Play, sleep, repeat – to motto życiowe Boo, czyli psa, którego trudno odróżnić od maskotki. Słowo "maskotka" drażni ucho podobnie jak słowo "pieniążki", ale niestety ono właśnie odzwierciedla wygląd Boo. Niech nas nie zmyli jego niewinny wygląd i maślane spojrzenie. Szpic miniaturowy, a raczej jego facebookowe alter ego, zawładnął ponad 6 milionami dusz na Facebooku. To całkiem pokaźne miasto wyznawców, jak na pluszowego kanapowca.
Sześcioletni Pomeranian, przystrzyżony tak, by wątłe ciało wieńczyła okrągła głowa z oczami pluszowej zabawki codziennie zdaje na fan page’u relację ze swojego życia. Występuje w pojedynkę lub z duecie ze swoim bratem Buddym, przystrzyżonym w bardziej oldskulowym stylu, nadającym mu wygląd psiej wersji persa. Fan page dostarcza swojej społeczności codzienną porcję słodyczy w postaci zdjęcia Boo, zwykle w ubraniu lub z gadżetem na głowie (okulary, czapka), opatrzonego krótkim komentarzem. Komentarzem często zabawnym, czasem przesłodzonym, czasem przebiegle inteligentnym – świadczącym o przewrotności autorki fanpage’a i właścicielki Boo, Irene Ahn, która, jak wieść internetowa głosi, pracuje w finansach w Facebooku.
Boo nazwany kiedyś przez jedną z sióstr Kardashian „najsłodszym psem świata” okazuje się mistrzem mediów, nie tylko społecznościowych. Jest bohaterem dwóch książek – Przygód najsłodszego psa na świecie oraz Psa w wielkim mieście (tłum. aut.), wystąpił w Good Morning America oraz został ambasadorem linii lotniczych Virgin America, określających się jako przyjazne dla zwierząt. Słowo „cute” jest kluczem do historii Boo i jego internetowego sukcesu.
The world’s cutest dog – to określenie przylgnęło do Boo jak drugie imię i oddaje infantylny rys zarówno samej strony, jak i kultu Boo. Nie ma bardziej nadużywanego słowa w sytuacjach, gdy Amerykanin chce wyrazić, że coś jest słodkie/ urocze/ ładne niż cute. It’s soooo cute – zwrot powtarzany jak refren
w dialogach knajpianych i serialowych może wprowadzić w nerwowy rozstrój każdego, dla kogo bycie “uroczym” nie jest najwyższą cnotą.
Truizmem jest stwierdzenie, że kult Boo świadczy o infantylizacji, czy wręcz zdziecinnieniu społeczeństwa – podobnie jak uwielbienie dla Hello Kitty, kolorowych spinek we włosach, koszulek z Simpsonami czy „słodkich” zawieszek lub etui do smartfonów. Są pewnie bardziej niepokojące socjologów trendy, chociaż infantylizm Boo bywa absurdalny – kiedy trafiamy na komentarz Boo odnośnie strzelaniny w Sandy Hook i jego rozdzierające stwierdzenie, że tragedia złamała serca Boo i Buddy’emu.
Chwila ulgi od słodyczy nadchodzi, gdy Boo – czy raczej autorka fanpage’a – sięga po autoironię. Tak, Boo bywa autoironiczny – gdy przebrany w różową sukienkę stwierdza, że nie wierzy w genderowe stereotypy, albo gdy oświadcza, że
po 3 godzinach na nogach należy mu się drzemka. Bywa zabawny – gdy na święta prosi o pokój na świecie i profesjonalne kosmetyki do włosów. Niestety z Boo jest jeden kłopot. Mimo całej sympatii dla niego - trzeba przyznać, że nie wygląda, jakby cokolwiek z tego zamieszania rozumiał.