Wraz z zestrzeleniem samolotu MH 17 malezyjskich linii lotniczych cywilizacja Zachodu wkracza w nową fazę bełkotu. Oczywiście nawet bełkot może być pragmatyczny albo niepragmatyczny. Jakim rodzajem bełkotu jest określanie aktu terroru mianem katastrofy, to się już niedługo przekonamy. Jeśli się uspokoi, to znaczy, że jest to dobry bełkot. Bełkot jako narzędzie unikania wojny. A jeśli nie, to znaczy, że jest to zwykły bełkot. Ten ostatni wcześniej czy później musi skończyć się jakąś – mniejszą lub większą – katastrofą.
Jeśli zestrzelenie pasażerskiego samolotu przy użyciu nowoczesnej rakiety jest katastrofą, to może warto pochylić się nad historią terroru. 11 września 2001 – Nowy Jork – katastrofa, 2004 r. - zamachy na pociągi w Madrycie – katastrofy, zamachy na londyńskie metro z 2005 r. – katastrofy, zamach na Bali 2002 r. – katastrofa, tragedia w Biesłanie z 2004 r. – katastrofa, itd. itp.
To elastyczne pojęcie można rozszerzać jeszcze bardziej – bitwa pod Verdun – katastrofa, bitwa pod Stalingradem – katastrofa, wojna w Wietnamie – katastrofa. W tym ujęciu katastrofą będzie naturalnie bitwa pod Grunwaldem i pod Poiters, nie mówiąc o nocy św. Bartłomieja, nocy kryształowej, nocy długich noży i wszelkie domowe katastrofy, począwszy od wylania się wody z pralki na podłogę, a skończywszy na popsuciu się telewizora przed ważnym meczem.
Według Słownika Języka Polskiego katastrofą jest wydarzenie powodujące tragiczne skutki lub całkowite niepowodzenie jakiegoś przedsięwzięcia. Oczywiście większość z nas ma świadomość nieostrości języka, a jednak coś się w człowieku burzy, kiedy bezprzykładny akt terroru będący skutkiem działań i zaniechań Moskwy określamy pojęciem zarezerwowanym dla czegoś jednak niezamierzonego. Gdyby samolot runął wskutek awarii silników, nie mielibyśmy wątpliwości.
Oczywiście kwestia językowa to dopiero początek bełkotu. Okazuje się, że aby ustalić, dlaczego rozbił się samolot trafiony rakietą stworzoną do rozbijania samolotów, muszą zebrać się międzynarodowe komisje, których powoływanie będzie trwało przez następne piętnaście lat. O ile oczywiście nie zacznie się wojna, która siłą rzeczy zawiesza pracę większości podobnych komisji.
Pozostaje pytanie, czy Władimir Putin bierze sobie do serca nasz zachodni bełkot. Czy czuje się mniej urażony? Czy zorganizuje nam mistrzostwa świata w piłce nożnej? Nie wiem. Wiem jednak, że na przykład Ukraińcy nie bardzo wzięli sobie do serca fakt, że polski parlament jedno z największych ludobójstw XX w. dokonane przez nacjonalistów ukraińskich określił mianem „zbrodni o znamionach ludobójstwa”. Nawet kiedy polska dyplomacja dokonywała cudów, żeby wspomóc proeuropejsko nastawioną Ukrainę, ta długo nie mogła zdobyć się na odstąpienie od embarga na import polskiej wieprzowiny, nie doceniając zapewne polskich wysiłków językowych, a dokładniej „bełkotowych”.
Wydaje się, że bełkot w polityce jest dobry, o ile kryją się za nim faktyczne działania. Te ostatnie niekoniecznie muszą bezpośrednio korespondować z treścią bełkotu. Jeśli się nie kryją, to co do zasady* bełkot kończy się katastrofą bełkoczącego. Ale – w gruncie rzeczy – wszystko jest katastrofą i wszystko kończy się katastrofą.
___________________________
*Choć wyjątki zapewne się zdarzają.