Przemierzając Namibię, nietrudno zauważyć wyjątkową schludność i porządek, raczej nieczęsto pojawiające się na afrykańskim kontynencie. To pozostałość niemieckich wpływów, które na wspomnianym obszarze zakotwiczyły się na wiele lat.
Niemcy pojawili się na tych terenach w XIX wieku, a w 1883 roku Adolf Lüderitz kupił od lokalnego wodza ziemie na południowym wybrzeżu Namibii, gdzie założył miasto Lüderitz. Zawarto układy z tubylcami, przez co w 1884 Niemieckie Towarzystwo Kolonizacyjne ustanowiło niemiecki protektorat nad przejętymi terenami, a Kanclerz Otto von Bismarck ogłosił ten obszar mianem Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej.
W późniejszych latach do Namibii przenosili się głównie żołnierze służby kolonialnej, kupcy, farmerzy i osadnicy, których wabiły złoża diamentów. W 1902 roku kolonię zamieszkiwało 2595 Niemców, a przez kolejnych 12 lat przybyło kolejne 9 tysięcy.
Po I Wojnie Światowej Niemcy utraciły Niemiecką Afrykę Południowo-Zachodnią, a tereny te zostały przekazane Związkowi Południowej Afryki (obecnie RPA). Wielu niemieckich osadników zostało jednak na tych terenach, aż do uzyskania niepodległości przez Namibię w 1990 roku lub dłużej. Aż do dziś 2% społeczeństwa jest pochodzenia niemieckiego, a językiem niemieckim posługuje się nawet 15 tysięcy rdzennych mieszkańców.
KURORT POD KĄTEM PROSTYM
Niemiecki porządek zauważa się w tych okolicach praktycznie na każdym kroku – w urzędach, restauracjach (często spotyka się niemieckie menu) i na ulicach, gdzie bardzo dba się o czystość i estetykę nawet najmniejszego trawnika. Inne pamiątki po kolonizatorach to nazwy geograficzne, struktura miast i architektura. Te trzy czynniki są szczególnie widoczne w nadbrzeżnym kurorcie Swakopmund, który miałam okazję odwiedzić podczas mojej podróży.
Senne prowincjonalne miasteczko już z daleka wita nas z niemiecka, zadziwiając twardo brzmiącą nazwą. Do tego dochodzi specyficzna kolonialna architektura z początków XX wieku, tu i ówdzie wyskakujące niemieckie napisy oraz ulice położone pod kątem prostym. Przez moment zastanawiam się, czy aby na pewno nie wylądowałam gdzieś w Bawarii, a jedynie mocno przepłaciłam za bilet lotniczy. Im dłużej spaceruję nieskazitelnie czystymi alejkami, pomiędzy równo wystrzyżonymi trawnikami i żywopłotami, tym szerzej moje usta otwierają się ze zdumienia. Na ulicach dużo częściej spotykam ludzi o europejskich rysach twarzy niż rdzennych Afrykańczyków. Do tego wszędzie panuje idealny wręcz porządek, trudno zauważyć jakieś śmieci, które bezwładnie toczyłyby się po chodnikach, plaży czy imponującym molo. A w Afryce byłam już nie raz, i to w różnych miejscach, więc wiem, że nie jest to typowa sytuacja na tym kontynencie.
Swakopmund to najbardziej znany namibijski kurort i centrum sportów ekstremalnych. Najpopularniejsze rozrywki to sandboarding po czerwonych wydmach, skoki ze spadochronem, loty widokowe i rejsy po Oceanie Atlantyckim. Znajduje się tu zatrzęsienie znakomitych restauracji serwujących owoce morza, jak również wiele barów i nocnych klubów, gdzie można posmakować drinków ze świeżych owoców. Wszystko to brzmi bardzo atrakcyjnie, jednak ceny nie należą do najniższych, przez co na wszystkie przyjemności mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. Może właśnie dlatego często wakacje spędzają tu gwiazdy showbiznesu, a miejscowi z dumą opowiadają, że w 2006 roku właśnie w Swakopmund przyszła na świat córka Angeliny Jolie i Brada Pitta – Shiloh. Niektórzy zamożni niemieccy obywatele przenoszą się tu na emeryturę i prowadzą sielskie życie w domkach nad brzegiem oceanu.
W pewnym momencie, obok górującej ponad miastem latarni morskiej, na mojej drodze napotykam Marine Memorial – pomnik członków Pierwszego Korpusu Marine Expedition, poległych podczas wojny z ludnością Herero w latach 1904-1905. Monument został zaprojektowany i odlany w Berlinie, a do Swakopmund przetransportowany na pokładzie niemieckiego okrętu „Panther” w 1908 roku. W tym miejscu nie można pominąć trudnego i przepełnionego wojną kawałka historii niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej. Na przestrzeni lat 1894-1907 ludność tubylcza wielokrotnie buntowała się przeciwko surowym rządom kolonizatorów, a zrywy te krwawo tłumiono. Zginęło większość Herero, według statystyk aż 75% ludności.
KONTRASTY
Tuż obok Swakopmund, w odległości zaledwie 30 km, znajduje się Walvis Bay, główny port i trzecie pod względem wielkości miasto kraju położone nad Zatoką Wielorybią. Tak, nazwa jest angielska i absolutnie nie jest to przypadek, gdyż przez większość czasu trwania niemieckiej ekspansji kolonialnej na pobliskich terenach, obszar ten znajdował się w zasięgu wpływów Wielkiej Brytanii.
Podobno pierwszym Europejczykiem, który dotarł do Walvis Bay, był Bartolomeu Dias. Portugalski żeglarz, przemierzając ocean w poszukiwaniu nowej drogi do Indii, zacumował tu statkiem São Cristovão dokładnie 8 grudnia 1487 r. Odkrytą zatokę nazwał „O Golfo de Santa Maria da Conceição".
W drugiej połowie XIX wieku tereny te zaczęły interesować Wielką Brytanię, która ostatecznie opanowała Walvis Bay i okolice w 1878 roku, a w 1884 włączyła je do Kolonii Przylądkowej. Zależało im przede wszystkim na bezpiecznym porcie dla brytyjskich statków pływających na szlaku wokół Przylądka Dobrej Nadziei, jak również na swoim terenie w obszarze niemieckiego protektoratu. Historia terytorium była bardzo skomplikowana, gdyż zatoka stanowiła najważniejszy port w okolicy. Po rządach Brytyjczyków Walvis Bay dostało się pod południowoafrykańskie wpływy i pozostało w ich zasięgu nawet po uzyskaniu niepodległości przez Namibię w 1990 roku. Dopiero w 1994 roku RPA zgodziło się przekazać miasto namibijskim władzom.
Wody zatoki były zawsze bogate w plankton, co przyciągało wieloryby. Tak powstała nazwa miasta i portu. Obecnie Walvis Bay odwiedza się głównie po to, by obejrzeć tysiące flamingów dostojnie brodzących lub fruwających nad zatoką. Taki był też powód mojej wizyty. Ptaki są niezwykłe i jest ich tutaj naprawdę dużo, podobno nawet 16 tysięcy. Mimo brytyjskich wpływów, nawet tutaj dotarł niemiecki, a może raczej południowoafrykański ład. Ulice i budynki są uporządkowane według numerów i stron świata, a na jedynej krzywej ulicy w mieście powyrastały nocne kluby.
Kiedyś pomiędzy Walvis Bay i Swakopmnund przebiegała granica niemiecko-brytyjskich wpływów. Czy jest tak do dziś? Wydaje się, że podziały się zatarły i obydwie miejscowości, jedna przez drugą, przyciągają turystów najróżniejszymi atrakcjami. Tak jakby tylko nazwy geograficzne kurortów nie zapomniały o kolonialnej historii tego terenu. Jednak niemieckie wpływy są wciąż bardzo silne. Opuszczając Swakopmund, zatrzymałam się na stacji benzynowej i postanowiłam odwiedzić pobliską restaurację. W sumie nie powinnam się już dziwić, że jako specjalność kuchni zaproponowano mi Apple Strudel.