Biali mówią w Polsce czarnym, co ma ich obrażać, a co nie.To brak wrażliwości na innych, a nie brak politycznej poprawności, powoduje, że niektórym wciąż w XXI wieku wydaje się, że można używać słowa "Murzyn".
Co jakiś czas wraca na strony internetu dyskusja na temat słowa „Murzyn”. Dyskusja, która otwiera puszkę Pandory.
W obronie słowa stają zwykle biali, raczej nie przepadają za nim czarni mieszkańcy Polski (z wyjątkami). W innych krajach to byłoby wskazówką, że słowa nie należy używać, skoro określani nim nie wyrażają dla niego entuzjazmu. Tymczasem w ojczyźnie mojej czarni mają zaakceptowac, że biali używają tego określenia, bo to biali narzucają, co czarnych może obrazić, a co nie.
W Irlandii Pólnocnej, gdzie mieszkam i pracuję jako osoba zajmujaca się wspieraniem ofiar przestępstw popełnianych na tle rasistowskim, przepisy są jednoznaczne. Jesli osoba X zostanie nazwana określeniem, które w jakiś sposob JEJ zdaniem uraża ją z racji JEJ pochodzenia, narodowości, religijnosci, seksualności, poglądów polityczych, możemy mówić o tzw. hate incident. Nie jest to przestępstwo sensu stricte, ale jeśli się powtórzy, oznacza to, że nosi znamiona tzw. harassement, co w prawie brytyjskim już stanowi przestępstwo. Jeśli będzie to harassment na tle rasowym, oznacza to automatycznie przyspieszone procedury śledcze i bardziej radykalną karę (aggravated sentence).
Prawodawca wyszedł bowiem z założenia, że jeśli atakuje się kogoś (np. werbalnie) kierujac się tym, kim ta osoba jest, kara powinna być bardziej dolegliwa.
Bo atakuje sie czyjeś jestestwo. To jest koncepcja, która bardzo mi się w prawie brytyjskim podoba.
Zatem, gdyby słowo „Murzyn” było przetłumaczalne na język angielski bezpośrednio (nie jest jego odpowiednikiem słowo „nigger”, uważane za obraźliwe, już prędzej rzadko używane słowo „Moor”) i osoby nim określane powiedziałyby, że czują się tym określeniem urażone i że uważają je za przejaw mowy nienawiści, gdyby składały doniesienie na policję, policja musiałaby zapisać w swoich notatkach służbowych, że taka jest percepcja osoby, która incydent zgłasza. Bo tak postanowił prawodawca- liczą się uczucia osoby określanej jakimś epitetem, a nie to, co o danym epitecie sądzi określający.
Zawsze przy tej okazji w dyskusjach pojawiają się przypomnienia dotyczące wierszyka o Murzynku Bambo. Że w takim razie Tuwim był rasistą. Otóż nie mylmy pojęć. Tuwim żył w zupełnie innej Polsce. Używał innego języka. Oczywiście, ze wierszyk ten niekoniecznie nadaje się w tej chwili, w XXI wieku do tego, by uczyć go dzieci. Nie tylko z powodu określenia „Murzynek,” ale i całej otoczki, którą zawarł w wierszyku poeta. Choć jego intencje były z pewnością krystalicznie czyste (trudno o cokolwiek innego posądzać Tuwima), ale język, jaki wówczas go otoczał, niekoniecznie wyrażał to, co myśli głowa. Jest to też rodzaj pamiątki językowej, jak kiedyś myślano, w jakich kategoriach patrzono na świat, świetny przykład pokazujący ewolucję myślenia, języka, też zwyczajów .
I angielska Wikipedia ma kłopot z tłumaczeniem określenia Murzynek w tym konkretnym przypadku twórczości tuwimowskiej. Podaje dwa: „ black child”, ale i „Negro”, które już ma zabarwienie rasistowskie.
Wrogowie politycznej poprawności (bo zaraz zacznie się, że jestem jej piewcą) niekoniecznie rozumieją kwestie empatii. Patrzą na zmiany zachodzące w warstwie jezykowej z lękiem, dlatego, że ich nie rozumieją, a nie rozumieją, bo się nie zastanawiaja nad odczuciami drugiej strony.
Pewien mój znajomy, gdy popełniłam kiedyś jakiś artykuł na ten temat, zareagował oburzony, ze „dawniej to można było żartować z Żydów, Murzynów i blondynek”, a teraz już nie. No i dobrze, odparłam. Świat ma wiele wdzięcznych tematów, które można i powinno się obśmiać, ale czy tym tematem mają być Żydzi i inni? Dlaczego? Oburzamy się, gdy ktoś opowiada dowcipy o głupich Polakach, które robiły furorę w Stanach w latach osiemdziesiątych. Oburzyliśmy się, gdy w The Times Giles Coren, kucharz i niestety felietonista strzyknął jadem w stronę tzw. Polacks, bo NAM się nie spodobało określenie. Tymczasem Coren uznał, że ono nie było, jego zdaniem, obraźliwe. To, ze obraziło Polaków, którzy potem słali listy do redakcji, nie miało dla niego znaczenia. W sumie złamał prawo.
Zawsze byłam zdania, że najważniejsze w kontaktach międzyludzkich jest otwarcie się na druga osobę. Pracowałam z wieloma Romami, pytałam się ich, jak chcą być określani. Co ich boli. Odpowiadali najczęściej, że są Romami, ale kilku nie rozumiało zamieszania wokół określenia Cyganie, dlatego, ze w ich języku akurat i ono funkcjonuje jako ich określenie.
Na pewnym szkoleniu dla policji brytyjskiej, na którym byłam, dowiedziałam się też, ze w UK geje zaczynaja protestować przeciwko określaniu ich „homoseksualistami”. Nie lubią tego dyskursu wokół ich orientacji seksualnej, chcą ją odsunać na drugi plan, ponieważ to nie ona decyduje o ich tożsamości, choć jest ważną, ale nie najważniejszą cześcią ich osobowości. Policjanci brytyjscy zatem wiedzą, że jesli mają klienta geja, powinni być ostrozni. A poniewaz nigdy nie wiadomo, co kogo może obrazić, prowadząca szkolenie zalecała: „Zapytajcie. Pytajcie, jak wasi klienci chca byc określani. Zapytajcie, czy mozecie (jesli to ma zwiazek z przestępstwem) ich określić tak-czy-tak dla dobra procedury, czy życzą sobie jakiegiś innego określenia. Pytanie nic nie szkodzi, a pokazuje, że się chce wesprzeć, zrozumieć, nie urazić.”
Oczywiście, że i nadmierną ostrożność można posunać ad absurdum. Kiedys Guardian opublikował żartobliwy artykuł na temat niezręczności politycznej poprawności, na temat przewrażliwienia, ilustrujac tezę o absurdach językowych przykładami, typu: „osoba z wyzwaniem dermatologicznym” („dermatologically challenged” - określenie kogoś z uporczywym tradzikiem), czy osoba z wyzwaniem w dziedzinie równowagi („horizontally challenged” – okreslenie kogoś, kto nie może stać równo wskutek intoksykacji ). Jasne jest, ze wszystko należy stosowac z umiarem.
Ale delikatności nigdy dość. Nie mam nic przeciwko temu, żeby, jak chce przewodnik językowy Guardiana napisany z myślą o dziennikarzach, gdy pisze się o osobie z zaburzeniami psychicznymi użyć określenia „osoba ze schizofrenią”, a nie „schizofrenik” (bo choroba nie określa całokształtu osoby), czy „osoba z epilepsją” zamiast „epileptyk”, itp. Przyznam, ze od razu chwyciło mnie to za serce, własnie ta delikatność. Bo to ona sprawia, ze poznajemy nowych ludzi i wchodzimy w ich swiat, a nie walka o zaśniedziałe zasady sprzed lat czy udowodnienie rzekomej nieszkodliwości okresleń z naszej perspektywy, osob, których te określenia nie dotyczą.
Innym moim wnioskiem, już bardziej smutnym, jest to, że ostrożność wymaga dobrej znajomości własnego języka i odpowiedniej wrażliwości, być moze obycia i wielkiej swiadomości językowo-kulturowej. A tego w polskich mediach nie ma. Dlatego przewodnik po języku powstał przy Guardianie, a nie w polskiej rzeczywistosci medialnej, w której i w całkiem dobrych czasopismach można trafić na słowo „Murzyn”.
Wracając zatem i do Murzyna właśnie...skoro czarni mieszkancy Polski uważają, że nie, to nie. Skoro chcą być określani jako czarni (w Wielkiej Brytanii to określenie jest określeniem właściwym, które zyskało imprimatur czarnych mieszkanców kraju), to, moim zdaniem, należy to uszanować.
Żyjemy w kraju, w którym jest coraz więcej mniejszości narodowych, religijnych, etnicznych...każdy przedstawiel tychże ma swoją własną wrażliwosć i zdanie- i prawo do tego, by go wysłuchać, uszanować i wziąć pod uwagę, zwłaszcza, jesli dotyczy jego samego. O całej reszcie można dyskutować, ale jeśli ktoś z Kenii mówiacy po polsku powiedział, że słowo Murzyn jest obraźliwe, to ono jest. I już.
Miłosiernie w tekście tym nie wspominam o fenomenie popularności rasistowskich ostatnich wypowiedzi Maxa Kolonki na temat czarnych mieszkanców Ameryki. W nich nie ma żadnej wrażliwości ani świadomości konsekwencji wypowiedzianych przez siebie słow. A szkoda, bo Max Kolonko jest oglądany i mógłby tę oglądalność wykorzystać do szerzenia treści szlachetnych, a nie lęków i przesądów.