Miałem już przyjemność komentować subtelną argumentację Dominika Zdorta, kiedy niepokoił się poczynaniami Papieża Franciszka, ze szczególnym naciskiem na kwestię „zwierzątek”. Nie miałem wątpliwości, iż publicysta będzie wracał do tego wątku w kontekście „uboju rytualnego”. Można powiedzieć, iż zdystansowana postawa, jaką wykazuje wobec zwierząt, wyróżnia Zdorta nawet pośród innych przedstawicieli prawicowej awangardy publicystycznej…
a także spośród praktykujących katolików - oto w sondzie na stronie „Gościa Niedzielnego”, którego nie sposób uznać za ostoję „lewactwa”, czytelnicy w większości opowiedzieli się przeciwko ubojowi.
Ojciec Józef Bocheński, który, jak mi się zdaje, również nie był "lewakiem", pisał w swoich dobrze znanych „Stu zabobonach”, iż (jednak) powinniśmy unikać okrucieństw wobec zwierząt, nie ze względu na same zwierzęta, ale dlatego, że okrucieństwo wobec nich paczy ludzki charakter i prowadzi do okrucieństwa wobec ludzi. Po zapoznaniu się z dzisiejszym artykułem Zdorta, jestem przekonany, że minimalistyczny argument filozofia nie może jednak trafić do wszystkich. Są bowiem tacy, których nic nie paczy.
PS Krótki tekst Zdorta zasługuje być może na obszerniejszą analizę. Do wiary, że "ubój rytualny" w przemysłowym wydaniu ma coś wspólnego z religią, Zdort ma prawo. Bardziej interesująca zdaje się być metamorfoza tradycyjnego prawicowego argumentu, iż przyzwolenie na homoseksualizm oznacza przyzwolenie na pedofilię i oczywiście... zoofilię. W wydaniu Zdorta podobna logika znajduje inne zastosowanie – walka o „prawa zwierząt” może (UWAGA!) skutkować przyznaniem praw wyborczych małpom.
Druga ciekawa kwestia to troska, jaką polska prawica zaczęła wykazywać w stosunku do żydów i muzułmanów, podobna w swej istocie jej sympatiom do Władimira Putina. Miłosierdzie nakazywałoby pomóc w rozwiązaniu iście szekspirowskich dylematów, które mogą się z tym wiązać, ale – w świetle rozpoczynającego się weekendu – pozwolę sobie zrobić to innym razem.
Sprawa "uboju rytualnego" przywołuje w pamięci postać prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pamiętam jego expose po zaprzysiężeniu, kiedy chyba jako jedyny polski polityk tak bezpośrednio odwołał się do okrucieństw przemysłowej hodowli zwierząt. Potem wielokrotnie bezpretensjonalnie prezentował swój szacunek do mniejszych braci. Nie mam wątpliwości, iż w stosunku do zwierząt i ich praw, Lech Kaczyński również był "pięknoduchem". Warto o tym wspomnieć, bo niektórzy chyba nie pamiętają.