Dindę poznałam w trakcie mojej podróży po Indonezji. Jest muzułmanką i pracownicą indonezyjskiego MSZ-u. Znalazłam z nią wspólny język. Okazało się, że jesteśmy rówieśniczkami. Mimo że mieszkamy na dwóch końcach świata, to łączą nas podobne problemy i wbrew pozorom mamy całkiem podobne spojrzenie na świat.
Dzień przed moim wylotem do Warszawy Dinda wręczyła mi płytę CD. – Słuchaj, to moja EP-ka, może będziesz miała ochotę posłuchać.
– Twoja EP-ka? Nagrałaś płytę?
– Tak w 2013 roku.
Dinda zrobiła to własnymi siłami.
Zuch dziewczyna
Powszechne wyobrażenie na temat muzułmanek jest takie, że to raczej ciche kobiety, nieobnoszące się ze swoimi talentami. Stworzone raczej do roli pani domu, matki, pokornie słuchającej swojego mężczyzny. Jest też inny obraz wyznawczyni islamu, żony terrorytystki, matki terrorystów lub po prostu terrorystki, która wysadza się w środkach komunikacji miejskiej.
Żadna z tych klisz nie pasuje do Dindy. Ani kiedy śpiewa mi na cały głos swoje piosenki na plaży w Waisai, ani gdy śmieje się ze mną w kawiarni. Dinda samodzielnie wynajmuje mieszkanie w Dżakarcie i na poważnie zastanawia się nad kupnem domu.
– Wiesz, perspektywa kredytu trochę mnie przeraża, ale fajnie byłoby mieć coś własnego - tłumaczy. Skąd ja to znam.
Dodaje, że jako pracownica sektora publicznego nie zarabia kokosów, ale jest dla banku wiarygodną klientką. Coraz częściej też myśli o wykupieniu ubezpiecznia na życie, w Indonezji służba zdrowia jest płatna, więc gdyby cokolwiek jej się stało, nie chciałaby stworzyć problemu swoim bliskim.
Mówię Dindzie, że takie myślenie jest też bliskie jej polskim rówieśnikom. Mimo że w Polsce służba zdrowia teoretycznie powinna być bezpłatna, to tabuny ludzi nie są objęte jej opieką, ponieważ pracodawcy nie zatrudniają na etat. Po czym wykładam jej zawiłości umów śmieciowych i trudnej sytuacji młodych w Polsce. Otwiera oczy ze zdumienia.
Dinda skończyła rusycystykę, chce podróżować. Niebawem przyjedzie też do Polski. Jest osobą, która konsekwentnie realizuje swoje plany, a chusta na głowie w najmniejszym stopniu jej w tym nie przeszkadza.
Nuty i słowa w głowie
Dinda ma talent, a jej płyta zapętliła się w moim odtwarzaczu. Pytam ją kiedy odkryła, że chce śpiewać i zajmować się muzyką?
– Kiedy miałam około 10 lat zaczęłam pisać wiersze. Mój tata stwierdził, że piszę jak dorosła chociaż mój poemat był...o owocach. W każdym razie jego pozytywna opinia dała mi rozpęd do działania w szeroko rozumianej sztuce.
Kiedy skończyła 15 lat razem ze szkolnymi przyjaciółmi założyła zespół muzyczny i od tamtej pory wiedziała, że chce tworzyć muzykę. – Zarówno melodie, jak i słowa do nich powstają w mojej głowie – dodaje.
Swoją muzyczną pasję kontynuowała na uniwersytecie w Dżakarcie. Brała udział w konkursach muzycznych, dostawała się do finałów. Potem z pomocą przyjaciół próbowała wydać amatorsko własną płytę, jednak nagrana piosenka dotarła tylko do wąskiej grupy osób.
Nie marnuje się talentów od Boga
W 2010 roku Dinda odkryła Outlandish, Native Deena i Maher Zaina.
– Ich teksty były przepełnione słowami pełnymi znaczenia: duchowością, ludzkością, dobrocią, Bogiem. Wtedy poczułam się wyzwolona. Pomyślałam, że Bóg musiał miec jakiś cel, że obdarzył mnie talentem, a ja nie powinnam go zmarnować – tłumaczy mi.
Na swojej drodze spotkała Bayu Ardianto, utalentowanego niezależnego muzyka i producenta muzycznego. Nagrała z nim ponownie moją piosenkę "Milik-Mu", tak dla własnej satysfakcji i wtedy padła propozycja: Słuchaj Dinda jeśli kiedyś chciałabyś nagrać własny album, zgłoś się do mnie! Na początku dziewczyna wybuchła śmiechem, ale z czasem zaczęła o tym myśleć na poważnie.
Dwie ścieżki kariery
I właśnie wtedy Dinda została przyjęta do Ministerstwa Spraw Zagranicznych i dostała możliwość pojechania na staż do Moskwy. W tym czasie jej głowa była już pełna melodii na płytę, wówczas napisała też piosenkę "Alive". Kiedy dostała pierwszą pensję za pracę w Moskwie zadzwoniła do Bayu i powiedziała: Nagrywamy!
Zastanawiało mnie, co jej rodzice powiedzieli na muzyczne ambicje córki.
– "Niech się dzieje, co chce!" – wspomina Dinda. – Cieszę się, że pochodzę z nowoczesnej rodziny. Moi rodzice zawsze pozwalali mi być tym, kim chcę. Pod warunkiem, że nie zboczę z właściwej ścieżki.
Dinda zaznacza, że rodzina nigdy nie zmuszała jej do konkretnych wyborów. Ale zawsze, kiedy skłaniała się jakiegoś głupstwa, czuła niewidoczne linki, które ją powstrzymywały od kroku w złą stronę.
– Jestem absolutnie przekonana, że każdy sukces w moim życiu spowodowany jest modlitwami rodziców, które poruszają moje ciało i duszę by nie bać się wysiłku w osiąganiu własnych celów.
Szczęśliwe przypadki
Trzeba przyznać, że Dinda ma sporo szczęścia. Wiedziała juz jak i z kim nagrać płytę, nie miała jednak nikogo, kto spiął by jej produkcję od strony graficznej.
– W 2011 roku wracałam z Moskwy do Dżakarty. Miałam długie międzylądowanie w Dubaju. Tam poznałam Ghadeer Al-Buraiki, dziewczynę z Arabii Saudyjskiej, która leciała do Los Angeles studiować architekturę.
Zaczęłyśmy gadać, bo moją uwagę zwróciły jej buty. Znalazłyśmy wspólny język, zostałyśmy znajomymi na Facebooku i wtedy odkryłam jak piękne grafiki maluje Ghadeer. Zapytałam czy nie zechciałaby zaprojektować okładki mojej płyty, a ona od razu się zgodziła.
W końcu w 2012 roku płyta Dindy była gotowa do wydania, wszystko zajęło jej dwa lata. Sama przyznaje, że były momenty, gdy naprawdę wątpiła.
– Byłam zajęta pracą w ministerstwie, nagrywaniem piosenek, zestresowana, że wszystko idzie wolno. Nie miałam znajomości ani pieniędzy.
Wtedy znajoma Dindy podpowiedziała jej: To jest twoje marzenie, a nie coś, co możesz zignorować lub porzucić. Dokończ to!
Dziewczyna zaczęła więc zgłaszać swoje piosenki na najróżniejsze konkursy. W 2012 roku "Milik-Mu" weszła do pierwszej 50 Indonesia Cutting Edge Music Awards i została wybrana spośród 700 utworów.
Potem piosenka "Alive" weszła do półfinału Międzynarodowego Konkursu dla Autorów Piosenek.
– Nie wszystko jednak szło jak po maśle nie udało mi się w Awakening Talent Contest w 2013 roku. I wtedy na tyle zwątpiłam, że chciałam porzucić marzenie o własnym albumie. Po dwóch dniach przemyśleń doszłam do wniosku, że w nosie mam to co myślą ludzie i muszę dokończyć mój album.
I znowu, do Dindy odezwał się graphic designer z Singapuru, który zaoferował jej zaprojektowanie wyglądu książeczki. – Powiedziałam mu, że mam tylko mój głos i nagrane piosenki, ale nie mam kasy ani menadżera, który zająłby się moimi sprawami. Fajar Siddiq, grafik, uznał, że nie ma problemu i będę mogła im zapłacić, gdy będę już miała pieniądze.
Dinda miała więc już projekt okładki, wnętrze albumu, zdjęcia zrobione przez kolegę, kolegę, który wydrukuje płyty, ale....żadnych pieniędzy.
– Dlatego zupełnie bezwstydnie zaczęłam prosić o nie znajomych, którzy bez najmniejszego zawahania dawali mi swoje pieniądze. Jestem bardzo wdzięczna. Bogu, moim przyjaciołom i rodzinie. Ich zaufanie jest dla mnie wszystkim.
1000 kopii szczęścia
Dinda wypuściła 1000 kopii, około 300 udało jej się sprzedać. Większość przekazała organizacjom charytatywnym.
– Muzyka jest dla mnie narzędziem wyrażania siebie. Chciałabym mieć kontrakt płytowy, bo pensja pracownika sektora publicznego nie starczy na odpowiednią promocję. Marzę też o stałym zespole, gitarzyście i pianiście, dzięki którym mogłabym koncertować.
Dinda jest przekonana, że jej sukces składa się w dużej mierze z własnego uporu, ale też boskiego wpływu. On, przyjaciele, pozytywnie nastawieni nieznajomi są jej siłą napędową.
Mówię jej, że polskim odbiorcom islam nie kojarzy się ze spełnianiem marzeń.
– Muzułmanie mówią, że islam jest jak miód. Nikogo nie można zmusić do tego, by poznał jego słodycz. Dlatego działania terrorystów są zupełnie wbrew mojej religii. Ja nikogo nie zmuszę do przyjęcia mojej wiary, sama jednak wiem, że bez niej nie osiągnęłabym tego, co udało mi się osiągnąć.