Ramsey Orta zgodził się odbyć karę za drobne przestępstwa. „Jestem już zmęczony ciągłą walką” – mówi. Policja aresztuje go nieustannie, zwykle bez żadnych powodów, czyli – jak nietrudno się domyślić – w zemście za nagranie śmierci Garnera.
I co ja mam teraz zrobić? Zupę zjadłam. Wpis na bloga napisałam. Koszulkę sobie mogę zrobić, bo nie kupię, sprowadzenie jej ze Stanów za dużo by kosztowało. Zdjęcie profilowe sobie zmienię też. I co dalej? I co więcej? Za godzinę mój chłopak jedzie do Warszawy z powodu szczytu NATO. Jest biały jak wnętrze ziemniaka, jednak boję się, że policja będzie go nękać. Boję się, że go przeszukają, aresztują bez powodu, może nawet pobiją. Policjanci i tu, i w USA, nie potrzebują powodów – wystarczy że ma kaptur na głowie, pali papierosa, trzyma portfel, sprzedaje drobne przedmioty, czy po prostu istnieje. Partnerki Czarnych chłopaków w Ameryce boją się tego, i o wiele gorszych rzeczy, codziennie. Tam codziennie nie ma szczytu NATO, nie ma stanu wyjątkowego. Jest natomiast rasowa nienawiść i całkowita bezkarność policji. Chyba idę zwymiotować zupą.