Ok, wszystko rozumiem – nawet najlepszy tekst zamieszczony w sieci, bez pozycjonowania może przejść niezauważony. Niemniej sądzę, że podporządkowanie standardów redakcyjnych kryteriom takim jak chociażby ilość słów kluczowych, zakrawa na kpinę z czytelnika.
Nie dzielę mediów na elitarne i popularne, ale sądzę, że na uwagę zasługują przede wszystkim te, które mają realny wpływ na rzeczywistość
Na studiach trafiłam do działu projektów internetowych jednego z dużych wydawnictw i przyznam szczerze, że to tam najwięcej się nauczyłam o tym, jaka jest różnica między pisaniem w internecie, a pisaniem do druku. Czasem byłam wręcz oburzona, że na studiach nikt nam tej różnicy nie pokazał, nie powiedział, co to są słowa kluczowe, pozycjonowanie, marketing w wyszukiwarkach. Wiedza ta była świetnym uzupełnieniem warsztatu i dawała jako takie pojęcie o branży interactive.
No właśnie, czy tylko uzupełnieniem? W miarę upływu lat zauważyłam, że co raz więcej różnej maści specjalistów od SEO, którzy obiecują, ze to dzięki ich działaniom/szkoleniom Twoja firma/ Twoja strona zacznie na siebie zarabiać, osiągniesz wieczną szczęśliwość i będziesz spać na pieniądzach. Ok, tylko jak laik ma oszacować, czy ten oto SEOguru jest w stanie opracować właściwą strategię? W tym miejscu, chcę wyraźnie podkreślić, że uważam SEO za podstawę jakiejkolwiek działalności w internecie, bez względu na to, czy cel jest komercyjny, czy opiniotwórczy. Nie zastąpi jednak porządnego dziennikarskiego warsztatu. Pamiętajmy o oczywistej prawdzie, że dobrze wypozycjonowane teksty kiepskiej jakości, choć siłą rzeczy będą miały dużą liczbę odsłon, z czasem godzą w zaufanie użytkowników do serwisu. Inna sprawa, że reklamodawcę raczej marka serwisu mało interesuje i miarodajna będzie po prostu liczba wejść...
To jednak mnie szczególnie nie niepokoi. Problem tkwi gdzie indziej. Nie tak dawno miałam okazje brać udział w konferencji poświęconej blogom. Było to dla mnie o tyle nowe doświadczenie, że została ona pomyślana jako wydarzenie stricte naukowe, ale jako hybryda łącząca doświadczenia praktyków, marketingowców i medioznawców. Ja korzystając z doświadczeń blogerskich w NaTemat.pl przeanalizowałam genologię, jaką serwis zdążył wytworzyć, wskazałam najczęstsze strategie wizerunkowe itp. Pierwsze pytanie po od panów, którzy na oko z humanistyką i moimi wynurzeniami wiele wspólnego nie mieli, czy wiem co to jest SEO, Google Analitics i Megapanel. Odpowiedziałam, że tak (bo umówmy się, iż ogólnie jakaś wiedza tajemna to to nie jest), ale dla moich badań zbyt wielkiego znaczenia pozycjonowanie czy liczba realnych lub unikalnych użytkowników, bo nie analizuję ich pod względem marketingowym, że nie o to mi chodzi. Nie znalazłam jednak chyba zrozumienia i sama zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście badanie strategii komunikacyjnych albo genologii tekstów w sieci bez uwzględnienia aspektu marketingowego może się sprawdzać? Taka oto konstatacja zamknie dziś rozważania z pamiętnika młodego medioznawcy.