
To, co ludzkość myśli o globalnym ociepleniu (o ile w ogóle coś myśli), można bez najmniejszej przesady porównać do wiary, że Ziemia jest dyskiem wspierającym się na siedmiu słoniach stojących na ogromnym żółwiu. Obnażając kruchość urządzeń społecznych, gospodarczych i politycznych, globalne ocieplenie ukazuje również całkowitą klęskę nauki i edukacji w wymiarze tak powszechnym, jak akademickim. Zarówno jeśli chodzi o nauki przyrodnicze, jak i humanistykę. Oderwanie tej ostatniej od wyników tych pierwszych jest uderzające.
REKLAMA
Weźmy, niekwestionowanego przecież, „znawcę” globalizacji, Zygmunta Baumana. W wywiadzie dla Newsweeka, będącym zapowiedzią nowej książki „Retropia” (nazwa skądinąd znakomita), Bauman bez reszty zatopiony jest w pojęciach minionego świata – populiści, postęp, rosnące ceny mieszkań, oczekiwania ludzi młodych. – Dziś strach jest rozproszony, wszędobylski, niezakotwiczony, płynny – słusznie zwraca uwagę. No i ten strach wykorzystują różnego rodzaju geniusze zła, który nie chcą pozwolić, żeby działo się dobrze, a zamiast tego straszą ludzi uchodźcami i namawiają do powrotu do przeszłości, co też jest uwagą tyleż słuszną, co zawieszoną w próżni.
Dlaczego tak się dzieje, jakie są źródła tego strachu, tego się od Baumana nie dowiemy. Ani słowa o świecie, w którym po pierwsze skończyły się zasoby naturalne pozwalające funkcjonować całemu pakietowi fantazmatów (od demokracji poprzez prawo, do równości, wolności i braterstwa), po drugie, który stał się rozgrzaną do czerwoności przez absurdalną, patologiczną, kompulsywną ludzką aktywność, szklaną pułapką. Zdaniem Baumana postęp nie kojarzy się już z oczekiwaniem lepszego jutra, ale jeszcze większą, niepewnością. Dlaczego? – nie wiadomo.
W tym samym duchu powtarzają w polskich mediach publicyści i naukowcy od lewa do prawa. Głównie z lewa zresztą (Żakowski, Sowa, etc.), bo narracja prawej strony ma inny charakter. Z jednej strony jest ona programowo oderwana od doświadczenia, z drugiej (paradoksalnie) mu bliższa, bo uwzględniająca, negowane przez lewicę, niezbyt wzniosłe (biologiczne) potrzeby tak jednostek i społeczności. Jest oczywistą oczywistością, niedostrzeganą przez lewicę, że triumf „retropii” ma podłoże biologiczne. Prawica również rozumie to jedynie instynktownie. Ani dla jednych, ani dla drugich globalne ocieplenie jako przyczyna mentalnego kryzysu ludzkości, nie istnieje, choć tylko jedni potrafią ten kryzys wykorzystać.
Samo globalne ocieplenie jest również rodzajem niezwykle złożonego fantazmatu (tworzonego również przez zajmujących się nim naukowców). W wymiarze ludzkim nie ma czegoś takiego jak globalne ocieplenie. Jest globalna i całkowita zagłada. Ostateczny koniec iluzji, polegającej na tym, że złożony, inteligentny organizm, mający świadomość absurdu istnienia, roi sobie, że jego istnienie na okruchu skały w nieskończonym wszechświecie ma jakikolwiek sens i znaczenie i że będzie trwać wiecznie (w Apokalipsę, nawet w jej religijnym wymiarze, nie wierzą w szczególności wyznawcy religii, które ją zakładają).
Pośród wielu głupich ludzkich powiedzonek jest to o nadziei, która rzekomo ma umierać ostatnia. Ludzie kochają się w nim, choć wszystkie indywidualne i zbiorowe doświadczenia wskazują, że najczęściej umiera jako pierwsza. Bez względu na to, jaki punkt wyjścia przyjmiemy – syryjską hekatombę, budowę tureckiej dyktatury, rozpad europejskiej solidarności, religię smoleńską, rejs wycieczkowcem po roztapiającej się Arktyce, igrzyska olimpijskie, dojdziemy do tych samych rezultatów. Ostatnie z wydarzeń jest najbardziej czytelne. Igrzyska odzwierciedlają obecny mentalny stan ludzkości w pełni. Wyświechtane idee, rządy mas, narastająca wrogość, religijno-kulturowe egzaltacje i wyniszczenie środowiska naturalnego, porównywalne z wieloma wybuchami bomb atomowych niewielkiej mocy. I wspólny mianownik – porażający i całkowity brak nadziei na dobre jutro, na jakiekolwiek jutro.
Najstraszniejsze jednak są codzienne rozmowy z ludźmi. Otóż cieszą się oni z wrześniowych upałów w strefie umiarkowanej (póki co rozmawiam z ludźmi mieszkającymi w Polsce). Upał jest istotą społeczeństwa konsumpcyjnego, bo upał wzmaga konsumpcję. Jest tak cenny, że trzeba go było promować we wszystkich możliwych wymiarach i płaszczyznach, wmawiając ludziom jesienne i zimowe depresje. W końcu na skutek kompulsywnej, patologicznej ludzkiej aktywności, upał zawładnął niepodzielnie rzeczywistością, a niedługo będzie jedyną rzeczywistością.
Kiedy kreślę te kilka słów, z telewizora przemawia do mnie sympatyczny prezenter, który podkreśla, że wrzesień w tym roku nas rozpieszcza i że na szczęście nie ma żadnych chmur na horyzoncie i że tak będzie jeszcze długo i że to oczywiście bardzo dobrze, bo sierpień, w którym spadło kilka kropli deszczu nas nie rozpieszczał. Na moim polskim podwórku od tygodni unosi się tylko kurz.
Sytuacja jest całkowicie jasna. Zagłada byłaby nieunikniona nawet gdybyśmy dzisiaj całkowicie i natychmiast zaprzestali emisji. Nic takiego się nie dzieje. Poszukiwanie ropy i gazu trwa w najlepsze. Rząd Brazylii najprawdopodobniej szykuje się do dalszej eksploatacji Amazonii przyciśnięty problemami ekonomicznymi. Lasy równikowe niedługo przestaną istnieć, lasy strefy umiarkowanej zginą w pożarach. Dochodzą do tego symboliczne akty przemocy, jak masowe zabijanie zwierzyny afrykańskiej przez równie bogatych co psychopatycznych zachodnich „myśliwych”, czy wyjęcie sprawy wycinania drzew spod ustawy zaplanowane przez polski rząd. Półki marketów uginają się pod milionami ton białkowej, torturowanej, zatrutej antybiotykami masy. Wszystko wskazuje na to, że morze umrze jako pierwsze. A jak już umrze, naszego końca nie będziemy liczyć nawet w latach.
Skąd się bierze strach i brak nadziei, triumf nacjonalizmów, faszyzmów i ksenofobii – ciągle nie wiadomo.
