Tydzień po śmierci Generała Petelickiego wciąż głównym zagadnieniem, które nurtuje wszystkich – jest to, jak zginął. Czy został zamordowany? Jeżeli tak, to przez kogo
i dlaczego? Czy samobójstwo? Z jakiego powodu? Sam z siebie, czy pod presją? A może jednak nieszczęśliwy wypadek? Będzie tak jeszcze przez wiele miesięcy, zwłaszcza po wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który we właściwy sobie sposób (wiem – ale nie powiem) zasugerował, że Petelicki był na czarnej liście ludzi do odstrzału. Pikanterii sytuacji dodaje fakt, że sam Generał w wywiadzie sprzed roku dla Playboya stwierdził, że jest na takiej liście. Na liście lidera PiS. Wychodzi na to, że Prezes zadenuncjował samego siebie.
W tym zgiełku umyka nam, dlaczego tak wiele osób poruszyła śmierć Petelickiego. Odpowiedzią na to ostatnie pytanie może być tylko i wyłącznie opowieść jak nietuzinkowym był człowiekiem.
Zapewne na pogrzebie paru najbliższych przyjaciół opowie zgromadzonym tam ludziom Jego historię, ale siłą rzeczy niewiele osób te ostatnie o Generale mowy usłyszy, więc warto parę słów napisać.
Zbyt krótko znałem Sławka i zbyt słabo, aby moje wspomnienie było miarodajne, ale nawet z tej powierzchownej znajomości przebijało parę wyjątkowych cech. Przede wszystkim jakieś szalone, staroświeckie wyczulenie na punkcie honoru oficerskiego. Przytoczę jedną sytuację. Wydarzyła się ona na wręczeniu „Srebrnych Ust” Trójki. Petelicki stał z dowodzącym wtedy GROM-em Generałem Polko. W pewnym momencie do naszego kręgu dosyć przypadkowych rozmówców dołączył kreowany na wicepremiera wielki już nie tylko wzrostem, ale i przyszłą funkcją Roman Giertych. Widząc go, obecni tam paparazzi kompletnie oszaleli i zaczęli wpychać się pomiędzy nas, aby zrobić szefowi LPR-u zdjęcie. Jeden z nich plecami przepchnął skromnego Małego Rycerza – Polko. Dowódca GROM-u, nic sobie z tego afrontu nie robiąc, uśmiechnął się i cofnął, ale Petelicki zareagował. Ścisnął żelaznymi paluszkami fotoreportera w łokciu tak (zapewne uciskając jemu tylko znany punkt, gdzie przechodziła wiązka nerwów), że paparazzi prawie przykląkł z bólu, a może ze strachu, gdyż Sławek z odległości paru centymetrów zapytał go retorycznie, czy tamten jest pewien, że chce obrażać polskiego generała.
Zresztą, moja „przyjęciowa” znajomość z Petelickim częściowo kręciła się właśnie wokół tego jego sławnego uścisku ręki i wielokrotnie nasze powitania - z innymi zdawkowe podanie dłoni – z nim potrafiły trwać kilka minut, bo gdy trafiał na podobny uścisk ręki, nie potrafił sobie odpuścić i zawsze dążył do okazania chociażby w ten sposób swojej przewagi fizycznej. Zwykle były to remisy, raczej ze wskazaniem na Niego, ale raz, gdy okazało się, że może przegrać, zrobiło się groźnie. Szczęściem, obydwaj byliśmy na środku oświetlonej sali, bo mógłbym skończyć tak jak jeden z ministrów, któremu udało się uzyskać podobną przewagę w ciemniejszym i bardziej odludnym miejscu innego przyjęcia. Sławek natychmiast jednym uściskiem wolnej ręki omal nie pozbawił ministra przytomności.
W ogóle, Sławek był pod względem fizyczności człowiekiem, którego można określić tak: jeżeli się bił na pięści, to wygrywał, ale jeżeli przegrywał, to szedł po kij, a gdyby przegrał i w tym starciu, to pewnie by poszedł po pistolet.
Wychował się - jak sam często opowiadał - w tej Warszawce, którą tak barwnie opisał Tyrmand w „Złym”, gdzie żeby funkcjonować w nocnych lokalach, czy nawet na ulicy, trzeba było mieć twardsze pięści, łeb i charakter od łobuzów, którzy wtedy bezkarnie w stolicy królowali. Kolorowe to było towarzystwo, niepowtarzalne, w którym mieszali się przyszli bandyci, politycy, milionerzy, adwokaci, pisarze i profesorowie. Z tego powodu nie był Sławek jednowymiarowym żołnierzem zabijaką ani tylko zadziornym zakapiorem na salonach. Był też przyjacielem wielu ludzi kultury i sam człowiekiem wykształconym, znającym świat i życie i z tych najciemniejszych i najjaśniejszych stron. Powie ktoś, że miał Petelicki obciążający go epizod współpracy ze służbami PRL. Może, ale – jak to niektórzy zgrabnie ujmują - akurat nie za to się go lubiło. Łączył cechy wojskowego z cywilnymi, co tworzyło człowieka wielowymiarowego. Był rzadkim przykładem żołnierza – inteligenta, któremu ta „inteligenckość” w działaniu nie przeszkadzała, zapewne dzięki szaleńczej odwadze. Jego ulubionym powiedzeniem było: „Similis simili gaudet". Możliwe, że jego osamotnienie w ostatnich latach wynikało z tego, że niewielu było ludzi mu podobnych. Może z przeszłości - Wieniawa. Są tacy, którzy na to porównanie się oburzą, ale Wieniawie za życia również wiele osób miało sporo rzeczy za złe, natomiast dzisiaj w legendzie pozostała tylko pamięć o uroczym zawadiace.
Mam nadzieję, że również tak będzie z Generałem Petelickim – synem komandosa z II wojny światowej, wnukiem żołnierza walczącego z bolszewikami w 1920 r.