W jego tekście jest wiele uproszczeń i pewne oderwanie o rzeczywistości społecznej. Fakt ten wynika pewnie z rzeczywistego zaangażowania w świat przestępstw przeciw dzieciom (co istotnie wpływa na siłę, choć nie rozumność argumentacji). Wprowadzenie zapisów wszystkiego na lata i założenie, że jesteśmy w stanie demokratycznie kontrolować dostęp, jest socjologiczną fikcją w stylu Wielkiego Brata.
REKLAMA
Propozycje dość łatwego rozszerzenia inwigilacji elektronicznej i wydłużenia obowiązku przechowywania danych do lat kilkudziesięciu są niebezpieczne społecznie, a ograniczenie przestępstw przeciw dzieciom można dokonać bez wprowadzania elementów państwa policyjnego – na przykład poprzez większy nacisk na edukację zachowań, zwiększenie uwrażliwienia społecznego i opieki nad dziećmi.
Co do owej retencji, czyli przechowywania zapisów naszej komunikacji elektronicznej…
Szereg danych elektronicznych jest traktowanych przez wymiar sprawiedliwości z nadmiernym zaufaniem. Dla przykładu numer IP nie może służyć od razu do identyfikacji sprawcy, ponieważ nie można stwierdzić, kto siedział za klawiaturą. Szybko narasta liczba spraw w sądach krajów bardziej zaawansowanych, w których sędziowie odrzucają taką identyfikację. A będzie jeszcze gorzej wraz z postępem komunikacji rozproszonej i większą świadomością użytkowników.
Zastosowanie masowe takich np. technologii jak P2P, TOR, VPN, niezależnych DNS i szyfrowania wszystkiego szybko sprawi, że retencja staje się bezużyteczna, a staje się dezinformacją, która sprawia, że zwykle zacofany wymiar sprawiedliwości staje się naprawdę ślepą Temidą.
Koncept przedawnienia w prawie wynika z tego, że po upływie pewnego czasu precyzja wymiaru sprawiedliwości jest nie do zaakceptowania a koszty możliwej weryfikacji nie mają odniesienia do skali przestępstwa. I w przypadku danych cyfrowych jest tak samo.
Po dwudziestu latach będziemy mieli tylko zapisy z retencji, które będą prawie bezużyteczne bez weryfikacji ludzkiej, a tej będzie trudno dokonać z braku świadków lub ulotności pamięci.
Po dwudziestu latach będziemy mieli tylko zapisy z retencji, które będą prawie bezużyteczne bez weryfikacji ludzkiej, a tej będzie trudno dokonać z braku świadków lub ulotności pamięci.
Jednocześnie wymiar sprawiedliwości stanie przed pokusą łatwej i bieżącej interpretacji „pewnych” danych. Podobne zjawisko można zaobserwować choćby przy badaniu archiwów IPN, gdzie młodzi i dzielni historycy lub dziennikarze z dużą łatwością ferują wyroki na podstawie “pewnych” zapisów archiwalnych UB – bez świadomości zawodności i niekompletności zapisów i bez świadomości „ducha czasów”.
Ograniczenie czasu retencji ma sens nie tylko z powyższych powodów, ale także dlatego, że jak uczy historia, rządy się zmieniają, ideologie się zmieniają i przestępstwa się zmieniają. Za 20 lat możemy mieć władzę, która wyciągnie konsekwencje z naszych niewinnych działań. Bo uzna, że np. ateizm, to zbrodnia. Albo seks z 16-latką (w średniowieczu dawno po ślubie). Albo zaciąganie się marihuaną (przed, czy po Palikocie).
Z zapisywaniem danych prostych, jak numery czy lokalizacje, jest jak z nogą w drzwiach. Dziś przechowujemy tylko numery, bo technologicznie nas na to stać. Ale za kilka lat będzie można zapisywać pełne i wszystkie rozmowy i wideo – tak jak dziś przechowuje się w pełni e-maile i można rejestrować zapisy z komunikatorów.
Można wprawdzie powiedzieć, że archiwa istniały zawsze, ale to łatwość, powszechność zapisu codziennych danych oraz niski koszt dostępu sprawia, że wchodzimy na zupełnie inny poziom inwigilacji.
Można wprawdzie powiedzieć, że archiwa istniały zawsze, ale to łatwość, powszechność zapisu codziennych danych oraz niski koszt dostępu sprawia, że wchodzimy na zupełnie inny poziom inwigilacji.
Na dodatek liczne przykłady z państw totalitarnych pokazują, że systemy inwigilacji znakomicie wyłapują zwykłych obywateli i płotki, gorzej sobie radzą z zorganizowanym przeciwnikiem. Tak więc system może być powszechnie dokuczliwy i jednocześnie nieskuteczny.
Dygresja – jest zadziwiające, jak łatwo ustawodawca przerzuca koszty działań istotnych dla całej społeczności, które powinny być pokrywane z podatków, na barki prywatnych telkomów. Pomijam fakt, że w zasadzie nie znamy jakości czy kompletności przechowywania i możemy się spodziewać, że w przypadku gdy zapisy dotyczą interesów owych telkomów, to nie są warte funta kłaków. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że w przypadku mniejszych podmiotów gospodarczych (np. startupów) koszt ten może być śmiertelny dla biznesu.
Dochodzą do tego takie zagadnienia jak rozproszenie danych w chmurze – kto w zasadzie je przechowuje? Gdzie? W jakiej jurysdykcji? Kto płaci za lata przechowywania?
Na przykład - dość niedawne wydarzenie z zablokowaniem firmy Megaupload przez administrację USA. Dane milionów legalnych użytkowników z całego świata zostały osierocone na serwerach firmy hostingowej, która, z braku płatności ze strony Megaupload, prawdopodobnie je po prostu skasuje. A to czy, są to, na przykład, dane wymagane przez polski wymiar sprawiedliwości – jest bez znaczenia.
Na przykład - dość niedawne wydarzenie z zablokowaniem firmy Megaupload przez administrację USA. Dane milionów legalnych użytkowników z całego świata zostały osierocone na serwerach firmy hostingowej, która, z braku płatności ze strony Megaupload, prawdopodobnie je po prostu skasuje. A to czy, są to, na przykład, dane wymagane przez polski wymiar sprawiedliwości – jest bez znaczenia.
