Indonezyjska flaga wygląda jak polska, tylko kolory są ustawione na opak. Czy da się porównać te kraje na zasadzie tego co jest odwrotnie? A może tego, co jest nam bliskie? Żadna z tych klisz nie pasuje. Tu jest Azja, tu wszystko wygląda inaczej.
Dwa tygodnie w Indonezji w najmniejszym stopniu nie pozwalają wyrobić sobie zdania na temat tego kraju, który jest niejednorodny i rozbity na tysiące wysp.
W trakcie mojego pobytu w Dżakarcie miałam przyjemność spotkać się z przedstawicielami ministerstw, odwiedzić największy port, rafinerię, spotkać się z gubernatorem stolicy.
Indonezja chciałaby być europejska i demokratyczna, ale cały czas ciąży na niej klątwa postkolonializmu i zachowania charakterystyczne dla tego systemu hamują rozwój kraju. Jest wąska grupa ludzi bardzo dobrze sytuowanych, którzy stoją na szczycie instytucji, rozwijająca się klasa średnia i bardzo liczna biedota i ludzie ubodzy. Ci pierwsi chcieliby rozwoju, ale bez rezygnowania ze swoich przywilejów. Ci ostatni mają dość uwłaczających warunków życia, natomiast Indonezyjczycy spoza Jawy są wściekli na Dżakartę, że ta czerpie największe profity z ich wysp i prowincji.
Podczas lotu powrotnego do Polski moją współpasażerką była Indonezyjka pochodzenia chińskiego, która obecnie mieszka w Holandii. Była w Dżakarcie w ramach stowarzyszenia "Lekarze bez Granic".
– Moi krewni, młode małżeństwo z Dżakarty, postanowili wyjechać do Stanów na pięć lat. Wrócili po trzech. Dlaczego? Bo w Ameryce nie mogli pozwolić sobie na cztery nianie dla swoich dzieci, ogrodnika, kucharz i pomoc domową. W Indonezji takie luksusy mieli na wyciągnięcie ręki.
O trafność moich obserwacji postanowiłam zapytać eksperta w sprawach Indonezji Sergiusza Prokurata, dyrektora Centrum Studiów Polsko-Azjatyckich, autora książki o pt. "Archipelag znikających wysp", która pojawi się w księgarniach w marcu tego roku.
– Ma pani sporo racji. Oczywiście obecna sytuacja w Indonezji wynika z kolonialnej przeszłości. Wśród Indonezyjczyków widać wielką potrzebę przynależności do lepszego świata. Ludzie oceniani są m.in. po kolorze skóry. Im ktoś ma ciemniejszą, to znaczy, że stoi niżej na drabinie społecznej – tłumaczy mi Prokurat.
Być jak Malezja
W moim tekście o Dżakarcie wspominałam o tym, że dużym problemem Indonezji jest korupcja. Podkreślali to zarówno urzędnicy, jak i zwykli ludzie, z którymi rozmawiałam podczas mojej podróży. Powołano nawet specjalny urząd do zwalczania tego procederu. Ponieważ skorumpowani urzędnicy w dużej mierze hamują rozwój inwestycji.
Sergiusz Prokurat zaznacza jednak, że Indonezja jest krajem wyjątkowo pokiereszowanym przez kolonizatorów. – Proszę sobie wyobrazić, że rozmawiałem kiedyś z Indonezyjczykiem, który szczerze ubolewał nad tym, że ich kraj nie został skolonizowany przez Brytyjczyków lub Francuzów!
Ekspert tłumaczy mi, że w historii Indonezjii były dwa okresy, które w znaczący sposób zahamowały rozwój tego kraju i sprawiły, że dzisiaj państwo to musi np. gonić sąsiednią Malezję. Chodzi o lata 1830-1875, kiedy Holendrzy zmienili Indonezję w maszynkę do zarabiania pieniędzy. Wprowadzili niemalże feudalizm i władzę pańszczyźnianą, z każdego regionu wciągali surowce i produkty, natomiast autochtoni na oczy nie widzieli ani rupii zysku. Wówczas wytworzyły się też jawajskie struktury, Indonezja była stratna. Z czasem nawet Holendrzy przyznali, że ich działanie było nierozsądne.
Drugi okres to lata 1945-1966, kiedy to Indonezja wybiła się na niepodległość, a tak naprawdę musiała za ciężkie pieniądze...wykupić ją od kolonizatorów. Następnie rządy w kraju przejął Sukarno, komunista, który bardziej niż o rozwój kraju zadbał o odpowiednie zabezpieczenie dla swojej rodziny i bliskich.
Po rewolucji w 1966 i masowych, brutalnych mordach na socjalistach władzę (autorytarną) przejął generał Suharto i dzierżył ją do 1998 roku. Dopiero wówczas Indonezja mogła zacząć na poważnie myśleć o prawdziwym rozwoju.
Pociąg, który musi pojechać po dwóch torach
Indonezja jest fascynującym krajem. Europejskich turystów powinna przyciągać nie tylko ze względu na ciepły klimat i rajskie plaże, bo to przecież mamy też w Europie, ale przede wszystkim poprzez wyjątkową kulturę i egzotyczną inność.
Pisałam o otwartych ludziach, wyjątkowych gatunkach endemicznych (warany z Komodo), jawajskich wulkanach, egzotycznej Papui, uduchowionym Bali. Tego wszystkiego trzeba doświadczyć na własnej skórze. Podróż po tym kraju kształci, otwiera oczy, z pewnością poszerza horyzonty. Każda wyspa jest inna, każda ma co innego do zaoferowania.
Jednak, co jest oczywiste, Indonezja nie rozwinie się na samej turystyce. Dlatego bardzo stawia się na infrastrukturę i ułatwienia dla biznesu. W tym wszystkim nie można też zapomnieć o ludziach, bo razem z rozwojem kapitalizmu powiększa się też rozwarstwienie społeczne.
– Dlatego z tak olbrzymim hurraoptymizmem podchodzi się do nowego prezydenta Joko "Jokowi" Widodo. To biznesmen z branży meblarskiej, były gubernator Dżakarty i człowiek, który spotyka się ze zwykłymi obywatelami na polu czy ulicy – opowiada Sergiusz Prokurat.
Ekspert zaznacza, że choć część polityków i specjalistów uważa hasła głoszone przez Jokowiego za populistyczne, to ten prezydent ma szansę wiele zmienić i co więcej, robi to.
Widodo zdecydował się na obcięcie subsydiów na benzynę, dzięki czemu uzyskał kwotę wartą 1/5 budżetu państwa. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczone zostaną na inwestycje i rozwój transportu, a te rzeczy są obecnie potrzebne Indonezji jak powietrze. Sama byłam w rozbudowującym się porcie w Dżakarcie.
– Rozwój portów jest niezwykle ważny. Bywało, że w Dżakarcie statek musiał stać kilka dni zanim wpłynął do portu, nie było po prostu mocy przerobowych. W Singapurze na przykład taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.
Słoiki w Dżakarcie
Jawa jest najludniejszą wyspą w Indonezji. Tutaj wszystko musi przejść przez Dżakartę, każdy produkt czy surowiec. Wobec tego buntują się mieszkańcy innych wysp i prowincji. Zamiast eksportować bezpośrednio ze swoich terenów muszą zawsze zahaczyć o stolicę i są na tym stratni. Dlatego stolica Indonezji ma chyba gorszą opinię niż stolica Polski. Papua najchętniej wywalczyłaby autonomię, podobnie jak niegdyś Timor Wschodni.
Z drugiej strony na Jawę ściągają tabuny ludzi poszukujących lepszego życia i pracy. W Dżakarcie administracja ma problem z dziką urbanizacją, rozrastającymi się osiedlami slumsów. To kolejny problem, z którym Indonezja musi jak najszybciej sobie poradzić.
– To niezwykle ważne, by Indonezja rozwijała się dwutorowo. Jedna szyna to rozwój biznesu, druga to poprawa życia ludzi, lepszy dostęp do edukacji, rozwinięcie specjalistycznych kierunków. Ten pociąg nie może jechać tylko po jednej szynie.
Ułatwienia dla biznesu
Indonezja z pewnością może stać się prawdziwym azjatyckim tygrysem. W ostatnim roku gospodarka tego kraju wzrosła o 7 proc. W Dżakarcie siedziby zakładają wielkie zagraniczne koncerny, państwo ma potencjał.
Jednak zagraniczni inwestorzy wciąż muszą się liczyć z kłodami, jakie rzuca im się tu pod nogi. Każdy, kto chce prowadzić biznes w tym kraju, musi znaleźć indonezyjskiego inwestora. I liczyć się z koniecznością płacenia łapówek, które nie zawsze przyniosą pożądany efekt.
W piątkowej "Gazecie Finansowej" pojawił się artykuł pt. "Indonezja drugimi Chinami?". Autor prognozuje w nim, że indonezyjski rynek ma ogromny potencjał. Jest też potencjał dotyczący współpracy polsko-indonezyjskiej. Wzięciem powinny cieszyć się m.in. polskie ekologiczne autobusy, których Dżakarta bardzo potrzebuje.
Jak pisałam, dwa tygodnie w Indonezji, to zdecydowanie za mało, by ją poznać i zrozumieć. Ale jedna wizyta wzmaga apetyt na następną, a to chyba najlepsza rekomendacja.