Początek września kiedyś nie kojarzył mi się najlepiej – kończyły się wakacje, trzeba było wracać do szkoły, która była dla mnie elementem opresyjnej rzeczywistości, powrót do codziennych obowiązków nie był najmilszą perspektywą. Nostalgię końca lata osładzała myśl o wrześniowym festiwalu Wratislavia Cantans. Wratislavia – nie tylko dla mnie – była oknem na świat.
Andrzej Kosendiak dyrektor Narodowego Forum Muzyki
Kto dziś pamięta, że jeszcze nie tak dawno temu nie można było po prostu pójść do popularnej sieci sklepów po najnowszą płytę ulubionego wykonawcy, nie mówiąc o przesłuchaniu nagrań w Internecie czy o wyjeździe na koncert za granicę? Wratislavia Cantans była jednym z nielicznych festiwali, w których udział brali artyści z całego świata, i to ci ze ścisłej czołówki muzyki oratoryjnej, muzyki dawnej. Przycupnięci na posadzce Marii Magdaleny, stłoczeni w kruchcie w garnizonowym dowiadywaliśmy się, co i jak gra się na Zachodzie. Oczy (i uszy!) otwierały mi się szeroko ze zdumienia. Pamiętam dobrze uczucie, gdy muzyka odkrywała przed nami – festiwalową publicznością – nowe światy. Te, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy i te, które w naszym mniemaniu znaliśmy dobrze, bo przecież w szkole przerabiało się i Bacha, i Monteverdiego... Ileż razy „starzy, dobrzy kompozytorzy” mieli nas zaskoczyć, dzięki interpretacjom wybitnych artystów.
Bo muzyka jest właśnie po to, żeby odkrywać przed nami przestrzenie, wymiary, o których nie mieliśmy pojęcia. Tam, gdzie kończą się nasze możliwości poznawcze, jest miejsce dla sztuki, a w szczególności dla muzyki. Artysta zauważa to, czego nie dostrzega zwykły człowiek, wyczuwa to, czego większość z nas nie pojmuje. Oratorium „Stworzenie świata”, które zakończy tegoroczną Wratislavię, jest właśnie takim olśnieniem twórcy. Jak to możliwe, że Haydn przewidział Teorię Wielkiego Wybuchu? „Stworzenie świata” zaczyna się od wystrzału – gra forte wielka orkiestra, dudnią kotły – w pośrodku chaosu Bóg stwarza światło. Niesamowita oprawa momentu rozpoczynającego historię świata została nie tak dawno temu potwierdzona przez naukę.
Życzę sobie, artystom, a przede wszystkim wspaniałej Wratislaviowej publiczności właśnie takich momentów olśnienia podczas tegorocznego festiwalu. Chwil, gdy muzyka pozwala nam dotknąć niepoznawalnego. Wzruszenia, gdy muzyka ujmuje to, co wymyka się umysłowi.
Na pewno wyprawą w nieznane światy będą koncerty twórczości wydobytego z mroków historii (a dosłownie z piwnic w Dreźnie) czeskiego kompozytora, Jana Dismasa Zelenki. Zadziwi nas instrument zaprojektowany przez Leonarda da Vinci – viola organista, o której zapomniano na ponad czterysta lat, a teraz przedziwny instrument z powodzeniem odtworzył Sławomir Zubrzycki. Niezwykłe zjawisko wokalne, grupa graindelavoix skonfrontuje nas z nowym podejściem do chorału gregoriańskiego i wczesnej polifonii, a tak naprawdę po prostu z rewolucyjną wizją śpiewu. A co wydarzy się na koncercie „artysty totalnego” – Giovanniego Sollimy? Pewnie jako szef festiwalu powinienem być w stanie przewidzieć, ale powiem szczerze: nie mam pojęcia. Ta ekscytująca niepewność będzie mi towarzyszyć przed każdym festiwalowym koncertem. I dlatego lubię początek września.