Pacjent w polskim systemie ochrony zdrowia, mimo reform systemowych, czuje się samotny i zagubiony. Paradoksalnie, jest tylko jedna osoba, która jego lęki i obawy może zmniejszyć. To lekarz. Tak przynajmniej uważają pacjenci. Miałam o tym w sobotę wykład na konferencji dla studentów WUM organizowanej przez koło naukowe przy Klinice Gastroenterologii Onkologicznej. Zapytałam kilkoro, czy czują się do tego zadania przygotowani. Odpowiedzieli, że nie za bardzo.
Blog o empatycznych relacjach w biznesie, szkole, życiu.
Omawiałam z nimi wprawdzie jeden z aspektów zeszłorocznego badania "Choroba nowotworowa. Doświadczenia pacjentów" - relację pacjenta chorego na raka z lekarzem. Jednak zgodnie stwierdzili, że wątki, które podjęłam, są uniwersalne dla każdego lekarza, bez względu na specjalizację.
W tej relacji lekarz-pacjent wszystko rozbija się o mankamenty systemu, w tym przypadku, leczenia raka w Polsce. Nie ma jednoznacznych procedur wskazujących, co, kiedy i przez kogo na danym etapie diagnozy, terapii i opieki po leczeniu ma być wykonane. W konsekwencji pacjent w polskim systemie ochrony zdrowia, mimo reform systemowych, czuje się przeraźliwie samotny i zagubiony. Paradoksalnie, jest tylko jedna osoba, która te wszystkie przeżywane przez pacjenta lęki i obawy może zmniejszyć. To lekarz. Tak przynajmniej uważają pacjenci, z którymi rozmawiano.
Zapytałam więc studentów czy czują się do tego zadania przygotowani. Większość odpowiedziała, że nie za bardzo. Powiedzieli, że w trakcie nauki zbyt mały nacisk kładziony jest na rozwijanie umiejętności przekazywania pacjentowi diagnozy. Wiem też, że żałują, że nie uczy się ich radzenia sobie ze stresem oraz nie radzi jak przeciwdziałać wypaleniu zawodowemu. Dużą wartością byłoby dla nich, gdyby po zakończeniu studiów potrafili chronić własną psychikę, nie tracąc przy tym empatii dla pacjentów. Jednym słowem uczą się leczyć chorobę, ale nie uczą się opiekować człowiekiem – ani sobą, ani pacjentem.
Owszem, pacjenci doceniają przygotowanie merytoryczne lekarzy, to, że mają wiedzę, umiejętności i narzędzia, aby leczyć raka zgodnie ze światowymi standardami. Pacjenci ubolewają jednak nad tym, że rzadko potrafią z nimi o raku rozmawiać.
Tymczasem informacje oraz zalecenia przekazywane w odpowiedni sposób mogłyby ułatwić pacjentom odnalezienie się w niezwykle przecież trudnej dla nich sytuacji, w której głównie przeżywają zaniepokojenie, przerażenie i strach o własne życie; i pozytywnie wpłynąć na przebieg i efekty prowadzonej terapii. Dlatego zdaniem pacjentów istotne jest zbudowanie wzajemnego zaufania w relacji lekarz – pacjent.
Z wielu powodów nie jest to łatwe. Między innymi z powodu zbyt dużej liczby chorych, którymi zajmuje się jeden lekarz, czy z powodu zmieniających się lekarzy w zależności od typu prowadzonej terapii. Sądzę, że także z powodu braku procedur czy zasad przekazywania pacjentom trudnych informacji.
Lekarze mają jednak według mnie ogromne zasoby i dlatego w znacznej mierze są w stanie polegać na wrodzonych zdolnościach i na swoim doświadczeniu. Sęk w tym, że często unikają zaangażowania. Pacjenci mówili, że na etapie diagnozy rzadko tłumaczą drogę leczenia czy możliwe opcje. Najczęściej w krótkich, wypranych z emocji słowach ograniczają się do przekazania złych wieści i odesłania pacjenta do specjalistów lub wyznaczenia daty stawienia się chorego w szpitalu. Często używają lekarskiego żargonu, którego pacjenci kompletnie nie rozumieją.
Gdy lekarze czytali te wnioski, byli bardzo zaskoczeni, że rzeczowość bywa odbierana przez pacjentów jako obojętność, brak empatii, a nawet brutalne potraktowanie. Nie zwracali do tej pory uwagi, że stres, któremu poddani są w takim momencie pacjenci, zwykle zakłóca percepcję, utrudnia im logiczne myślenie i zniekształca zapamiętywanie. Pacjenci są przy tym skrępowani, więc nie zadają nurtujących pytań. Często nie potrafią też dobrać słów właściwie określających stan swojego organizmu. Skutek bywa taki, że na przykład jedna z respondentek przez ponad rok od zakończenia leczenia (miała raka szyjki macicy), nie rozpoczęła współżycia seksualnego z mężem, ponieważ lekarz nie poruszał tego wątku podczas wizyt.
Gdy analizowałam wypowiedzi badanych pacjentów, przyszło mi do głowy, że przecież żaden lekarz nie udźwignie na dłuższą metę roztkliwiania się nad każdym kolejnym pacjentem! Jednak – jak się okazało – nie o to chodzi pacjentom, nie o współczucie, a współodczuwanie. Wystarczyłaby życzliwa rzeczowość, nacechowana troską i chęcią udzielenia pomocy. Chorzy potrzebują uwagi i zrozumiałej informacji. Potrzebują przewodnika, który towarzyszyć im będzie podczas procesu leczenia. Poinformuje o przebiegu terapii, odpowie na pytania, doda otuchy, czasem „postawi do pionu”. Wtedy dla pacjentów będzie to sygnał, że stan ich zdrowia jest ważny dla lekarza. Dzięki temu z większym prawdopodobieństwem podejmą walkę z chorobą.
Percepcja pacjentów zmienia się dopiero w fazie remisji nowotworu. Są dla swoich lekarzy bardzo wyrozumiali. Usprawiedliwiają ich, są im w stanie wiele wybaczyć.
Dzieje się tak z uwagi na przeświadczenie, że jednak ci ludzie, choć nie zawsze doskonali, uratowali im życie. Są w stanie zrozumieć postępowanie lekarzy z jeszcze jednego powodu: ponieważ na własne oczy widzieli, jak bardzo ci ludzie bywają zmęczeni i zapracowani.
To jest zdjęcie płaczącego lekarza, któremu przed chwilą umarł na stole pacjent. Zostało zrobione przez jego kolegę asystującego przy operacji i za jego zgodą opublikowane w internecie. Zdjęcie chyba nie dotarło do Polski, ale w błyskawicznym tempie rozeszło się wirusowo wśród internautów w Stanach. Dlaczego? Według mnie głównie dlatego, że ludzie łakną czystej empatii i wbrew wszystkim regułom profesji i przekonaniom, pacjenci po prostu chcą mieć lekarzy, którzy płaczą, czyli czują.
Szanowni profesorowie, przygotujcie proszę na to przyszłych lekarzy!