Kiedy się czyta twitterową radochę tak zwanych prawicowych publicystów z każdorazowego podpalenia tęczy na placu Zabwiciela, człowiek zastanawia się nad wieloma rzeczami. Po pierwsze nad tym, czym polscy prawicowi publicyści są odrębnym podgatunkiem w obrębie rodzaju ludzkiego. Po drugie nad tym, czy są to starcy będący chłopcami, czy chłopcy będący starcami. Po trzecie wreszcie, jakież to wydarzenia, wpływy, drogi życiowe ukształtowały takich, a nie innych ludzi. Wylęknionych, pełnych obaw, niepewnych nie tylko swojej męskości, ale przecież także chyba człowieczeństwa.
Osobiście, co przecież Czytelnik może wyczytać z innych wpisów na tym blogu, nie jestem szalonym entuzjastą emancypacji , postępu i modernizowania się, ale warszawska tęcza, stanowiąca jakąś emanację wymienionych pojęć, jest czymś tak niewinnym, czymś o tak wielkim potencjalne pojednania, czymś tak estetycznie ciekawym i wciągającym, że wszelkie ataki na nią można już traktować jednak wyłącznie jako formę upośledzenia, czy to poznawczego, czy społecznego, psychologicznego, psychiatrycznego, czy – po prostu – rozwojowego.
Ludzie, którzy tęczę niszczą czynem, mogą to robić nawet z mniej skomplikowanych pobudek. Czasami będą to wódka lub narkotyki, czasami podkręcone nimi działanie w tłumie. Nie musi się za tym kryć złowrogi zamysł, właściwy grupie opisanej na wstępie, która chwali i cieszy się czynami chuliganów z rozmysłem, tupiąc niemalże nóżkami z radości, że pedalstwo po raz kolejny zostało pognębione. Aż się prosi, żeby te wpisy w tym miejscu przywołać, ale uważny internauta sam może do nich dotrzeć.
I to jest jednak ciekawe, bo na pierwszy rzut oka są to normalni, zdrowi mężczyźni, często uzdolnieni, o ogromnej erudycji i całkiem dobrej logice. Czasami są to nawet mężczyźni przystojni, atrakcyjni, którzy nie muszą bać się o swoją PREFERENCJĘ. A jednak się boją. Symboliczne palenie tęczy nie może świadczyć o niczym innym, po prostu nie może. Bo przecież są jeszcze te kluby dorosłych chłopców, chłopców będących starcami, gdzie chłopcy nasi utwierdzają się w swej męskości, którą łączą z patriotyzmem, resentymentem, Bogiem i Ojczyzną, z nienawiścią do najbardziej delikatnych przejawów modernizowania się czegokolwiek.
Tych na pierwszy rzut oka normalnych, zdrowych mężczyzn zaprasza się do stacji radiowych i telewizyjnych. Zaprasza się literalnie, jako tak zwanych publicystów i oni tam się wypowiadają na różne tematy. Ale choćby mówili o czymkolwiek, to w każdym zdaniu słychać ten lęk przed tęczą. Jakby ta tęcza otwierała w nich niepewną, nierozpoznaną, nieprzemyślaną do tej pory część, która – właściwie zagospodarowana – miałaby szansę zrobić z nich prawdziwych mężczyzn - delikatnych, spolegliwych opiekunów bytu i bycia. Gentlemanów po prostu, w jakiejś rozsądnie zmodyfikowanej wersji starego pojęcia*.
Symboliczne palenie tęczy odcina ich jednak nie tylko od wolnego bytowania, wolnego świata, w którym Jezus Chrystus może autentycznie kochać LGBT (ponieważ na swój sposób wierzę w Jezusa, wierzę, że nie mógłby nie kochać LGBT), ale odcina ich również od samych siebie, od własnych lęków i demonów, które tak żarliwie zwalczają w innych. Zadajmy sobie pytanie, czy to ich ostatecznie nie oddala od zbawienia, bardziej może niż – w ich mniemaniu – nie dość gorliwie palenie tęczy?
Ale w takim razie nie mają już wyjścia. Muszą spalić tęczę już nie tylko symbolicznie. Mogliby przecież założyć kominiarki. Tylko wtedy – gdyby umknęli stróżom prawa – świat nie poznałby ich odwagi i męstwa.
______________________
*Uczestniczą w tym szaleństwie również kobiety. Przewidywana objętość wyjaśnienia przyczyn, dlaczego prawicowe publicystki nie mogą znieść tęczy, wskazuje, iż może to przekraczać możliwości autora.