Na zimne święta mamy gorący temat - GMO. Prezydent właśnie podpisał ustawę w tej sprawie, więc jest okazja dla polityków, aby wystąpić przed kamerą z twarzą pełną głębokiej troski o przyszłość Polaków.
Na kształt firmy w latach 1869-2012 złożyła się praca pięciu pokoleń. Jej historyczny wizerunek tworzyli Antoni Kazimierz Blikle I (1845-1912), Antoni Wiesław Blikle II (1873-1934) i Jerzy Czesław Blikle III (1906-1981) i wreszcie Andrzej, Małgorzata i Łukasz Bliklowie (1990-2012)
W ciągu kilku ostatnich lat rozmawiałem osobiście z kilkoma wiarygodnymi genetykami, a także wysłuchałem i przeczytałem wiele opinii na ten temat. I wszystkie one były jednakowe - nie ma żadnych powodów, aby sądzić, że organizmy modyfikowane genetycznie zagrażają naszemu zdrowiu. Tak, ale - powiadają przeciwnicy GMO - nie ma też dowodów, że nie zagrażają. Tu można by się spierać, bo czym, jak nie modyfikacją genów, są wszelkie krzyżówki przeprowadzane od bardzo już dawna na zwierzętach i roślinach.
Jednak nie ten brak wiary w dowody mnie zastanawia, ale fakt, że ci, którzy domagają się twardych dowodów nieszkodliwości GMO, nie zastanawiają się, jakie są w tej sprawie alternatywy. Otóż jedną z alternatyw dla roślinnych GMO są środki ochrony roślin, których szkodliwości dla organizmów ludzkich i zwierzęcych nikt dziś nie kwestionuje. A używa się ich, bo alternatywą dla nich jest głód w skali świata. Mamy więc do wyboru trzy możliwości: GMO, o którym nie wiadomo (jak sądzą niektórzy), czy jest nieszkodliwe, środki ochrony roślin, o których wiadomo, że są szkodliwe i głód, który dziś jeszcze zabija miliony ludzi na całym świecie.
Nam głód raczej nie grozi, ale chemia rolnicza już tak. Grozi nam też farmakologia hodowlana. Niedawno widziałem plakaty alarmujące o przedawkowywaniu antybiotyków przez europejskich lekarzy, co powoduje bardzo poważne zagrożenie dla zdrowia ludności naszej części świata.
Kilka dni później rozmawiałem na ten temat z pewną profesor z Instytutu Pasteur’a w Paryżu. Potwierdziła tę wiadomość, ale dodała, że antybiotyki, które przyjmujemy z inicjatywy lekarzy, to jeszcze nic w porównaniu z tym, co spożywamy w mięsie wszelkiego rodzaju zwierząt hodowlanych, a w tym i ryb. Ponieważ wielkie hodowle nie mogą sobie pozwolić na epidemię w swoich stadach, dodają antybiotyki do pożywienia zwierząt. I ten stan będzie trwał, aż nie wyhodujemy organizmów odpornych na najgroźniejsze choroby. Ale to niestety jest GMO.
Jest jeszcze jedno zjawisko, które mnie zadziwia. Otóż te same osoby, które protestują przeciwko czemuś w sprawie czego (ich zdaniem) nie ma pewności, że jest nieszkodliwe, jednocześnie zupełnie nie przejmują się tym, o czy wiadomo, że jest wyjątkowo szkodliwe.
Dobrym przykładem stała się ostatnia batalia o kontynuowanie produkcji papierosów lekkich i aromatyzowanych. To znowu jest okazja by pokazać twarz pełną troski i wygłosić opinię, że przecież aromatyzowane nie trują więcej od zwykłych, a jak wycofamy się z aromatyzowanych to „nawet” kilka tysięcy osób może straci pracę. Otóż po pierwsze trują więcej, bo nasącza się je aromatami, których produkty spalania są bardziej rakotwórcze od produktów spalania tytoniu. Wiem to od pracowników pewnej bardzo znanej firmy tytoniowej.
A po drugie, rocznie w Polsce upada ponad 200 tys. firm mikro (do 9 pracowników), co oznacza, że pracę traci jakieś 300-400 tys. osób (badania Pentora). Ale jednocześnie rocznie ponad 200 tys. firm mikro powstaje. Na tym niestety lub i stety, polega dynamiczna gospodarka rynkowa. Nie dajmy się więc szantażować tym, że ktoś straci pracę, bo alternatywą może być upadek gospodarki, a wtedy pracę stracą wszyscy.
A na koniec zadaję sobie pytania, o co chodzi w tej trosce, bo chyba nie o GMO.