Mówi się, że jaki Sylwester, taki cały nowy rok. Czy jaka wigilia, taki cały rok. Jaki nowy rok, taki nowy rok. Mój nowy rok zapowiada się fenomenalnie. Z przyzwyczajenia i z powodu niewyłączonego budzika, i z trzeciego powodu obudziłam się 1.01. o 4:40. Trzecim powodem był atak kaszlu, tak mi się wydawało, że to atak i że zaraz przejdzie, ale o 8:00, po ponad trzech godzinach wypluwania płuc stwierdziłam, że to chyba jednak nie papieroski. Zresztą nic nie wskazywało na papieroski, ponieważ moja impreza sylwestrowa skończyła się o 21:00, gwoździem programu był spacer z psem, a wielkim finałem było zaśnięcie w minutę. Happy New Year!
Od 1.01. jestem nędznym obrazem człowieka, nie mam siły na nic. Boli mnie skóra, jest mi zimno, a za chwilę jest mi gorąco. Ugotowałam sobie danie jednogarnkowe – osiem jaj na twardo, i jem je z majonezem (miłość dozgonna) przez cały dzień na przemian z cukierkami z choinki, bo cała moja choinka jest w czekoladowe cuksy, a ja chyba mam niedobory czekolady. Lepsze michałki z choinki, niż picie od rana – lekarz kazał mi dużo pić. Nie sprzeczałam się z grzeczności, ale chyba się panu doktorowi w dupie poprzewracało. Nie każdy ma high life, żeby pić od rana. Rozumiem, że choroba, że wolne, ale nie sądzę.
Zatem trzeci już dzień wypluwam płuca, pocę się i marznę na przemian, nie mam siły czytać oczami, mówić ustami, chodzić nogami, pisać rękami. Mogę tylko myśleć. Zawsze coś, myślę sobie. Żeby nie kręcić się w kółko, a wiadomo, że jak rozmawiasz sam ze sobą, to choćbyś nie wiem jak był inteligentny, to jednak jest to forma komunikacji ograniczona, puściłam sobie film o niewolnikach.
Django.
Człowieku! Co to jest za film! Główna postać, niemiecki lekarz, druga główna postać, niewolnik. No bajka.
I nie wstaję już drugi dzień do pracy o 4:40, bo się duszę i skóra mnie boli, a moi przyjaciele, miłośnicy koni, zagorzali fani wyścigów, amatorzy szybkiej jazdy, pasjonaci niebezpiecznych sytuacji wstają, i mimo, że powinnam pić dużo i niczym się nie przejmować, to leżę sobie i myślę o tym, że mnie nie ma wśród nich, że na pewno tęsknią, że praca jest do wykonania, a jak mnie nie ma, to oni muszą zrobić dwa razy więcej, bo mnie nie ma, a praca nie znika.
I myślę o tym niewolnictwie, o tym, że każda praca jest w jakimś sensie niewolnictwem, zwłaszcza tak ciężka, zwłaszcza od tak wczesnych godzin porannych, w mrozie, deszczu, śniegu, skwarze.
Posprayowałam sobie ostatnio buty jeździeckie na złoto, wyglądały szałowo, ale po godzinie brodzenia w błocie ze złotych butów zostały tylko buty. Dobrze, że zostały buty, bo raz koń nadepnął mi na podeszwę i podeszwa została pod kopytem konia, a reszta u mnie na stopie…
No i tyle cieszyłam się ze złotych butów. Taka to ciężka praca.
Wstajesz o wczesnej porze, nie masz czasu na oddanie moczu, bo ciągle jest coś do zrobienia, nie masz czasu na zjedzenie sushi, popicie mango lassi, bo ciągle coś. Zarobki w wielu stajniach wyścigowych są fatalne, a w innych nie fatalne, ale też szału nie ma.
I nie wiem ile ma to związku z niewolnictwem, jakieś powiązania widzę, ale różnica jest taka, że nikt mnie nie zmusza, żeby wracać, możesz postawić się panu jak coś jest niezgodne z twoją religią, przekonaniami, ideologią (na przykład – ja na tego konia nie wsiadam za chuja), a on cię nie wychłoszcze, a co więcej, zrozumie! (z powodu braku ludzi do pracy). Jak trafisz na dobrego trenera, to traktuje cię z szacunkiem, tworzycie drużynę, czujesz, że jesteś szanowany, część odpowiedzialności za konie spoczywa na tobie, a wtedy to już w ogóle szaleństwo, bo masz poczucie, że to są twoje zwierzęta, dbasz o nie jak o swoje, chcesz dla nich jak najlepiej, budujesz więź, wiesz, że nikt ci tego nie zabierze. A w całym tym poczuciu, że jesteś odpowiedzialny za żywe istoty odpada ci myślenie o takich podstawowych kwestiach jak koszty karmienia, leczenia, siano, słoma, dostawa, terminy, szczepienia, zatem wszystko co najgorsze. Masz od tego menadżera, czyli trenera, a reszta, czyli kochanie zwierząt należy do ciebie. I możesz sobie robić słodkie zdjęcia i śmieszne filmiki do internetu, a pan cię nie wychłoszcze, bo jest dobrym panem, możesz jeździć sześć do ośmiu koni dziennie, rekordziści znacznie więcej, i nie dość, że za to nie płacisz, to jeszcze zarabiasz.
Oczywiście trochę się pośmiechuję, ale nie mam nic złego na myśli. Praca jest ciężka, trafiasz na różnych ludzi, czasem dobrych, czasem złych. Warunki są ekstremalne, bo ogromne tempo, bo sytuacje trudne, groźne, ale nie wyobrażam sobie i myślę, że wielu moich pobratymców nie wyobraża sobie zamienić tego zajęcia na inne. I oczywiście super byłoby, gdyby ludzi do pracy było więcej, a kasa lepsza, ale i tak uważam, że cała reszta świata jest niewolnikami w swoich biurach, garsonkach, wyliczonych wyjściach na papierosa, zebranych do kupy spóźnieniach i zbyt wczesnych wyjściach z miejsca pracy do odrobienia, i możemy dziękować naszym panom - trenerom, że dają nam możliwość pracować od wschodu Słońca!