Cały dzień myślałem, czy ta „cwana menda” Grzegorza Sroczyńskiego to przenośnia, licentia poetica, symbol złowrogich kapitalistów, czy może rzeczywiście archetyp jakiegoś tam człowieczka siedzącego na sprzedażowej infolinii w mniejszym lub większym korpo. A może nawet ktoś zupełnie konkretny. Janek Kowalski, Zosia Wiśniewska z jakiegoś tam Mordoru przy tej czy innej ulicy. Koniec końców, obawiam się, że te „mendy” to nasi bracia i siostry, synowie i córki, ojcowie i matki.

REKLAMA
Jakoś tak się stało, że wyborcze zwycięstwo prawicy i jeszcze większej prawicy niezwykle ośmieliło te grupy redaktorów i redaktorek, które dotychczas negowały istnienie kapitalistycznych antynomii. Mamy nową grubą kreskę. Oto od 25 maja można pisać to, co się naprawdę myśli o naszym polskim kapitalizmie z nieludzką twarzą pobudzanym kroplówką z UE, o dezynwolturze PO, o słabościach aparatu urzędniczo-administracyjnego itp. itd. , o tym, że nie jest tak, że PiS zawsze nie miał racji, a nawet, że były, a może nawet i są jakieś racje za tym, żeby głosować za nową, ciągle ulepszaną wersją ludowych trybunów.
No to piszemy. Znaczy redaktor Sroczyński pisze. Pisze, że mu wszystko wcisnęli. Laptopy, sraptopy, abonamenty, drzwi antywłamaniowe. W ślad za tym poszły różne dotąd skrzętnie skrywane prawdziwe i wyimaginowane patologie. Pojawiają się polisolokaty i „fałszywe” faktury z e-sądu, pełne kruczków umowy, czyściciele kamienic i – co zdecydowanie najgorsze – cytuję „indolencja państwa, słodki sen urzędników, bezczynność uokików, kaenefów, prokuratur i polityków”. To wszystko, o zgrozo, od lat 25. Lat, które – przypomnijmy – są (były?) złotymi latami polskiej wolności, które złotymi zgłoskami wyryły się, a nawet uwieczniły w z lekka już pofałdowanej, ciągle niepłatnej AUTOSTRADZIE WOLNOŚCI. No więc to jednak licentia poetica. Uf… na szczęście. A jeszcze niedawno konieczność, jeszcze niedawno TINA – THERE IS NO ALTERNATIVE!
A przecież w tym koncesjonowanym kapitalizmie napędzanym przez nikomu niepotrzebne tak zwane inwestycje, więcej było i jest kłamstw, niż tylko niewinne kłamstewka „cwanej mendy”. Mięso, które nie jest mięsem, samochody popsute już na taśmie produkcyjnej, telewizje bez programów telewizyjnych i filmów, apteki niesprzedające leków, biura zajmujące się flancowaniem odurzonych mas z miejsca na miejsce przy zużyciu niemiłosiernych ilości benzyny lotniczej i rozcieńczonej alkoholu niewiadomego pochodzenia, odkurzacze rozpadające się w rękach i nieciągnące, laptopy, ajfony i srajfony nie będące niczym więcej jak nośnikiem snów, za które i tak trzeba zapłacić. W postkapitalizmie nawet sny nie są darmowe.
To nie tylko cwana menda ze sprzedażowej infolinii, Panie Redaktorze, ale również, a może przede wszystkim, media tradycyjne i elektroniczne, które od lat 25 zajmują się kolportażem tych wszystkich bzdur i idiotyzmów. Bzdur, których na taką skalę nie reprodukowano nawet w tak zwanej komunie, nazywanej słusznie i usłużnie okresem słusznie minionym. Czym się te media od Pańskiej „cwanej mendy” różnią? Nawet w myślach boję się udzielić, choćby tylko samemu sobie, odpowiedzi.
A jeśli te cwane mendy, Redaktorze, to nie przenośnia. Jeśli to tylko pobudka z pielęgnowanej od 25 lat fałszywej świadomości? To wtedy, Panie Redaktorze, trzeba sobie powiedzieć, że te cwane mendy to nasi bracia i siostry, nasze córki i synowie, nasze matki i ojcowie. Ściśnięci w wolnorynkowym imadle dzwonią i do mnie codziennie w bezwzględnej walce o prowizję. Słyszę ich młode i stare głosy. Głosy bez przekonania, głosy, które wiedzą, że sprzedają fałsz. Głosy, których nie skołczuje najtwardszy nawet kołcz (nie brakuje ich w Pańskim medium).
Czy naprawdę warto się na nie obrażać? Może to nie żadne tam cwane mendy, tylko głosy. Głosy, których nie da się już wyciszyć.