Norwegia znalazła się w stanie wojny z Andersem Breivikiem. Wydarzenia na sali sądowej w Oslo wykraczają poza definicję procesu o działalność terrorystyczną. Po jednej stronie mamy dojrzałą demokrację, po drugiej człowieka, który dąży do jej unicestwienia. Polem walki są media, a ich twórcy stoją przed szeregiem dylematów. Czy w sensie medialnym sprawa Breivika to norweska „Madzia z Sosnowca”?
Sprawy europejskie, a w szczególności Niemcy i relacje polsko-niemieckie
O co rozgrywa się walka?
Wojna Norwegii z Breivikiem rozgrywa się o wysoką stawkę, mianowicie o honor. Państwo norweskie walczy o autorytet zarówno wśród swoich obywateli jak i w całej społeczności demokratycznych narodów. Honor Norwegii będzie zachowany tylko wtedy gdy Breivik zostanie osądzony zgodnie z obowiązującym prawem, jego działalność zostanie jasno i dobitnie zaklasyfikowana jako niedopuszczalna, a wyrok będzie adekwatny do rangi popełnionego czynu.
O co walczy Anders Breivik? Przede wszystkim o jak najczęstsze pojawianie się na jedynkach norweskich i światowych mediów. Zapewne zdaje sobie sprawę, że swoje poglądy może głosić jedynie na niszowych stronach internetowych odwiedzanych niemal wyłącznie przez wąskie grono zainteresowanych. Na zaistnienie w mainstreamowych mediach nie ma szans, a tylko one dają szansę na szerokie rozpowszechnienie jego wizerunku i poglądów. Tylko one stwarzają możliwość dotarcia do młodych ludzi, którzy dopiero mogliby stać się zwolennikami breivikowej „ideologii”. Korzystając z medialnej wrzawy Breivik robi co może żeby przemycić do mediów choć skrawki swoich myśli w postaci gestów, prowokacyjnych uśmiechów czy barwnych sformułowań w wystąpieniach. Te ostatnie, choć nie są transmitowane, przedostają się na zewnątrz sali sądowej w postaci relacji obecnych na procesie
Pole bitwy
Przestrzenią, w której rozgrywa się wojna są media. Walka toczy się o sposób relacjonowania procesu. Czy dzienniki całego świata pokażą Breivika dumnie wyciągającego rękę w faszystowskim pozdrowieniu, czy upokorzonego i odrzuconego. Dziennikarze mają związane ręce. Z reguły są ludźmi wykształconymi i rozumieją to o czym opowiadają, ale wiedzą też, że jedynka serwisu informacyjnego z Breivikiem ostentacyjnie uśmiechającym się przyciągnie więcej widzów niż jedynka z tym samym Breivikiem, ale spokojnie siedzącym w ławie sądowej.
Portal internetowy norweskiego dziennika Dagbladet oferuje swoim czytelnikom możliwość wyłączenia wyświetlania informacji dotyczących zamachowca z Oslo. Wielu Norwegów nie chce już o nim słyszeć. Czy w sensie medialnym sprawa Breivika to norweska, a może europejska „Madzia z Sosnowca”? Same wydarzenia nie są w żaden sposób porównywalne. Analogii można jednak śmiało poszukiwać w "medialnym życiu" obu tych spraw. Porównywalne są dylematy przed którymi stoją dziennikarze. Dawać czy nie dawać? Mniej czy więcej? Na jedynce czy na drugiej stronie? Krwiściej czy bardziej rzeczowo?
Obie sprawy pełnią w przestrzeni medialnej podobną funkcję bulwersującego, mrocznego, krwawego tematu, który podnosi oglądalność i co za tym idzie wpływy z reklam. Oba tematy dają też każdemu możliwość aktywnego udziału w debacie publicznej. Opinię o Breiviku może mieć zarówno profesor uniwersytetu jak i uczeń podstawówki. Do oceny wydarzeń na wyspie Utoia nie trzeba mieć fachowej wiedzy. Ten temat znajduje się na drugim biegunie debat o kryzysie gospodarczym bądź o podwyższaniu wieku emerytalnego. W przypadku Breivika wszystko jest jasne i oczywiste, a naszej opinii jesteśmy pewni na sto procent. Poza tym, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, oba tematy pochłaniają uwagę widzów odciągając ich na przykład od informacji o kryzysie gospodarczym, zwolnieniach i bankructwach. Od kilku dni można trafić w internecie na mem który doskonale komentuje ten problem
Kto wygra?
Czy wciąż chcemy dowiadywać się o kolejnych bitwach wojny norwesko-breivikowej? Czy domagamy się, parafrazując słowa blogera NaTemat Jerzego Naumanna, kolejnych sesji medialnego zabijania 77 niewinnych ludzi? Odpowiedź na oba te pytania jest twierdząca. Temat będzie przyciągał uwagę odbiorców mediów na całym świecie i pozostanie kłopotliwy dla dziennikarzy. Pytanie "kto wygra?" jest zatem skierowane nie tylko do sędziów w procesie i do Andersa Breivika. Jest to pytanie do każdego z nas.