Putin wewnętrznie boi się Nawalnego, a poza Rosją boi się demokracji na Ukrainie. Kieruje nim strach. Rząd Polski wobec aktualnego kryzysu bezpieczeństwa powinien wyraźnie stanąć po stronie naszych wschodnich sąsiadów, łącznie ze wsparciem wojskowym, a nie jeździć na polityczne spotkania z sojusznikami Putina. Powinniśmy przygotować w UE grunt pod perspektywę praktycznej i ambitnej integracji europejskiej dla Ukrainy, z pełnym dostępem do jednolitego rynku wewnętrznego UE.
Eksperci od lat zajmujący się Ukrainą i Rosją podkreślają, że tego czy Rosja rozpocznie niedługo kolejną wojnę na Ukrainie być może nie wie sam Putin. Cele Kremla mogą być przeróżne a my w Polsce i na Zachodzie mamy tendencję do nadawania mu zbyt wiele „strategicznego sznytu”. Putinowi chodzić może najpierw o wciągnięcie Zachodu w swoją logikę, uhonorowanie, i w pewnym sensie uznanie jego powagi i wpływu.
Wielowątkowe negocjacje w przeróżnych formatach a to w Genewie, a to w Brukseli a to w Waszyngtonie wzmacniają pozycję Putina wewnętrznie i na arenie międzynarodowej. Gdy rozmowy trwają, Putin zyskuje czas do namysłu, łatwiej jest mu odnajdywać i nagłaśniać różnice wśród państw i organizacji Zachodu, a on sam jest traktowany poważniej niż wymagałaby tego sytuacja gospodarcza i polityczna Rosji.
Nie wszyscy na Zachodzie, szczególnie w Europie, uważają rozmowy z Putinem za właściwe podejście. Dlatego Putin przede wszystkim chce rozmawiać z USA o sprawach militarnych, a nie z Europą o polityce.
A jeśli już z Europą to z pojedynczymi państwami zamiast z szefami struktur unijnych, gdzie wspólna siła skoordynowanej pracy Państw Członkowskich UE byłaby trudniejszym wyzwaniem dla negocjatorów. Rozmowy mogą też toczyć się po to aby łatwiej było za jakiś czas oskarżyć Zachód winą o potencjalną wojnę lub wykazać pozory dobrej woli. W takie tony już zaczyna uderzać rosyjska propaganda.
Dla mnie jest jasne, że rozmowy bez UE przy stole nie będą przełomowe. Niektórzy, jak Timothy Snyder sugerują, że Putinowi może przy okazji negocjacji o bezpieczeństwie w Europie, chodzić o wpływ na wewnętrzne sprawy USA. Nie da się też zupełnie wykluczyć jakiegoś rodzaju koordynacji między Moskwą a Pekinem i próby odwrócenia uwagi społeczności międzynarodowej od polityki chińskiej lub innych wrogich działań polityki rosyjskiej, np. w kontekście Białorusi.
W czym tkwi problem?
Łatwiej niż określić czego Putin chce, jest określić czego dyktator nie chce i tym czymś jest członkostwo Ukrainy w NATO. Szerzej - chodzi mu oczywiście o zablokowanie lub zniechęcenie Zachodu do zbliżenia politycznie i gospodarczo Ukrainy i państw tego regionu - Mołdawii i Białorusi do świata zachodniego.
Proces taki (integracji i koordynacji) przyśpieszył np. w Mołdawii, gdzie po zwycięstwie zwolenników reform skupionych w partii PAS oraz wokół prezydent Mai Sandu parlament i władza wykonawcza konsekwentnie dążą do głębokich reform uwalniających kraj z korupcji i oligarchizacji.
To samo byłoby nieuniknione gdyby Łukaszenka, którego poparła Rosja wbrew społeczeństwu tego kraju, stracił władzę na Białorusi. Putin mógł więc uznać - „teraz albo nigdy” - i poprzez napięcia na Ukrainie, użycie wojska i faktyczną groźbę wojny osłabić procesy demokratyzacji w regionie.
Największym zagrożeniem dla Putina (i dla Łukaszenki) jest zatem demokracja, a przynajmniej uczciwe wybory, bo one oznaczają dla nich utratę władzy. Przykład Petro Poroszenki pokazał, że na Ukrainie prawdziwe wybory i pokojowe oddanie władzy przez urzędującego prezydenta jest możliwe. Dlaczego nie byłoby to możliwe w Rosji?
Wobec groźby wojny i przeżycia wszystkie sprawy schodzą na dalszy plan. Swobody demokratyczne, prawa więźniów politycznych czy inne wyzwania bledną. Liczy się przeżycie, a ten kto dowodzi wojskiem decyduje o przebiegu zdarzeń. Putin robi więc „ucieczkę do przodu”.
Wewnętrznie boi się Nawalnego, a poza Rosją boi się demokracji na Ukrainie. Chce strachem przekonać ludzi, że choćby mieli rację - nie powinni stawać w obronie swoich praw, bo albo czeka ich wojna, albo stracą wolność osobistą. To drugie jest udziałem ogromnej liczby osób w Rosji i na Białorusi, a to pierwsze na Ukrainie. Nie możemy bowiem zapominać, że Ukraina już jest w stanie wojny od 8 lat. To częsta pomyłka aktualnej debaty. Ukraina nie tylko liczy się z nową wojną, ale od 2014 roku ponosi koszty wojenne i wszystko co z tym związane, łącznie ze śmiercią wielu tysięcy własnych obywateli.
Co zrobi Polska?
Polska w tej sytuacji powinna oczywiście stanąć po stronie Ukrainy, łącznie ze wsparciem wojskowym. Politycznie natomiast powinniśmy przygotować w UE grunt pod perspektywę praktycznej i ambitnej integracji europejskiej dla Ukrainy, wg. strategii „wszystko prócz instytucji”, z pełnym dostępem do jednolitego rynku UE. Chodzi też o konkretne kwoty i techniczne rozwiązania programów unijnych, konsultowane ze stroną ukraińską.
Bycie liderem rozmów unijnych i bilateralnych powinno być naszym celem. Podobnie jak aktywniejszy udział w przygotowaniu ewentualnych sankcji na Rosję. Powinno, bo z przyczyn praktycznych być nie może. Polityka zagraniczna PiS jest całkowicie podporządkowana walce wewnętrznej: a to z opozycją, a to z niezależnymi sędziami i innymi przeciwnikami PiS.
Ten fakt oraz słaba pozycja polityczna ministra Rau'a wewnątrz obozu władzy w zasadzie przekreśla możliwości aktywnego udziału Polski w kręgu decyzyjnym UE. Polska nie powinna być w obecnej sytuacji skazana wyłącznie na oficjalną wymianę informacji. A mamy wiele powodów by sądzić, że tak właśnie jest. Większy wpływ na naszą pozycję w Brukseli ma Ziobro niż Rau.
Postawa Niemiec i inne kraje
Nie jesteśmy jedynym narodem zaangażowanym emocjonalnie, gospodarczo i politycznie w sytuację na Ukrainie. Na tle stanowisk różnych krajów UE, emocje budzi postawa Niemiec. Berlin i stanowisko niemieckie jest w mniejszości gdy chodzi o pogląd na dostawy broni na Ukrainę, i szerzej, na politykę wobec Rosji w kontekście ostatnich miesięcy.
Czuć to wyraźnie w Brukseli. Uważam, że aktualny kryzys to ostatni dzwonek na to by Niemcy zaktualizowały swoją politykę zagraniczną. Nie żyjemy już w spokojnych czasach lat 90 XX wieku, gdzie można było budować strategie polityki międzynarodowej wyłącznie oparte na gospodarce. Racje ma były premier Litwy Andrius Kubilius, gdy pisze że dostawa broni defensywnej na Ukrainę powinna być dzisiaj priorytetem każdego kraju członkowskiego NATO.
Spór o dostarczanie broni na Ukrainę to nie tylko spór pomiędzy poszczególnymi krajami, ale także ważny wątek wewnętrznych debat krajowych. Nawet Zieloni, odpowiedzialni teraz za politykę zagraniczną w niemieckim rządzie nie są już tak dogmatyczni jak przed dojściem do władzy. Na ostatnim posiedzeniu komisji spraw zagranicznej PE jedna z „zielonych posłanek” nie wykluczyła poparcia dla próby gromadzenia sprzętu wojskowego i przekazania go Ukrainie przez instytucje unijne.
Innym przykładem może być opublikowany niedawno w Die Zeit list 73 czołowych ekspertów i politologów wzywający do twardej polityki niemieckiej względem Rosji. Myślenie elit niemieckich podlega więc ewolucji a minister Baerbock może wkrótce spotkać się z krytyką własnego gabinetu.
Ratują ją jeszcze badania opinii publicznej u naszych zachodnich sąsiadów, które potwierdzają, że społeczeństwo pozostaje pacyfistyczne - czyli w większości popiera fakt, że ich rząd nie handluje bronią z Ukrainą, ale to się może zmieniać. Szczególnie, że Berlin nie realizuje tej strategii konsekwentnie wobec innych regionów świata. Dlaczego zatem na Ukrainę nie można sprzedawać broni, ale do Turcji lub do Afryki można?
Co dalej?
Gdy zaś chodzi o debatę w Polsce, to uważam, że nie należy nadmiernie upolityczniać tematu Ukrainy i Rosji, chodzi wszak o bezpieczeństwo Europy i nasze. Trudno jednak przy tej okazji nie zauważyć fatalnych skutków upadku polskiej polityki zagranicznej pod rządami PiS.
Można i trzeba krytykować Niemcy lub inne państwa członkowskie, gdy to jest potrzebne i konieczne, ale izolacja Polski w UE i na arenie międzynarodowej (fakt ten przyznał choćby sam minister spraw zagranicznych w rządzie PiS, Jacek Czaputowicz już po odejściu ze stanowiska) osłabia nasze możliwości oddziaływania na te sytuację.
Kwestia łamania prawa unijnego i zasad praworządności czyni z nas niewiarygodnych partnerów i sprawia, że narzędzia takie jak przewodnictwo Polski w OBWE nie może być zamienione na realne skutki polityczne i konkretną pomoc naszym wschodnim sąsiadom. A to duża strata dla Polski, dla naszego regionu, dla całej Europy i samej Ukrainy. W obecnym kryzysie Warszawa powinna być jedną z kluczowych stolic i miejscem wypracowywania stanowiska całej Unii.
Format normandzki i niedawne rozmowy w Paryżu uważam za błąd. Próba wypracowania rozwiązania za pomocą tego narzędzia nie może się udać, bo format normandzki jest nieaktualny, zużyty i nieskuteczny. W tej sytuacji nie tylko Francja i Niemcy powinny mieć miejsce przy stole negocjacyjnym, ale Wysoki Przedstawiciel UE ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, konsultujący strategię i każdy krok negocjacyjny z członkami Rady UE.
Demokratyzacja Rosji to cel strategiczny nie tyle Zachodu, co ogromnej części społeczeństwa rosyjskiego. Trzeba być ostrożnym z takimi tezami, ale nie wykluczyłbym, że w obecnych negocjacjach duża część Rosjan kibicuje nie Putinowi, ale właśnie NATO i przedstawicielom zachodnich instytucji. A już z pewnością kibicują Ukraińcom, tak samo jak kibicowali i kibicują Białorusinom, którzy zaprotestowali przeciwko reżimowi Łukaszenki.
Putin nie reprezentuje już faktycznie nastrojów i interesów całego społeczeństwa, a jedynie interesy swojej mafii i otaczających go oligarchów. Nie jest w stanie modernizować kraju i grupy która razem z nim sprawuje władze. Ktokolwiek zasiada przy stole negocjacyjnym z Rosją powinien sobie zadać pytanie z kim i o czym rozmawia. Negocjacje być może mają sens, ale ich agendy nie powinien ustalać Putin.
Argumenty dyplomatyczne powinny być wzmocnione faktycznymi działaniami militarnymi, groźbą ogromnych sankcji i realnym wsparciem dla Ukrainy. To tragedia, że Polska nie może w tym procesie uczestniczyć na miarę swoich ambicji, celów i interesów. Winę za to ponosi PiS i ich opłakana polityka niszcząca potencjał państwa.