Nabierająca rozpędu sprawa Jana Hartmana, który podjął się krytyki pewnego rodzaju postaw środowiska lekarskiego, sygnalizuje ważny i stale obecny w życiu społecznym problem polegający na zasadniczym rozdźwięku między tym, co o etyce myślą ludzie i działające w społeczeństwie grupy, a tym co o etyce mówią filozofowie - etycy.
Problem ma wiele wymiarów, a tylko jednym z nich jest ugruntowana w Polsce siła etyki chrześcijańskiej w wydaniu katolickim (rozumianej zresztą całkowicie powierzchownie i w zasadzie na wspak do nauki ewangelicznej). Ważniejszy wydaje mi się wymiar poznawczy sprawy. W Polsce nie uczy się etyki i nie uczy się filozofii, co skutkuje tym, że nawet wykształcony obywatel nie potrafi dokonać zupełnie elementarnych rozróżnień o charakterze etycznym (motywy i skutki ludzkich działań). Skoro nie wiemy, o czym mówimy, to konflikt jest nieuchronny. Powyższa zasada rozciąga się na wiele innych dziedzin życia pozostających w stałym związku z etyką, w szczególności na prawo i politykę, i skutkuje masową nieporadnością poruszania się w tych obszarach.
Tym samym to kolejny kamyczek do ogródka przeciwników „wiedzy zbędnej”, która z dnia na dzień staje się pojęciem coraz bardziej pojemnym i zawiera w sobie wiedzę encyklopedyczną, wiedzę o kulturze, historii, erudycję, humanistykę - czyli wszystko to, co stanowi pewien przedsionek filozofii, etyki i w ogóle myślenia. Manifestując niechęć do jej uciążliwego zdobywania, musimy zaakceptować, że podstawowym elementem, który rządzić będzie życiem społecznym, będzie nieporozumienie.
Z tej perspektywy sprawa Hartmana staje się symbolem tym ciekawszym, że sam zainteresowany dość stanowczo występuje przeciwko dręczeniu dziatwy szkolnej „wiedzą zbędną”, postulując naukę podstawowych umiejętności. Bardzo dobrze, tylko z kim później rozmawiać o etyce i kto ma - przepraszam za sformułowanie - wcielać ją w życie?