Ciężar ciała był coraz mniejszy, a więc trenerzy, w duecie Jeleniewski -
Tomasz Lipiński, postanowili urozmaicić mój trening. Nie przestałem maszerować na bieżni, bo chód był obowiązkowym punktem moich ćwiczeń. Dołożyli mi za to do standardowego treningu kilka ćwiczeń stacyjnych (m.in. przysiady z sandbagiem, zarzuty ze sztangą i 30-sekundowy bieg bokserski). Raz w tygodniu pracowałem też na tarczach bokserskich.
Przyznam, że choć radości ze zmian nie okazywałem wcale, to w głębi duszy cieszyłem się jak dziecko. Najbardziej z „tarczowania”. Boks uwielbiam, miałem z nim zresztą w przeszłości nieco do czynienia. I mimo że nie wracałem do niego od wielu lat, to pamiętałem jeszcze co nieco z lekcji, które dawno, dawno temu otrzymałem od trenerów
Jerzego Baranieckiego i
Jarosława Soroko. Piotr szybko to wychwycił i (być może chcąc mnie tylko podbudować) wyznał mi nawet, że mam „papiery” na boksowanie.
Może i coś tam umiem, może i techniki nie mam najgorszej, lecz kondycja na tamtym etapie mojej
transforMMAcji pozostawiała wiele do życzenia. A właściwie to nie było jej wcale. Trzy minuty uderzania w tarcze to było maksimum, jakie mogłem wytrzymać. „Puchłem” bardzo szybko, a na mojej twarzy pojawiały się kolory: siny, purpurowy i jeszcze kilka innych. Nie będę nikogo oszukiwać – to był dramat!