Rzadko się zdarza, by na jednej stronie ulica nowojorskiego Williambsburga sąsiadowała
z rubieżami Pensylwanii, a zdjęcie Amiszki z grabiami w stodole wyświetlało się obok fotografii wychudzonego modela w kapeluszu, świetnie pasującego na okładkę Vogue Uomo. Ta mieszanka, bardziej przewrotna niż wybuchowa, to właśnie blog na Tumbrl Amish or Hipster?, który od dwóch lat łączy dwa światy – mekki stylu i samowystarczalnej prowincji.
Podtytuł: sometimes you just can’t tell…, w wolnym tłumaczeniu: czasem trudno stwierdzić… wyjaśnia pozorny bałagan, jaki widać na stronie:http://www.amishorhipster.com/[url=http://www.amishorhipster.com/] . Otwiera furtkę zarówno dla zdjęć „prawdziwych Amiszów”, uchwyconych w swoich zaprzęgach, przy pracy, ale też na rolkach lub w restauracji, jak i stylizowanych fotografii, przypominających modowe blogi, kolejne kopie Sartorialista. Nie brakuje też amatorskich zdjęć znajomych, jak fotografia brodacza w bejsbolówce, opartego o biurową ściankę, z dopiskiem.: czasem nawet Amisze dostają pracę w IT. Można tu spotkać starych znajomych: Micka Jaggera, Johnny’ego Deppa i Jude’a Law, oczywiście w kapeluszach z dużym rondem albo Russela Branda ze sztuczną brodą.
Kapelusz jest tu głównym bohaterem, oczywiście w przypadku kobiet to raczej tradycyjny czepiec, ale kapelusz gra tu pierwsze skrzypce i czasem, jako jedyny element stylizacji nawiązuje do looku Amiszów. Gdyby stworzyć szafę z ubrań prezentowanych na blogu, pękałaby ona w szwach od białych lnianych koszul, spodni z szelkami i przaśnych sukienek. Odnośnie tych ostatnich, pojawiają się nawet zdjęcia – wskazówki, jak z magazynu shoppingowego: sukienka z Zary, idealna dla hip-Amiszki, z dopiskiem: Wiedzieliście, że w Zarze dostaniecie ubranie Amisza za jedyne 169 dolców? Nie od dzisiaj Urban Outfitters, Anthropologie i wiele innych sklepów, w których buszują hipsterzy sprzedaje ciuchy wyglądające, jakby ściągnięto je z pleców Amiszów i poddano lekkiemu retuszowi, czy raczej „wygładzeniu”, aby pasowały do kawowej knajpy, a nie na pole kukurydzy.
Cały blog to trochę mrugnięcie okiem - tak naprawdę hipsterzy na zdjęciach stylizowani na Amiszów mają z nimi tyle samo wspólnego, co z piosenkarzami rockabilly. Sam fakt założenia kapelusza i wpuszczenia białej koszuli w spodnie z szelkami nie czyni z nikogo Amisza. Amiszki z Brooklyn Swim Team, uchwycone w swoich fartuchach podczas spaceru po plaży wyraźnie różnią się od swoich rówieśniczek. W amiskiej kulturze wygląd to tylko wierzchołek góry lodowej, oprawa skrywająca wielowiekową kulturę, życie w zamkniętej społeczności, przywiązanie do ziemi i wyparcie technologii. Ale też robienie rzeczy powoli, po swojemu, według starych receptur, kuszące dla wielkomiejskich wagabundów, dla których płynięcie z prądem jest najgorszą obelgą.
Im częściej używam tu słowa hipster, tym bardziej mam wrażenie, że jego znaczenie się rozpływa. Coraz więcej rzeczy określa się jako hipsterskie. Zwłaszcza w Polsce, która o hipsterach przypomniała sobie ze znacznym poślizgiem. Teraz mianem „hipsterskie” maniakalnie określa się w mieście połowę knajp, krój spodni i styl bycia.
A co myślą o tym wszystkim Amisze? Prawdopodobnie nic sobie z tego nie robią, być może większość z nich nawet nie wie o blogu, bo nie ma w domu kabla. Dobrą ilustracją jest tu zrobione z komputera zdjęcie chłopaka w słomkowym kapeluszu, co do którego tożsamości jedno jest pewne: nie jest Amiszem. Jak głosi podpis pod zdjęciem: Amish don’t have webcams.