Piszę do Was w rozjazdach, między Poznaniem a Barceloną, stąd przyszedł mi taki temat do głowy. 8 lat spędzonych razem, z moim ulubionym człowiekiem na całym świecie, życie w rozkroku między Polską a Hiszpanią, nasz dom, w którym na co dzień miesza się ze sobą polski, hiszpański i angielski, a radio leci zawsze po katalońsku (tak, dzięki Toniemu, codziennie rano wiem gdzie w Barcelonie są korki). Może jestem sentymentalna, może na fali tylu dyskusji wokół o tym, czy chcemy w Polsce obcokrajowców, czy nie chcemy, jak to wpływa na nasze życie, zebrało mi się na refleksję. 5 rzeczy, których się nauczyłam od mojego hiszpańsko-katalońskiego męża.
5. Język i kultura
Pierwsza rzecz - najbardziej oczywista. Uczysz się języka i kultury, przesiąkasz nią na wskroś. Ja już po pół roku mówiłam płynnie po hiszpańsku, potem zaczęłam z katalońskim. Toniemu nauka polskiego zajęła trochę więcej czasu, ale już jakoś się dogada.
Zderzasz się z małymi różnicami, np. jak ścielić łóżko, o której jeść obiad. To co dla Ciebie jest oczywiste, dla drugiej strony zupełnie nie. Uczysz się miliona rzeczy, których normalnie nigdy byś nie wiedziała, nie poznała. Wiesz więcej, i rozumiesz więcej – bo widzisz, że nie ma tylko jednego, dobrego sposobu na zrobienie czegoś. Ludzie żyją w różny sposób w różnych zakątkach świata. Jedzą inne potrawy na Wigilię. Ba! Zupełnie inaczej obchodzą Wigilię (kataloński Caga Tió!) lub w ogóle jej nie obchodzą. My mamy ze Świętami szczęście, bo w Barcelonie najważniejsze dni to 25 i 26 grudnia, więc akurat 25-tego rano wsiadamy w samolot z Berlina i po polskiej Wigilii z naszą polską rodziną udaje nam się zdążyć na hiszpański obiad o 14:00, na który rodzina zjeżdża się do naszego Masnou z różnych stron świata: z Polski, ze Stanów, z Włoch, z Madrytu…
Uczysz się, że różnorodność jest piękna i ciekawa, i Ciebie po prostu wzbogaca.
Pytanie: czy żyjąc w takiej mieszance zatracasz gdzieś swoją kulturę, zapominasz? 1000 razy nie. Nigdy nie musiałam tyle uczyć się i wiedzieć o Polsce, ile przez te 8 ostatnich lat. Ciągle musisz odpowiadać na pytania. A jak to jest w Polsce, a jakie są zwyczaje, a co jest głównym produktem eksportowym Polski, a co się działo w czasach II wojny światowej, jaka jest polska polityka zagraniczna, a jaka najniższa temperatura w zimie. Kiedy ktoś przyjeżdża z wizytą, musisz wiedzieć wszystko. Jak się nazywają te kwiaty i czy są typowe, w którym roku powstał ten budynek, czy codziennie na obiad jest zupa?
Wierzcie mi, zatracić własną kulturę? Przy ciągłych dyskusjach, że w Hiszpanii jest tak, a w Polsce tak? Nie da się. Wręcz przeciwnie, jakoś bardziej ją przeżywasz, staje się dla Ciebie ważniejsza. Wplatasz w życie te nowe zwyczaje, które Ci odpowiadają, ale nie zapominasz kim jesteś.
4. Doceniać drobne przyjemności w życiu
Nie znam całej Hiszpanii wzdłuż i wszerz, ani wszystkich Hiszpanów, ale na podstawie ostatnich 8 lat, zaryzykowałabym stwierdzenie: oni naprawdę umieją cieszyć się życiem. I to jest piękna rzecz, której się możemy od nich nauczyć. Wydaje mi się, że sekret jest prosty: doceniać momenty i drobne przyjemności. Kawa. Wino. Hamak. Żarty (ciągle, zawsze, aż czasem mówię: „bądź prze chwilę poważny!”). Dobre jedzenie. Wspólne kolacje. Radość, że dziś robimy wieczór z cyklu „pizza&peli” (pizza & film - w naszym przypadku raczej serial). Czas z rodziną i przyjaciółmi. Świadomość tego, że kurczę, pięknie jest. Tu i teraz.
Nawet w najgorszym momencie kryzysu w Hiszpanii, kiedy naprawdę wielu z naszych znajomych przechodziło przez ciężki okres: potrafili i tak oderwać od tego myśli, i kiedy się spotkaliśmy na wieczorne piwo na plaży, powiedzieć: „Kurczę, ale mamy szczęście w życiu!”.
Jedzenie. 8 lat temu nie doceniałam tak bardzo jedzenia, i nie rozmawiałam tak często o jedzeniu. Zamiast „jeść, bo jesteś głodny”, jesz, bo to sprawia Tobie przyjemność. To cały rytuał. Wspólne kolacje, i na mieście i w domu. Toni się ze mnie śmieje, że przesadzam, ale ja naprawdę twierdzę, że sobotnie obiady w Hiszpanii trwają od 13:00 do północy. Zaczyna się od aperitivo, potem obiad, potem „sobremesa” (tak, takie słowo istnieje i znaczy po prostu „gadanie po jedzeniu”… i jest oczywistą częścią posiłku…!), potem niektórzy grają w karty, a niektórzy ucinają sobie drzemkę (siesta), potem nagle już jest wieczór i dalej gramy w karty, ktoś wyciągnie jakieś przekąski z lodówki, ktoś doleje wina…
Po prostu jesteś tu i teraz, rozmawiasz, i cieszysz się chwilą. Nie tylko kiedy wsuwasz owoce morza na plaży, też normalnie w domu, kiedy ugotujesz dobrą kolację, usiądziesz na balkonie, zapalisz lampki i świeczki, i jest po prostu fajnie. Może być zwykle, a może być pięknie, to zależy od Ciebie.
3. Nie trzeba się stresować kolacją na 16 osób
Co jeszcze jest bardzo hiszpańskie? Posiłki na kilkanaście osób. Często. Nie, żeby Toni miał tyle rodzeństwa. Ale jego rodzice już tak: moja teściowa ma 5 sióstr, mój teść 2 braci i siostrę. Plus kuzyni. I nasza rodzina lubi spotykać się często. Kiedy już jest okazja i wszyscy są w Barcelonie, to bardzo często! Na obiady, kolacje, wspólne plażowanie, karty. Patrz punkt wyżej: KOLACJE! Tutaj w Polsce, nawet na 4 osoby to już jest czasem duża logistyka, umawianie, planowanie, przygotowywanie, stres. A co dopiero większe imprezy rodzinne: czasem mam wrażenie, że więcej w tym stresu niż przyjemności, i gospodarz ma zabronione, żeby się dobrze bawić.
Tymczasem w Mojej Wielkiej Hiszpańskiej Rodzinie: nie ma stresu. W czasie pierwszych spędzanych w Barcelonie Świąt nie mogłam wyjść z szoku. Jest nas zawsze kilkanaście osób, czasem ponad dwadzieścia. Dawno przestaliśmy się mieścić przy jednym stole, a krzesła bywają pożyczane od sąsiadów. A moja teściowa w kuchni, z kieliszkiem Cavy w ręku, zupełnie spokojna i ciągle uśmiechnięta. Bo przecież wszyscy się po prostu cieszą, że są razem, to czym się stresować?
Cieszę się, bo udaje nam się z Tonim podobnie żyć w Polsce. Nie lubimy dużo planować, spontanicznie zapraszamy znajomych do domu, pół godziny przed ogarniamy bez stresu kolację. Prawda, że pomagają przywożone z Hiszpanii zapasy: hiszpańskie kolacje często są takie przekąskowe, tak zwane „pica-pica”: serki, jamon (szynka), oliwki, sałatka. Ale czy chodzi o wielkie gotowanie? Nie. Chodzi o to, żeby być razem, i jakby co, z pizzą zamówioną na wynos też będzie fajnie.
2. Bezpośredniość, otwartość, luz.
Tego też się nauczyłam mieszkając w Hiszpanii, i to zupełnie zmieniło moje życie. Przestałam kręcić, bać się o coś spytać, martwić się czy coś zostanie odebrane tak czy inaczej. I to tak niesamowicie upraszcza życie! Kiedy czujesz się dobrze z samym sobą, ludzie też będą się z Tobą dobrze czuć. Kiedy jesteś nerwowy: „czy wszystko jest OK”, „czy to na pewno nie kłopot”, „czy tak wypada” – to tylko komplikuje życie. Nie chodzi mi tutaj o brak dobrego wychowania, bo ludzi zawsze trzeba traktować z szacunkiem. Ale o prostą zasadę: jeśli czekasz i zacinasz się w sobie nic nie mówiąc „bo on sam powinien na to wpaść”, „bo on znów zapomniał o moich urodzinach”, „znowu Święta robimy u Nas, a nie u nich, mam już dość” – to samemu sprawiasz, że jest Tobie smutno, a mogłoby być fajnie. Jeśli wiesz, że zapomina, to wystarczy powiedzieć: ‚Hej, mam w przyszłym tygodniu urodziny, masz już dla mnie prezent?”, „Mamy rocznicę, gdzie idziemy na kolację?” I po sprawie. Z tymi Świętami, znów hiszpański przykład: któregoś roku, znów wszyscy zjechali się do Masnou (więcej miejsca), ale sprawa była postawiona jasno – dziś rodzina wujka ogarnia całość. I wszystkim wydawało się to naturalne, wszystko wyszło super. Milion razy lepiej jest rozmawiać, zamiast kisić się w sobie.
1. Im większa rodzina, tym fajniej
Jest wiele różnic między Hiszpanią a Polską, ale pod tym względem akurat jesteśmy podobni. Rodzina jest ważna. Z resztą, jak widzicie, pół tego tekstu wyszło o rodzinie!
Uwielbiam moją Wielką Hiszpańską Rodzinę, i to naprawdę niesamowite uczucie, że nagle, w którymś punkcie życia, oprócz Twojej Rodziny, którą masz od urodzenia, nagle pojawia się druga – która tak samo mocno Cię wspiera i uczestniczy w Twoim życiu.
I BAM! proszę teraz wielkie objawienie i prawda życiowa: A najfajniejsza jest DUŻA rodzina – powiedziała „Ania-Coelho” ;) I nie chodzi o to, że od razu planuję mieć 6-tkę dzieci, ale raczej o budowanie grupy dobrych ludzi dookoła Ciebie, i dbanie o nich. Nie ma nadziei dla jedynaków? Ależ skąd, wszystkie rodziny są patchworkowe (bo nie z każdym musisz się dogadywać), w naturalny sposób uzupełniasz sobie tą grupę, masz kuzynów, przyjaciół, czasami (znam takie historie) - sąsiadów! - z których budujesz sobie tą „sieć ludzką” dookoła, której tak bardzo potrzebujemy, żeby być szczęśliwi.
Tego hałasu, tego ruchu dookoła. Dlatego dzień naszego ślubu, był dla nas jednym z najpiękniejszych dni w naszym życiu, bo właśnie bez stresu, na luzie, w Polsce, na trawie nad jeziorem, śmialiśmy się i świętowaliśmy, ze wszystkimi ludźmi, których kochamy, i którzy zjechali się dla nas z Barcelony, Madrytu, Rzymu, Nowego Jorku, Sankt Petersburga, z Niemiec, z Portugalii, z Francji, z Poznania (oczywiście), z Buenos Aires, i z naszego Masnou.
Tyle moich sentymentów. W sumie: ładny timing, taka laurka na naszą drugą rocznicę ślubu i 8 lat spędzonych razem. Pozostaje ostatnie pytanie: Toni, dónde me llevas para celebrar el segundo aniversario? ;)
(Tak, to był wątek autobiograficzny w tekście, ja z tych co muszą przypominać)
Ściskam Was, a szczególnie wszystkie mieszane pary, które to czytają! :)
Ania
PS. może następny tekst to będzie „5 wyzwań…”, bo wyzwania i problemy też są częścią takiej „wymieszanej” rodziny. Jak ze wszystkim w życiu... ;)