Moja przeprowadzka do miasta niekończącej się wiosny, wspaniałego Medellin uświadomiła mi jedną zatrważającą rzecz. Jest uzależniony. Moje uzależnienie jest niebezpieczne przez to, że trudne do zdiagnozowania. W zasadzie sam nie wiele o nim wiem i nie wiele słyszałem.
Nie uzależniłem się od niechlubnego dobra eksportowego Kolumbii przyjmowanego w postaci białego proszku. Nie uzależniłem się również od pięknych kobiet, które zachwycają tutaj każdego dnia. Nie uzależniłem się także od wspaniałej słonecznej pogody, dzięki której codziennie mogę śmigać do pracy na rowerze, a później już na miejscu patrzeć jak przelotny deszcz, praktycznie zawsze o tej samej porze zapewnia Kolumbii status jednego z najbardziej zielonych miejsc na ziemi. Ani wino, ani kobiety, ani śpiew. Co więc cholera tak mną zawładnęło, i tak mnie wierci i uwiera, że trudno myśleć mi o czym innym. Jestem uzależniony od zmiany.
Przyjeżdżając do Medellin, nie brałem pod uwagę możliwości osiedlenia się tu na stałe bo od dłuższego czasu nie wierzę już w coś takiego jak "stałe". Myślałem jednak, że posiedzę tu z pół roku, może rok, a później ruszę dalej. Ten wariant wciąż nie jest wykluczony. Na chwilę obecną mój plan to pożyć tutaj do sierpnia, a potem ruszyć dalej. Są jednak dni kiedy pewne sytuacje, a może raczej ich brak wywołują we mnie tak zwany WANDERLUST, lub z niemieckiego FERNWEH, pojęcia do których będę się odnosił pewnie jeszcze nie jeden raz. Wanderlust to zlepek słów 'wander' - podróżować, oraz 'lust' - pragnienie. Słowo pojawiło się już w średniowieczu, a silnie na znaczeniu nabrało w epoce romantyzmu kiedy to Werter, Kordian i Giaur wyruszali w podróż sentymentalną lub całkiem realną. Fernweh z kolei z niemieckiego jest zwrotem stworzonym w opozycji do słowa Heimweh, oznaczającego z kolei tęsknotę za domem. Moim zdaniem Frernweh i Heimweh nie są pojęciami wykluczającymi się i mogą jak najbardziej funkcjonować jednocześnie, ale wracając do sedna...
...ten właśnie Wanderlust pojawia się u mnie od czasu do czasu, szczególnie w dniach, kiedy w moim życiu nie przytrafia się nic nowego. Jestem już przyzwyczajony do tego, że codziennie poznaję nową osobę, codziennie odwiedzam miejsce, w którym nigdy w życiu nie byłem, codziennie dowiaduję się czegoś co mnie totalnie mnie zaskakuje, czegoś o czym nie wiedziałem lub czego zupełnie się nie spodziewałem. Nie często, acz czasem, trafiają mi się dni w których nic takiego nie ma miejsca. W takich chwilach myślę o tym czy nie przyszedł już przypadkiem czas aby ruszyć dalej. Na przykład w kierunku Ekwadoru, który ewidentnie w ostatnich dniach mógłby skorzystać z dodatkowej pary rąk. A może do Meksyku, który zachęca historią i ludźmi, ale nieco zatrważa dokładnie tym samym. Może Nikaragua, którą zachwycają się wszyscy turyści, którzy odwiedzili Amerykę Centralną? Może Brazylia, stolica samby, radości i karnawału, ale również faweli i największego kryzysu ekonomicznego w Ameryce Południowej zaraz obok Wenezueli, która pogrąża się ponoć niestety w coraz większym chaosie. Może Boliwia i solna pustynia określana jako jedno z najbardziej spektakularnych miejsc na ziemi. A może Argentyna i Patagonia?
Mówiąc o Argentynie. Z ekscytacją myślę o spotkaniu z Naohiro, Japończykiem, którego poznałem w Krakowie, mojej małej ojczyźnie, jakieś półtorej roku temu kiedy po dwóch latach nieprzerwanej podróży odwiedził kraj nad Wisłą jak pięćdziesiąte dziewiąte miejsce w trakcie swojej tułaczki po świecie. Półtorej roku później Hiro wciąż jest w podróży. Kiedy napisałem do niego niedawno okazało się, że jest w Argentynie, zaprosiłem go więc do siebie, w wypadku gdyby Kolumbia wciąż jeszcze nie była przez niego odkryta. Kiedy tydzień później napisałem ponownie okazało się, że jest już na Wyspach Wielkanocnych. Tam też skalkulował, że do Kolumbii powinien dotrzeć w lipcu, po tym jak odwiedzi Boliwię, Paragwaj, Brazylię i Wenezuelę. W lipcu przyjdzie nam więc się spotkać i wymienić doświadczenia z naszych podróży.
Myślę, że stadium uzależnienia Hiro jest już tak duże że nie ma na nie ratunku. Wprawdzie w Krakowie mówił mi, że planuje wrócić do Tokio kiedy już odwiedzi wszystkie miejsca na ziemi, ale co będzie robił później. Po pięciu latach tułaczki osiądzie w jednym miejscu i dalej będzie pracował na budowie tak jak robił to przed wyjazdem? Mam nadzieję, że Hiro wróci do swojej ojczyzny przede mną i powie mi jaką receptę znalazł na wirus zwany Wanderlust. Jak udało mu się zamknąć rozdział w którym znajdują się te wszystkie miejsca, które zobaczył i Ci ludzie, których poznał. Czuję bowiem że takie remedium kiedyś potrzebne będzie i mnie, bo na tą chwilę dałem się całkowicie owładnąć mojemu uzależnieniu i póki co nie zamierzam szukać na nie lekarstwa. Pozdro Polska!