Wiele osób wyznaje zasadę: „ Stawiam na najbliższą rodzinę i dosłownie paru przyjaciół”. Nic przeciwko temu, o ile nie oznacza to praktycznego odcięcia się od kontaktów z „resztą świata”. To ostatnie można obserwować wśród bardzo wielu ludzi, nie tylko młodych wiekiem. Prowadzi to do kilku bardzo negatywnych następstw i warto to zmienić.
Coach, konsultant, life-mentor. Autor książki "Sukces w relacjach międzyludzkich"
Obracanie się wśród osób dość podobnych do nas (wiekiem, wykształceniem, narodowością, pozycją społeczną, stylem życia itp.) ma wiele oczywistych zalet np. łatwo się porozumieć, łatwo znaleźć wspólny temat rozmowy, wszystko rozgrywa się w dość bezpiecznej strefie komfortu. Warto jednak zwrócić uwagę na jego kilka istotnych wad takich jak: stosunkowo niewielka inspiracja do poszukiwania całkiem nowych dróg myślenia, niewielki potencjał stworzenia synergii czy ryzyko, mówiąc kolokwialnie, "ukiszenia się" we własnym sosie samozadowolenia, lub wspólnego narzekania.
Dlatego, niezależnie od tego jak szczęśliwi jesteśmy w naszej rodzinie i wąskim kręgu przyjaciół warto świadomie rozszerzać sobie krąg znajomych, nawet jeśli w danym momencie zdaje się to być zbędne.
Moja rekomendacja to: Inwestujcie trochę czasu w znajomości z całkiem różnymi ludźmi, z różnych kultur, stylów życia, grup wiekowych itp.
Nie oznacza to, że należy czynić to na siłę, nie patrząc na obustronny sens takich kontaktów, niemniej odrobina więcej otwartości i dywersyfikacji z pewnością zrobi dobrze każdemu.
Jak dalece dywersyfikować?
Mój przykład jest może trochę ekstremalny i może okazać się trudny do zastosowania przy niektórych tradycyjnych stylach życia, niemniej przytoczę go, bo może przyda się komuś jako inspiracja.
Przez wiele lat dzieliłem mój czas na 3 mniej więcej równe okresy, które spędzałem z całkiem różnymi ludźmi:
- Czas spędzany ze znajomymi bądź klientami, którzy pracują u kogoś na etacie. Zakres tych znajomych sięga od pracowników recepcji, starających się dodatkowo studiować, po CEO dużych córek międzynarodowych koncernów. Ich cechą wspólną jest ograniczenie ryzyka zawodowego – w najgorszym przypadku utrata pracy i przywilejów z nią związanych, plus oczywiście bardzo szkodliwy uszczerbek na reputacji.
- Czas spędzany ze znajomymi bądź klientami, którzy pracują na własny rachunek. Zakres tych znajomości sięga od właścicieli małych warsztatów i jednoosobowych firemek po kilku multimilionerów z różnych krajów Europy i z USA. Wspólna cechą jest częste podejmowanie ryzyka problemów znacznie poważniejszych, niż zwykła, nawet spektakularna utrata pracy. To ma swoje wyraźne odbicie w sposobie myślenia.
- Czas spędzany ze znajomymi, który nazywam umownie “gypsy time”. To bardzo „luzacki” czas spędzany z bardzo różnymi ludźmi, którzy wybrali bardziej “alternatywny” styl życia wszelkiego rodzaju, zarabiających na siebie często w niekonwencjonalny sposób, znacznie mniej przywiązujących wagę np. do dóbr materialnych, czy tzw. powszechnie uznawanych celów życia.
Z każdą z tych grup spędzam, jak już wspomniałem, w ciągu przeciętnego roku po kilka miesięcy mojego życia. Proporcje zmieniają się (ostatnio mam tendencje do zwiększenia tego „gypsy time”), niemniej mimo względnie „ustabilizowanej” pozycji w życiu nie chcę za żadne skarby zrezygnować z tego zróżnicowania, za bardzo mnie to wzbogaca.
Korzyści są wielorakie i jestem wszystkim moim znajomym i klientom bardzo wdzięczny za to, że dzięki nim mogę je odnosić. Dzięki nim np.:
- Jeśli jestem skonfrontowany z jakimś wyzwaniem, to mam do dyspozycji niezwykle zróżnicowany wirtualny team ekspertów, do których mogę zadzwonić i zapytać o opinię, bądź dalsze rekomendacje.
- Będąc sam członkiem takiego “teamu” u innych ludzi bywam konfrontowany z najprzeróżniejszymi wyzwaniami, co bardzo rozszerza moje osobiste horyzonty i często sprowadza moje osobiste problemy do właściwych proporcji.
- Nauczyłem się i ciągle sobie przypominam, że mój punkt widzenia nie jest jedynym możliwym, czy jedynym “słusznym”, co bardzo pomaga skutecznie funkcjonować we współczesnym świecie.
- W rezultacie nie mam żadnych zahamowań w nawiązywaniu nowych kontaktów, wszystko jedno z jakiego rodzaju ludźmi, co prowadzi do ciągłego powiększania i odświeżania mojego “teamu”. Wynikających z tego korzyści nie muszę chyba tłumaczyć, nie ograniczają się one wyłącznie do spraw zawodowych.
Oczywiście, że taki network nie powstał z dnia na dzień, niemniej kiedyś trzeba po prostu zacząć. Na to nigdy nie jest za wcześnie i... póki żyjemy, nie jest za późno.