Tym razem chciałbym się przyjrzeć argumentom podnoszonym przez zwolenników uboju rytualnego. Część z nich ma walor ogólny i pojawia się często w sytuacji, w której ktoś próbuje bronić praw zwierząt, część ściślej wiąże się z konkretną sprawą uboju. Zacznijmy od końca, czyli od początku.
Przede wszystkim, podnoszą orędownicy okrucieństwa zwanego ubojem rytualnym, jeżeli to nie my będziemy zabijać krowy w ten sposób, to znajdą się kraje, w których zrobią to za nas i jeszcze na tym zarobią. Co znamienne, autorzy tego poglądu zdają się (przynajmniej podświadomie) uznawać, iż ubój jest pewnego rodzaju złem, ale świat jest zły, więc nic nie szkodzi, żeby część zła realizowała się u nas. Mimo to nie rozumieją, bądź udają, że nie rozumieją podstawowego zagadnienia moralnego, jakie rodzi się w tej sytuacji, to jest – czy mam pozwalać, aby złe rzeczy robiono na moim podwórku.
Jestem, dajmy na to, posiadaczem gospodarstwa na uboczu z rozległą stodołą. Zgłaszają się do mnie organizatorzy walk psów z dobrą ofertą finansową. – Ma pan świetny dom na uboczu, nikt nie będzie wiedział, co się tutaj dzieje. Pan zarobi i my zarobimy – zachęcają. Próbuję odmawiać. – Nie pan zarobi, to zarobi sąsiad – ripostują. – I bardzo dobrze – odpowiadam.
Moja odpowiedź jest oczywiście istotą moralnego wyboru. Wiem, że zło będzie się działo, ale ja nie będę miał z nim nic wspólnego (w innym znaczeniu niż umywanie rąk), a – koniec końców – przynajmniej ograniczę jego działanie. A może i sąsiad odmówi.
Przykład ma drugie dno. Walki psów uznajemy za naruszenie ustawy o ochronie zwierząt poprzez zadawanie im niczym nieuzasadnionego cierpienia. W przypadku uboju uzasadnienie jest niezwykle szlachetne – są nim względy religijne. Pisałem o tym w poprzednim tekście i nie chcę do tego wracać, choć warto powiedzieć, że zarzynanie zwierząt w obrotowych klatkach (chwała Tomaszowi Sekielskiemu za pokazanie tego w TVP) może być co najwyżej przerysowaniem religijności, żeby nie użyć innych, bardziej adekwatnych określeń. Nota bene nie wydaje mi się, żeby walki psów były okrutniejsze od uboju rytualnego, ale w tym miejscu musieliby zabrać głos fachowcy.
Podsumowując wątek. Kwestią wyboru moralnego jest bardzo często tylko to, czy przykładam rękę do zła.
Jedyny sensowny argument podnoszony przez zwolenników uboju rytualnego to ochrona miejsc pracy. Ten argument częściowo się broni, chociaż fakty zdają się mu przeczyć. Odsyłam w tej kwestii do strony na FB, gdzie można zapoznać się z danymi i opiniami:Politycy przeciwko zwierzętom.
Za tym argumentem kryje się hipokryzja innego rodzaju. W Polsce codziennie wielu ludzi traci pracę. Ostatnio jedną z najbardziej narażonych grup zdają się być nauczyciele. To dobry wyrazisty przykład. Dlaczego osoby wykonujące jeden z najpiękniejszych zawodów tracą pracę, dlaczego likwidujemy szkoły w małych miejscowościach i dlaczego nie zaprząta to uwagi polityków? Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że ludzie z różnych przyczyn musza tracić pracę, ale – na przykładzie uboju rytualnego – okazuje się że najważniejszym miejscem pracy jest miejsce pracy w rzeźni, gdzie zabija się zwierzęta z bezprzykładnym okrucieństwem. Dlaczego politycy walczą o te miejsca aktywnie, a o inne już nie tak aktywnie? Ostatecznie jest to kwestia indywidualnego wyboru, rzeczywiście niezwykle skomplikowana.
Pozostałe argumenty mają charakter standardowy o tyle, że zawsze pojawiają się, kiedy ktoś – choćby bardzo oględnie – podnosi, że zwierzęta mają jednak jakieś prawa. Są to oczywiście swoiste prawa i ich naturą zajmiemy się innym razem.
Część z tych argumentów to egzaltacja mięsożerców. Sam jem mięso (dla jasności), ale te egzaltacje bardzo mnie męczą. Nie uwzględniają one wszystkich przesłanek, ale przede wszystkim są grafomańskie. Ich ostrze wymierzone jest głownie w wegetarian. Mięsożerca usiłuje sprowadzić wrażliwość wegetarianina do absurdu – dlaczego nie litujesz się nad tą marcheweczką, przecież ona czuje, żyje – śmieje się. - Nie przejmujesz się zabitymi robaczkami? etc. Tak naprawdę większość argumentów mięsożerców ma taki charakter. Nie można wykluczyć tego, że kryje się za nimi jakiś wyrzut sumienia, jakiś resentyment mięsożerców względem wegetarian. Nie będziemy namawiać osób wygadujących tego typu androny do swoistego eksperymentu w postaci własnoręcznego zabicia marchewki i - dajmy na to - krowy. Przykład ten jest bowiem nadużywany. Tym niemniej marchewka nie jest krową, podobnie jak nie jest nią komar. Ale nawet tego ostatniego powinniśmy zabijać jedynie w obronie koniecznej, co jednak nie oznacza, że mamy prawo wyrywać mu skrzydła czy odnóża.
Inny rodzaj argumentu to argument z biednych dzieci. Jak to, martwi cię dobro krówek, a nie martwisz się ludzką biedą, głodującymi dziećmi? - pyta zwolennik uboju. Antagoniści obrońców praw zwierząt bardzo często mówiąc o zwierzętach posługują się zdrobnieniami – mają one dyskredytować obrońców, ale w istocie pokazują niepewność argumentacji i nerwowość „mięsożerców”. Ich „zwierzątka” to ten sam rodzaj zakłopotania, jaki przejawia wielu ludzi w rozmowach o pieniądzach nazywając je „pieniążkami”.
Ale na temat – cóż ma piernik do wiatraka! Czy od naszego pastwienia się nad zwierzętami zmniejszy się ludzka bieda i nieszczęście. Gdyby, dajmy na to, zarżnięte rytualnie krowy trafiły do głodującego państwa Afryki, wielu z nas pewnie by je tam wysłało, nie patrząc na to, w jaki sposób je zabito. Sam bym to zrobił. Tak jednak nie jest. Koszerne krowy (już choćby ze względu na swą cenę) trafiają na stoły osób raczej zamożnych (a przynajmniej niegłodujących) powodowanych religijnym uniesieniem. Nie jest to właściwe określenie, ale nie chciałbym urazić niczyich uczuć religijnych.
Z punktu widzenia praktyki (a chyba również etyki) argument ten jest oczywistą bzdurą. Pomagam polskiemu dziecku, którego nie stać na ubranie, choć dzieci w Afryce zadowoliłby się czymś do zjedzenia. Każdy z nas ma określoną moc sprawczą, i gdybyśmy kierowali się argumentem biedniejszego, to nigdy nie moglibyśmy pomóc nikomu – zawsze znalazłby się ktoś w gorszym położeniu. Do tego, jak postępujemy ze zwierzętami, ta argumentacja nie odnosi się prawie w ogóle, ponieważ związki przyczynowo-skutkowe pomiędzy znęcaniem się nad zwierzętami, a pomocą biednym dzieciom są tak odległe, że całkowicie możemy je pominąć. Nasze współczucie nie musi być niczym ograniczone. Mogę współczuć i dzieciom, i zwierzętom. Jest to oczywista oczywistość.
Trzeba przyznać, że w polskich warunkach, co zdarza się dosyć często, argument z biednych dzieci, doznaje swoistej modyfikacji i staje się argumentem z zarodków – jak to, bronicie krówek, a zarodki?! Zarodek jest zarodkiem. Powinniśmy nieustannie o tym mówić i nie pozwalać na nadużycie, które zrównuje kilka komórek z narodzonym człowiekiem. Większość z nas, gdyby przez jakiegoś geniusza zła została zmuszona do wyboru – zabijesz tę oto krowę tym oto nożem, albo rozmrozisz ten oto zasobnik z zarodkami oczywiście rozmroziłaby zarodki (nie mówimy o głodzie, bo ta sytuacja jest oczywista). Bardzo możliwe, że w ten sposób postąpiłoby również wielu tak zwanych obrońców życia i jest to zrozumiałe. Nawiasem mówiąc, nie do końca wiadomo, z jakich norm obrońcy zarodków wywodzą prawa zarodków i dlaczego zrównują je w prawach z ludźmi narodzonymi, ale to już inny temat.
Intuicje obrońców zarodków są częściowo słuszne. Można przypuszczać, że pośród zwolenników in vitro czy osób dopuszczających aborcję, większość to przeciwnicy uboju rytualnego (mam wielkie opory, przed pisaniem tego pojęcia bez cudzysłowu). Nie zmienia to faktu, że przeciwnikami okrucieństwa jest również wielu zagorzałych katolików – ponieważ okrucieństwo wobec zwierząt nie ma ostatecznie wiele wspólnego z tym, jak postępujemy z zarodkami. Tym razem mamy do czynienia z kolejną egzaltacją, którą obrońcy zarodków podnoszą do rangi powszechnie obowiązujących norm moralnych (jest to zresztą kwintesencja ich działań i zajmują się tym 24 godziny na dobę).
Ostatecznie powyższe rozważania można sprowadzić do jednej kwestii – czy mogę stosować okrutne metody w imię zarabiania pieniędzy? Wiem, że jeśli ich nie zastosuję, to zrobi to ktoś inny i to on zarobi pieniądze. W mojej ocenie nie mogę. Okrucieństwo będzie istniało bez względu na nasze wybory moralne, ale ich istotą jest to, że nie będzie ono dokonywane naszymi rękami. Jeżeli wyznawcom nie przeszkadza jedzenie koszernego mięsa, to jest to ich wybór, za który nie ponoszę odpowiedzialności. Za inne rzeczy – tak.
Przesunięcie głosowania nad ubojem rytualnym w sejmie wydaje się być ograniczonym sukcesem obrońców zwierząt (to również nie najlepsze pojęcie, ale ma swoją użyteczność). Ostateczne starcie nastąpi za kilka tygodni. Ludzie dobrej woli, ponad podziałami, nie powinni zmarnować tego czasu i obserwować poczynania parlamentarzystów. W istocie rzeczy chodzi o coś więcej, niż o dobro zwierząt – chodzi o nasze dusze, nawet jeśli miałyby być one tylko wysoce uorganizowaną materią.