W Polsce z jakiegoś powodu bardziej ufamy propagandzie tak zwanego „Państwa Islamskiego” niż stanowi faktycznemu, ale nic dziwnego, lata nas karmiono propagandą. Bardzośmy na nią podatni.
Napisałam „tak zwanego”, bo takie państwo nie istnieje. Tak też piszą brytyjskie czy francuskie media głównego nurtu, wymiennie z „organizacją", która sama się określa jako „Państwo Islamskie”. Nie, nie jest to polityczna poprawność, tylko fakt.
Tam, gdzie rozum śpi, budzą się upiory. Nie ma Państwa Islamskiego – jest organizacja terrorystyczna, która bardzo by je chciała i oczywiście do tego dąży, ale ma z tym dwa problemy: po pierwsze, potrafi rządzić tylko przy pomocy siły i strachu, co na dłuższą metę nie zdaje egzaminu (mierząc w pokoleniach, nie pojedynczych latach) oraz niewiele ją łączy z islamem, choć jej banery i odezwy mówią co innego. Ale naziści też mieli plenipotencję Boga wygrawerowaną na paskach swoich mundurów.
ISIS powstała na gruzach Iraku. Składa się głównie z byłych oficerów partii Baas, którzy wiedzą, jak torturować, straszyć i kontrolować. To, że kiedyś byli niewierzący, nie ma znaczenia. W ostatnich latach reżimu i Saddam Husain zaczął skręcać w stronę islamu – potrzebował go dla usprawnienia swojej machiny kontrolnej. Niemal wszyscy liderzy organizacji dążących do przejęcia władzy sięgają po jakąś ideologię, która pozwoli im sprawniej zarządzać ludźmi, a Boga/boga można świetnie zinstrumentalizować – oto Ku Klux Klan twierdzi, że Bóg nienawidzi niebiałych, buddyjscy mnisi zabijają muzułmanów w Birmie, ISIS przeprowadziła krwawy zamach w Paryżu i dzień wcześniej w Libanie (o czym polskie media nie pisały, czyżby tragiczna śmierć bliskowschodniego muzułmanina była mniej ważna od tragicznej śmierci europejskiego obywatela świata? A wśród ofiar jest parę bliskowschodnich nazwisk...). Ateiści nie mają się co cieszyć i sarkać z wyższością – wyznawcy tezy, że „religia jest opium dla ludu” niech przypomną sobie miliony sterroryzowanych i zabitych przez Stalina.
„Ameryka wprowadziła jakiś porządek, swój porządek, a potem, jednej nocy, wyszła”- powiedział mi kilka dni temu uchodźca z Iraku, bardzo wierzący szyita – „I wszyscy ci bezrobotni byli żołnierze, poplecznicy Husaina, poczuli zapach władzy. Mogli wrócić i sięgnąć po argumenty rzekomego wewnętrznego dżihadu, oczyszczenia swoich, a potem przejść do transnarodowego dżihadu”.
Naziści też zaczęli od swoich.
Nie chcę tu bawić się w egzegezę ksiąg świętych – choć jest to jedna z moich ulubionych dziedzin. Nie ma to sensu. Skoro zamach potępili muzułmanie z think-tanków (w tym europejskich), imamowie oraz zwykli muzułmańscy śmiertelnicy podkreślając, że ISIS jest tym, przed czym ucieka wielka część Bliskiego Wschodu, oznacza to, że nie tylko nie zgadzają się z ideologią ISIS, ale i nie chcą mieć z nią nic wspólnego. To dlatego do drzwi Europy stuka wielka liczba Syryjczyków i Irakijczyków – bo nie chcą mieć z ISIS nic wspólnego i nie mają. Że znaleziono przy zamachowcy (a raczej jego resztkach) syryjski paszport, który, jak się okazało, należał do uchodźcy? Oczywiście.
Zamachy samobójcze to nie tylko to, co przed. To również to, co po. To miesiące przygotowań i burzy mózgów przed, bo ważne są wszystkie konsekwencje po, w końcu po coś je przeprowadza, nie tylko po to, by wylądować w niebie w towarzystwie pięknych kobiet, czy dla odpuszczenia grzechów (w co pewnie wierzą wysadzający się – bo dostali się w ręce specjalistów od kształtowania takich przekonań).
Paszport można sfałszować, można ukraść, można zabrać nieżyjącemu. Wszystko można. ISIS wygrała z chwilą, z którą zaczęliśmy wątpić w to, że należy pomóc uchodźcom. Bo to jest dokładnie to, czego ISIS chce. Wysuszyć rzekę uchodźców, zatrzymać ją w granicach Syrii i Iraku, bo jeśli oni gdzieś pójdą, to kim będzie rządzić ISIS? Nad kim sprawiać kontrolę i kogo terroryzować?
Zamiast wstrzymywać pomoc humanitarną dla tych, którzy jej potrzebują, warto by było pomyśleć o programach deradykalizacyjnych i to nie tylko dla muzułmanów (których w Polsce jest niewielu). Wielka Brytania od lat je prowadzi, poprzez tzw. empowerment. Zauważywszy, że pewne grupy ludzi izolują się/są izolowane od reszty (to mogą, ale nie muszą być muzułmanie) prowadzi aktywną politykę angażowania ich w sprawy lokalne, społecznościowe. To jedyny sposób, by ludzie nie szukali rozwiązań gdzieś indziej, w tajnych sektach, dziwnych organizacjach, tam, gdzie zostaną wysłuchani, ale oferuje im się radykalne środki dla rozładowania frustracji.
Po lekturze forów internetowych w Polsce wydaje mi się, że taki program deradykalizacyjny przydałby się również marginalizowanym (może już nie politycznie od czasu wyborów) różnej maści rasistom, rewizjonistom, wszechpolakom, itp. ISIS już trafiło do ich serc – wzbudziło lęk (jak chciało), zasiało wrogość (jak chciało) i przygotowuje grunt pod wojne (czego oczekuje), wykorzystując islam.
Tyle, że ofiarą padnie nie ISIS, ale ludzie przed nim uciekający.
W chwili, gdy piszę te słowa, w brytyjskim BBC Ulster wypowiada się belfaski imam, który podkreśla różnicę pomiędzy islamem a islamizmem. Dziennikarz jest świetnie przygotowany, nie poucza, nie udaje eksperta – chce wiedzieć, używa języka słuchaczy, zadaje świetne i bardzo proste pytania. Imam tłumaczy. Tłumaczy, że to islam nie jest wrogiem ludzi innej wiary, ale islamizm, o czym już pisałam na łamach tego bloga.
Tak prowadzona rozmowa z pewnością sprawi, ze nie powinno dojść do żadnych wybryków za kilka tygodni – wtedy do małego Belfastu wielkości Kielc, w którym mieszkam, trafi sto syryjskich rodzin. Miejmy nadzieję, ze w Belfaście ISIS przegrało i znajdą tu schronienie najbardziej potrzebujący.
Co nie oznacza, że służby specjalne maja spać, jak to uczyniły we Francji. Oczywiście, ze nie. Ale to już natura globalizacji i jej czarna strona . A także pracy w kontrwywiadzie.
P.S. Gdyby po lekturze tego postu pojawili się tacy, którzy będą mi życzyć, bym wyszła za mąż za muzułmanina lub przynajmniej padła ofiarą zbiorowego gwałtu dokonanego przez wyznawców tej wiary, wyjaśniam, że mam rodzinę, a gwałt, niezależnie od tego, czy sprawcą byłby wierzący czy ateista, jest mi wstrętny.