Kiedy w Polsce niedoinformowani i siłą przebudzeni w XXI wieku oburzają się i przeżywają wstrząs poznawczy, że istnieje coś takiego, jak gender, czyli płeć kulturowa, Wielka Brytania zastanawia się, jak okreslać ludzi, którzy są transgender tak, by ich nie urazić. The Guardian wydał nawet propozycje- wskazówki, jak sobie poradzić z tą kwestią.
To nie jest pierwsza tego typu akcja tej gazety codziennej. The Guardian wydał też w 2007 książkowy przewodnik po stylu pt.: „Guardian style”, który jest moją Biblią. Poza wskazówkami dość, wydawałoby się, oczywistymi, których świadom jest każdy w miarę wykształcony piszący, a już z pewnoscią ten, który kocha, to, co robi (czyli pisanie), podejmuje tam też trudniejsze tematy.
Czyli, na przykład, jak opisywać osoby, które zapadły na jakąś chorobę. By tematu nie unikać, jesli jest ważny, ale i nie urazić delikatnych przecież uczuć osób z czymś trudnym się zmagających. Zaleca, na przykład, by nie mówić o kimś „schizofrenik”, ale „osoba ze schzofrenią”, ponieważ to nie choroba określa tę osobę. Choroba jest naddatkiem.
Może ona mocno na tę osobę wpływać, może zmieniać jej osobowość, ale wciąż- nie stanowi trzonu tej osoby (co mi przywiodło na myśl krakowskiego psychiatrę Tadeusza Kepińskiego, który w swoich wspaniałych książkach w latach sześćdziesiątych pisał o schizofrenikach, nie owijając w bawełnę. To były jednak inne czasy. Kępiński chorych psychicznie rozumiał, jak mało kto. To on przypomniał ciekawy źródłosłow niedobrego określenia „wariaci”, od łacińskiego „varius”- „inny’, „różny”. Słowo to jednak przyjęło znaczenie negatywne, piętnujące. Tak jest i dziś ze „schizofrenikiem”, sugeruje The Guardian).
Już widzę/słyszę jad hejterów, już widzę te wpisy o „chorej”, „zgniłej”, "lewackiej", "liberalnej" politycznej poprawności – czyli czymś, co ja nazywam empatią, a zajadli jej wrogowie – walką z wolnością słowa, czyli, jak rozumiem, niczym nieskrępowaną wolnością do nieliczenia się z uczuciami innych. Zatem zwracam tylko uwagę: czy, gdybyście to wy zapadli na schizofrenię czy np. epilepsję, chcielibyście być nazwali schizofrenikami czy epileptykami? Nie sądzę.
Biorąc pod uwagę stygmatyzację osob z tymi przypadłościami w Polsce, tym bardziej nie. „Renata- epileptyczka” a „Renata chora na epilepsję”- to duża różnica. Dla Renaty, ale i dla osob jej bliskich też.
Ale do rzeczy. „The Guardian” zajął się kwestią osób transgender, czyli tych, które czują, że ich płeć kulturowa, odczuwalna, płeć duchowa, płeć wewnętrzna, ta, którą odczuwają w sobie, nie jest w zgodzie z płcią biologiczną.
Najwazniejszą zatem rzeczą jest użycie całości określenia, czyli nie samego "transgender", ale "osoba transgender", "ludzie transgender". Samo "transgender" to odpowiednik suchego i krzywdzącego "schizofrenik", "epileptyk", "cukrzyk".
„The Guardian” proponuje (nie jest to wymysł dziennikarzy gazety, ale wynik researchu- w Irlandii Północnej, prowincji Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkam w tej chwili, uczy się tego na szkoleniach policjantów i urzędników państwowych), by uwrażliwić się na zaimki. Zawsze orientować się (na przykład pytając osobę zainteresowaną), jak życzy sobie być nazywana, jakim imieniem określana. „Ona” lub „on” ma ogromne znaczenie i może nie być oczywiste, gdy stoi przed nami biologiczna kobieta, która kobietą się nie czuje.
Mój znajomy ma na imię Peter i jest płciowo mężczyzną, lecz czuje się kobietą i ubiera się jak kobieta, ale nie zmienił imienia, bo uznał, że wprowadziłoby zbyt wiele zamieszania.
Guardian uważa za obraźliwe wszystkie określenia, typu: ona/on (wypowiadane razem, albo, co gorsza, wymiennie), ono, „tranny” (używane w kulturze (?) popularnej), she-male, ona-facet, transseksualista (bo transgender a transseksualista to oczywiście nie to samo). Co więcej, sugeruje nieużywanie określenia”zmiana płci”, bo w zabiegu operacyjnym, któremu poddają się niektóre osoby transgender, nie chodzi o zmianę, ale korektę (ten grzech językowy i ja popełniłam).
Oczywiście, Guardian nawet nie wspomina o angielskim odpowiedniku słowa „dziwadło” czy „zboczeniec”, słów używanych w Polsce na określenie osob transgender, bo czytelnicy tej gazety już dawno wyszli z czasów epoki kamienia łupanego, w którym osoby inne się obrażało.
Nie oznacza to, że Brytyjczycy ich nie używają. Używają, niestety, oczywiście. Na szczęście nie tak powszechnie, a na forach poszczególnych mediów prężnie działają moderatorzy, więc żadne „queer” czy „gender blender” nie przejdą.
Są też transmężczyźni i transkobiety. Transkobieta to ktoś, kto urodził się jako męzczyzna (fizycznie), ale nim się nie czuje. I odwrotnie.
Guardian też słusznie pyta, jakie w ogóle ma znaczenie to, czy nasz rozmówca/ podmiot opisywany w tekście jest transgender. Ponieważ jest to rodzaj zaburzenia, przez analogię, czy wypytujemy osobę, która zapadła na nowotwór o szczegóły jej choroby? Niekoniecznie.
Zatem sugeruje, by zostawić osobę transgender w spokoju i po ustaleniu faktów najważniejszych, to znaczy, jak się do niej zwracac, kontynuować rozmowę, jesli była rozpoczęta i miała jakiś sens i cel. Lub pisac artykuł po wewnętrznym ze sobą ustaleniu, czy transegenderyzm danej osoby ma znaczenie dla samego tekstu.
Bardzo to ładne. Ciekawam, kiedy się takie podjeście przyjmie w naszym kraju nad Wisłą.