Pokazaliśmy klasę. Zwyzywaliśmy zadymiarzy od hołoty, chamstwa, itp, prezentując swoją wyższość. To łatwe. Takie naturalne. Najtrudniej jest porozmawiać. Dowiedzieć się, co się za tym wszystkim kryje i co najważniejsze, skąd się bierze tyle agresji i nienawiści i czy czasem nie jest w tym trochę naszej winy.
Tak samo było z tzw. moherami. Nigdy nie użyłam tego określenia, bo choć nigdy nie podzielałam poglądów osób nim określanych, nie potrafiłam wykrzesać z siebie tyle pogardy, by, mimo skrajnej ich niekompatybilności z moim światopoglądem, bawić się w dodatkowe upokarzanie, tym razem nazewnicze.
Nie zamierzam nikogo bronić. Mierzi mnie to, co się stało 11 listopada w Warszawie. Uważam, że oczywiście nie było wśród zadymiarzy ani jednego patrioty i to nie podlega dyskusji. Ale inne rzeczy podlegają.
To kwestia marginalizowanych, wykluczonych, niesłuchanych.
Włożonych do jednego worka dzikich, półgłowków, kretynów i hołoty właśnie. Nie wpuszczanych na salony, traktowanych z góry, wykpiwanych na kazdym kroku. To problem ludzi z blokowisk, z domów, gdzie bił ojciec, gdzie matka miała gotować i się zamknąć, gdzie leżało się krzyżem lub innym symbolem religijnym bez wielu refleksji nad znaczeniem tego gestu.
Skąd wiem?
Bo rozmawiałam.
Poznałam w życiu wielu narodowców, dlatego, ze zajmowałam się zawodowo islamem i koncepcją dżihadu. Na moje zajęcia na uniwersytecie przychodzili ludzie bardzo różnej maści, niemało takich, którzy chcieli odnaleźć w nich potwierdzenie stereotypów, do jakich byli przywiązani.
Jakie sączą się z forów internetowych, na przykład.
Od tych zajęć rozpoczęły się dyskusje. Opowieści. Niektóre przerażające, niektóre smutne, niektóre kompletnie niewytłumaczalne, niektóre swiadczące o mocnych zaburzeniach psychicznych, o lękach, a najwiecej- o ogromnej niewiedzy.
Albo wiedzy bardzo wybiórczej.
I niektóre opowieści bardzo osobiste. Jeden z moich rozmówców, miłośnik Młodzieży Wszechpolskiej, wyjawił, ze jego ojciec zabronił mu się kąpać. Bo mężczyzna, który się kąpie, przestaje byc mężczyzną. Facet ma być szortstki i ograniczać toaletę do prysznica.
Rozmówca zatem nienawidził zadbanych mężczyzn, bo nauczono go w domu, że to wszystko straszni homoseksualiści.
Ale to dygresja, nie chcę się bawić w psychologa, pamiętam tylko, ze wiele zachowań w postawie tego człowieka stało sie dla mnie jasnych- był zacietrzewionym homofobem.
I jego brat okazał się być homoseksualistą... gdy dorósł.
Inna jednakże rzecz jest ważna- to, by rozmawiać. Argumentować. Nie gardzić, choć włos się jeży na głowie. Pytać. Przypierać do ściany, jak to robił Sokrates, który przecież "tylko" pytał.
Dlaczego pan X myśli, ze Roman Dmowski był wielkim patriotą. Czy wielki patriota może nawoływać do bojkotu żydowskich sklepów- a zatem sklepów obywateli swojego państwa? Dlaczego Polska jednonarodowa? Czy kiedykolwiek taka była? Czy czasem nie za komuny tylko i to własciwie zupełnie nie tak? Itepe, itede.
Nierozmawianie budzi agresję. To proste. Ignorowanie jest dobre tylko w podrecznikach samouczkach dla gospodyń domowych, jak z pogardą o paniach, które nie robią doktoratu, mawiał pewien polski wykładowca uniwersytecki, znany psycholog zresztą.
Dzielenie świata na "onych" i "nas" obraca się przeciwko NAM i jest to dokładnie to, z czym my walczymy, więc czemu to robić?
Oczywiście, gdy ktoś rzuca we mnie kamieniem, nie będę tego akceptować. Ale za tym rzucajacym stoi pewnie ktoś, kto rzucajacego do tego przekonał. Z tą osobą trzeba porozmawiać. Z szacunkiem. Zapytać, dlaczego?
W Irlandii Północnej, gdzie mieszkam, co roku wybuchają wielodniowe zamieszki. Niemal codziennie młodzież rzuca w siebie kamieniami na tzw. interfejsach, czyli w miejscach, gdzie stykają się dzielnice protestanckie z katolickimi. Bywa, że dochodzi do ekscesów na tle rasowym.
Pisałam już, dlaczego, więc nie będę sie rozwodzić, podam jednak pewną interesującą metodę, która cześciowo działa - częściowo, bo Irlandia Północna jest krajem postkonfliktowym, gdzie rany są za świeże, a emigranci uznani za niepokojącą trzecią siłę, która destabilizuje i tak skomplikowany status quo.
Otóż "oni" i "my" spotykają się. Londyn inwestuje ciężkie pieniądze w rozmaite lokalne, dzielnicowe kółka młodzieżowe, interkulturowe wycieczki, wyjazdy, mające na celu doprowadzenie do łagodnej konfrontacji katolików z protestantami, protestantów z emigrantami, itp. Organizuje się spotkania między Romami a tubylcami, muzułmanami a tubylcami i emigrantami, itp, w czasie których zachęca się do zadawania pytań jak najbardziej podstawowych i trudnych.
Na jednym z takich spotkań pryszczaty kapturowiec zapytał, czy przyjechałam do Wielkiej Brytanii, by pobierać zasiłki i czy to prawda, że wszyscy Polacy mają grube karki i chodzą na siłownię.
Na innym, mój chiński przyjaciel musiał się zmierzyc z pytaniem, czy Chińczycy jedzą krokodyle. Świetnie. Nie obraziliśmy się, że nic o nas lokalni nie wiedzą. Nie, potraktowaliśmy to jako wyzwanie.
Przed zamieszkami urząd miasta w Belfaście organizuje od czasu do czasu dla szczególnie trudnej młodzieży wyjazdy na kilka dni. Owe kilka dni obejmują datę sporną, w przypadku tego miejsca jest to 12 lipca- żeby młodzież nie wałęsała się po ulicy i nie szukała zwady, jak to młodzież z domów, w których rodzice leżą pijani albo na cieżkich dragach.
Organizuje się im kursy szkolenia zawodowego, zawody sportowe, konkursy, warsztaty. Owszem, to nie zapobiega zamieszkom. Ale daje szansę, daje wybór.
Żaden szanujący się brytyjski publicysta (jesli nie jest zawodowym kpiarzem), nie nazwie całej grupy społecznej "hołotą", bo zostałby zjedzony żywcem. Choć może i tak myśli. Bo tak, zachowanie, jakie zaprezentowali rzekomi patrioci na Marszu Niepodległości było zachowaniem troglodyckim, ale określanie samych zachowujących się w taki sposob, tylko utwardzi ich postawy, nie rozmiękczy.
Zdelegalizowanie marszu w czasie trwania marszu było posunięciem iście barejowskim. To manifestacja całkowitego braku wyobraźni albo niedołęstwa intelektualne decydentów. Tertium non datur.
W Irlandii Północnej specjalna Komisja do Spraw Parad udziela zgody lub niezgody na kontrowersyjne tu marsze katolików lub portestantów przez sporne dzielnice. Nigdy się jednak nie zdarzyło, żeby taki marsz został zdelegalizowany w czasie trwania - to tylko przyspieszyłoby zamieszki, które i tak zawsze wiszą w powietrzu.
I pewnie rannych byłoby trochę wiecej niż zwykle.
Ja bym chciała porozmawiać z facetem, który podpalił tęczę. Zapytać, czemu to zrobił.
Wysłuchać tego, co ma do powiedzenia.
Zauważyłam, że w Polsce coraz mniej się słucha, a coraz wiecej się WIE. Obie strony wiedzą, że mają rację. Nienawiść rośnie, a przeciez, na litość boską, daleko nam do Irlandii Pólnocnej, gdzie ludzie kilkanaście lat temu zabijali się na ulicach. Porozumienie Wielkopiątkowe wymusiło na nich to, że mają rozmawiać.
Łatwo jest nienawidzić Żyda, geja, protestanta, cyklistę czy ateistę, gdy wiedzę o nim czerpie się tylko z donosów medialnych, a nie ze spotkania, nie pojedynczego, zwłaszcza, gdy się żywi zaszczepione, moze wyniesione z domu, uprzedzenia.
Fakt, są przypadki nieuleczalne, nie do przekonania.
Ale i to trzeba sprawdzić.
Zarzucicie mi z pewnością naiwność. Pewnie tak trochę jest i nie raz się z tym zarzutem spotkałam, ale jednocześnie mam jedną rzecz na swoją obronę.
Kiedyś pewna Żydówka na pewnej oficjalnej kolacji szabasowej, na której byłam, powiedziała po angielsku do swojej koleżanki, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki.
Nie da się ukryć, że mamy potężny problem z antysemityzmem i nie oszukujmy się, że tak nie jest (to dopiero naiwność i ślepota).
Ale nie zgadzam się na generalizowanie. Nikt zbiorowo niczego znikąd nie wyssał. To niemożliwe logicznie.
Powiedziałam to poblicznie na tej samej kolacji szabasowej. Że właśnie coś takiego usłyszałam i że chciałabym to omówić.
Omówiłam. Potem już na osobności z tą panią. Która wróciła do swojego kraju i, mam nadzieję, że mówi znajomym, iż nie można generalizować, że nie wolno.
Tak, chcę wiedzieć, dlaczego ludzie, którzy nienawidzą inaczej myślących, chcą, by ich nazywać patriotami.
Dlaczego jest w nich tyle niechęci do innych, a jednoczesnie chcą, by ich uważać za chrześcijan. Dlaczego sprzeniewierzają się nauce Jezusa, na którego się tak często powołują - i czemu tego nie widzą. Co się stało, że pani w berecie moherowym widzi wszędzie Antychrysta.
To powiedziawszy podkreślam, że wiem, iż świata nie zmienię i że są ludzie, którzy się w sobie zaprą, którzy będą święcie przekonani o swojej wyższości, o racji niezależnie od słabości swojej argumentacji, ale wierzę, że jest szansa, że dotrze do nich tylko to: "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe."
Przydałoby się, by i do nas to dotarło, zanim zaczniemy wyzywać ludzi od hołoty.
A niereformowalni niech idą siedzieć, jeśli tylko łamią prawo. I już.
Tam, gdzie nie ma dyskusji (z OBU stron), tam kończy się sens czegokolwiek.