Jeśli koleżanki i koledzy nie potwierdzą, że od jakiegoś już czasu przebąkiwałem o tym, że zagłosuję na „Razem”, to po wczorajszym względnym triumfie Adriana Zandenberga wyjdę na koniunkturalistę. Trudno, biorę ten grzech na siebie, tym bardziej, że część znajomych stanowczo domagała się uzasadnienia mojej decyzji na blogu. W zamęcie politycznego spektaklu fakty i tak nie mają znaczenia.
Kiedy wczoraj koleżanka podsunęła mi na FB akcję „Głosuj z nadzieją – RAZEM”, napisałem: Ja głosuję bez nadziei, bez entuzjazmu i wbrew przekonaniom. Ale to ciągle mniej przeciwwskazań, niż żeby głosować na inne byty polityczne. A jak się zbiorę na odwagę, to na blogu napiszę dlaczego. Pisałem to dobre 10 godzin przed debatą i każdy może sprawdzić. Pod przywołanymi motywami podpisuję się, ale warto je rozwinąć i tego – jak się domyślam – oczekują czytelnicy bloga (którzy jak się okazuje nie są zbiorem pustym).
Moje pobudki mają przede wszystkim charakter estetyczny, choć – jak będę się starał niżej wykazać – jakieś resztki aksjologii i prakseologii również się za nimi kryją. Oto nie mogę już po prostu patrzeć na świętoszkowatych technokratów (PO) całkowicie konfesyjnych quasi-chłopów z iście chłopskim sprytem (PSL), na fantomatyczną lewicę z równie fantomatyczną liderką (ZL) oraz narodowo-mesjanistyczno-katolicko-konfesyjno-obskurancki PiS (który, mimo tych wad, ma w sobie jeszcze coś ludzkiego - to znaczy nie jest maszyną, albo przynajmniej taką samą maszyną, jak trzy pierwsze z wymienionych).
KORWiNY i KUKIZY również jeszcze ludzi przypominają, jedni w szaleństwie, drudzy w resentymencie. Nie za dużo w tym kalkulacji, a kalkulacje są również estetycznie nie do zaakceptowania. Nie darzę tych bytów nienawiścią właściwą grupom oświeconych postępowych demokratów, którzy nota bene do tej pory nie wierzą w demokrację budowaną własnymi rękami, która to demokracja, cytuję za Tomaszem Wołkiem, dopuszcza do „rządów ciemnoty, obskuranckiej, mściwej, nienawistnej ciemnoty”. Są KORWiN i KUKIZ zupełnie bezpośrednimi emanacjami nieskrywanych pragnień prostego ludu, a także głęboko już skrywanymi wyobrażonymi perwersjami oświeconej elity. Perwersje w polityce są (i estetycznie, i prakseologicznie, i moralnie w gruncie rzeczy) nieakceptowalne. (Choć, bądźmy szczerzy sama polityka jest już zajęciem dość perwersyjnym).
"Nowoczesna.pl" na poziomie Ryszarda Petru ma być może jeszcze coś wspólnego z nowoczesnością (choć nowoczesność w starym sensie tego słowa – a myślę, że takie nadaje jej lider, jest dziś nie tylko „anachronicznością”, ale również podstawową przyczyną potencjalnej zagłady egzystencji ludzkości na małym okruchu materii, jaką jest Ziemia), ale na poziomie kandydatów lokalnych, jest to już nie tylko anachroniczność literalna, ale również strach przed wyborcami. Kandydat z mojego okręgu wyłączył wpisy pod swoim materiałem wyborczym na lokalnym portalu, żeby tam, prawda, za dużo ewentualnej krytyki nie pojawiło się. Nie bardzo mi się to z nowoczesnością (w jakimkolwiek sensie tego słowa) kojarzy.
Pozostaje „Razem”.
Umęczony spektaklem wiecznie tych samych politycznych gladiatorów i redaktorskich muppetów nieprzynoszącym najmarniejszego choćby katharsis lud, kiedy zobaczy autentycznego człowieka z jego wahaniami i niewiedzą, cieszy się jak dziecię. Takoż i ja się cieszę. Polityczne dzieci „Razem” mają w sobie tyle uczciwości, żeby powiedzieć, że czegoś nie wiedzą, że coś wymaga zbadania. Ich niepewność przed kamerami i mikrofonami stała się zaletą samą w sobie, którą potem dyskretnie niemalże przełamał hipsterski drwal Zandenberg (pokazując przy okazji, że można inaczej, niż nieco zagubione, a przecież sympatyczne, koleżanki z partii - przepraszam za ten seksistowski wtręt).
Politycznie spryciarze i cynicy na każdą „tezę” mają gotowe "eksperckie" opracowania, które nawet jeżeli w jakikolwiek sposób wiążą się z prawdą, muszą zostać wyrzucone do kosza przy byle jakiej zmianie parametrów. Jest przecież więcej, niż pewne, że wszystkie analizy dotyczące kredytów we frankach, ubezpieczeń społecznych i tym podobnej futurologii, wraz ze zmianami klimatu i zwiększającą się migracją milionów ludzi, trafią niebawem do kosza. Wraz z „Razem” jakby kończył się ten ekspercki fetyszyzm, tak ładnie opisany przez Deborda. I to jest jakaś zupełnie niewielka, kiełkująca nadzieja.
Światopoglądowa część programu „Razem” niepokoi swoistym infantylizmem, ale dokładnie tak samo razi infantylizm postępowo-liberalnej-lewicy w całej Europie. Ten wątek wymaga rozwinięcia w innym miejscu, ale to można też młodym ludziom wybaczyć. Na marginesie warto wszak dodać, że za sukcesem ugrupowań pokroju PiS, KORWiN i KUKIZ, stoją nie tylko i nie najbardziej (jak się powszechnie uważa) media prawicowe, na czele z toruńską rozgłośnią, ale – biczujące lud nowoczesnością – media równości, postępu i kulinarnych ekscesów. Z moich doświadczeń wynika, że te na wskroś infantylne „nowoczesności” i dość jawna pogarda kierowana w stronę ciemnego ludu, zmęczyły nawet co bardziej świadomą część (mniej lub bardziej) lewicowej inteligencji.
W odruchowym niemalże geście sprzeciwu wobec zmasowanego absurdu dwóch koncernów medialnych, gotowa byłaby pobiec i zagłosować na PiS, żeby tylko nie słuchać więcej o wzroście PKB, wzroście szczęścia, i – ostatecznie – medialnego hejtu postępowych wobec zapóźnionych. (W którym to hejcie rzadko się używa słów powszechnie uznanych za hejterskie. Prawdziwą nienawiść wyraża się najlepiej słowami postępu, miłości i protekcjonalnych nakazów). Do tej pory „Razem” udawało się uniknąć takiego języka hejtu w kamuflażu poprawności, za co należy mu się duży plus.
Póki co koncentrowałem się na argumentach negatywnych. Głosuję na „Razem” bo nie są tacy jak inni. Za co mogę głosować na „Razem” jako „Razem”, jako polityczny pomysł na coś? Przede wszystkim za próbę dostrzeżenia, że wielcy gracze rynkowi powinni płacić więcej, niż mali i średni przedsiębiorcy (jak to zrobić – będzie ciężko, to prawie niemożliwe, ale od zwlekania góra nie zrobi się mniejsza). Za pamięć o środowisku naturalnym i zwierzętach (to prawdziwa nowoczesność, a nie jakieś tam liczenie dolarów, kursów i tym podobnych rzeczy - choć to też nie do pominięcia). Za młodość i szczerość. Za autentyczność. Za to, że są, że się pojawili.
Może Adrian Zandenberg wywalczył Wam wczoraj te 5%, których Wam z całego serca życzę. Moje (i chyba nie tylko moje) poparcie już macie. Tylko błagam, nie rozmieńcie go na drobne kulturowych przepychanek. O wolność najlepiej walczy się wtedy, kiedy z rozsądkiem, walczy się o uczciwy podział zarobionych pieniędzy. Taki, który nie zniszczy banków i bogaczy. Taki, który je (ich) doprowadzi do rozmowy, a nie Was do rewolucji.