Od samego początku organizowany z dużym rozmachem, ogromnymi pieniędzmi (sponsorzy) i świetnie urządzony logistycznie. Dla znakomitej większości przybyłych uczestniczek, z finansowego punktu widzenia – było to przedsięwzięcie naprawdę mocno nadszarpujące budżet domowy. Dlatego też, gro z nich – od wielu miesięcy odkładało co miesiąc to 5 złotych, czasem 10... zawsze z wyrzutem sumienia, że jej gromadka drobiazgu; mocno nieletnia - prawie bez butów do szkoły chodzi. Ale, dla tej nadziei, dla tego ciągle – wydawałoby się - na wyciągnięcie ręki sygnału, że możliwe są zmiany, że coś osiągną, że – jeśli w ogóle pracują – to będą zarabiać tyle samo, ile mężczyźni, że warto jest walczyć, że to nieraz niezwykle głębokie poświęcenie ma sens – czekały z utęsknieniem maja, by za ukradkiem zaoszczędzone pieniądze zakupić bilet PKP i przybyć do Warszawy. Były też takie, które skrzyknąwszy się w kilka osób – zorganizowały sobie wspólny przejazd busem i nocleg w hostelu...Oczywiście – nie zabrakło i takich wśród uczestniczek Kongresu, które do stolicy przyjechały własnym, sprawnym, zachodniej marki, ładnym samochodem i nocowały w przynajmniej 3 gwiazdkowym hotelu.
Jest też inna grupa uczestniczek Kongresu. Też od lat czekająca na zrealizowanie swoich marzeń, które to marzenia, mówiąc wprost – są prawami. Po prostu. I są te ich prawa ujęte w najważniejszych postulatach Kongresu. To prawa osób nieheteronormatywnych. Dokładnie to, co jest ciągle i wciąż przez prawicowe media i polityków opluwane i mieszane z błotem. Prawa osób LGBT. Prawa podwójnie wykluczonych: kobiet-lesbijek. Od lat walczy o nie Anka Zawadzka, zabiegając i starając się o panel na temat kobiet nieheteronormatywnych, o dyskusję o tym, by jak najgłośniej ten postulat zabrzmiał. Tymczasem, od lat jest zbywana, mamiona obietnicami bez pokrycia, a w przypadku podjęcia próby zadania premierowi RP (od zawsze obecnym w drugim dniu Kongresu) „niewygodnych” pytań na ten temat – zostaje: ”wyklaskana” - jak to miało miejsce w ubiegłym roku. Nie wolno jej podjąć merytorycznej dyskusji z Najwyższą Władzą RP na ten temat, nie wolno jej walczyć o to, co w cywilizowanej Europie jest od dawna standardem. Podobnie – na Kongresie Kobiet – nie rozmawia się o tym, że kobiety w Polsce są zwyczajnie biedne. I ta ich bieda widoczna jest także na Kongresie – ot, choćby wtedy, gdy po ostatnich panelach dyskusyjnych zwijają się z głównego hallu stoiska z przekąskami – i sprzedawcy pakują do pudeł te misternie pokrojone ciasta – circa 5 zł za kawałek... bo „Kongresmenki” przycupnęły gdzieś z boku i zjadły przywiezione ze sobą kanapki z pasztetem podlaskim... Ale, nic to! Przecież SĄ TUTAJ, widziały gdzieś z daleka lub na telebimie te wielkie, polskie feministki, które od lat mówią im, że w końcu będzie lepiej, że Kongres o to walczy.
Otóż nie, nie walczy.
Kongres co roku, potulnie kładzie uszy po sobie, nawet wtedy, gdy Najwyższa Władza RP gładko i bez mrugnięcia okiem obwieszcza mu, że, póki co – praktycznie żaden postulat Kongresu nie został zrealizowany. I nawet, gdy jak podczas tegorocznego wystąpienia Premiera RP nastąpiło jego wyjątkowo chłodne przyjęcie, gdy głosy (nie, to nie były pytania, bo tych zadawać nie wolno było; zatem kilka odważnych pań po prostu wykrzyczało i przypomniało Premierowi to, co obiecał i słowa nie dotrzymał) z sali były wyjątkowo krytyczne; i gdy wreszcie ja, z Agnieszką Grzybek, Sylwią Rapicką, Lalką Podobińską i Ewą Sufin-Jacquemart rozwinęłam transparent z hasłem „Związki tak, spółki nie!” - to chwilę później szarpał się z nami ochroniarz, który dostał polecenie „od władz Kongresu” by nas spacyfikować. Pomogła dopiero interwencja Wandy Nowickiej i Doroty Warakomskiej – bardzo Wam za to dziękuję, Siostry. Ale reszta Przedstawicielek Najwyższych Władz Kongresu – spokojnie siedząca wtedy na scenie – nie kiwnęła nawet palcem w bucie, by nas poprzeć, by wreszcie głośno powiedzieć - „Panie Premierze, dosyć! Żądamy konkretnych terminów, konkretnych działań i realnych, wymiernych efektów pańskiej działalności w naszych sprawach!”
Nie inaczej sprawa się miała na moim panelu o niewidzialnej pracy kobiet. Tych właśnie biednych, zahukanych kobiet, o których prawa nikt nie walczy. Najpierw wydawało się, że ten panel w ogóle się nie odbędzie, bo biuro Kongresu co i rusz przesyłało mi maile, że jednak to, co obmyśliłam, nie może być wygłoszone, że panelistki, które chciałam zaprosić – są już zajęte gdzie indziej; kilkakrotnie zmieniała się godzina panelu; i tak dalej, i tak dalej... Wreszcie panel się odbył, choć został skrócony w stosunku do wcześniejszych planów; jednak bezcenne są wrogie spojrzenia przedstawicielek Władz Kongresu, które podczas trwania panelu – pojawiały się w drzwiach Sali Warszawskiej i nie wchodziły dalej. Czyżby obawiały się, że samo tylko słuchanie, poruszanie problemu biedy i wykluczenia z jej powodu – również im zagrozi?
A przecież wystarczy zwykła matematyka – jeśli na stronie Kongresu rejestruje się 9,5 tysiąca kobiet (czyli potencjalnych uczestniczek) a faktycznie przyjeżdża około połowa z nich – to dlaczego tak się dzieje? Nie, nie dlatego, że poszły rodzić, mają firmową imprezę integracyjną czy organizują garden party z okazji imienin swojego męża, prezesa korporacji. Nie. One nie przyjeżdżają dlatego, że zwyczajnie ich na to nie stać. I Kongres musi to wreszcie usłyszeć!