Jestem chora. W tym momencie zaczęłam się interesować, co tak naprawdę kryje się za chorobą otyłościową. Myślę, że każda osoba borykająca się z wagą słyszała porady w stylu „zacznij mniej jeść i więcej się ruszać” , „gdybyś nie była tak leniwa, to byś tak nie wyglądała” i wiele, wiele innych. Z perspektywy czasu wiem, że były to najgorsze z możliwych rad, które otrzymywałam. Wpędzały mnie w jeszcze większe poczucie beznadziejności. Dlaczego mi nie wychodzi?
Nie spodziewałam się, że publiczne przyznanie się do tego, że choruję na otyłość, wywoła tak duże poruszenie wśród moich obserwujących. Od lat prowadzę aktywnie profil na Instagramie, gdzie nie kryję się ze swoimi wzlotami, jak i upadkami w walce o lepszą wersję siebie. Prób schudnięcia podjęłam tysiące i nawet jeżeli kończyły się sukcesem, to waga po jakimś czasie wracała i to zazwyczaj z nadwyżką.
Pewnego dnia doszłam do ściany i powiedziałam sobie dość. Czas wziąć się za siebie na poważnie. Moja ścieżka była dość oczywista, w pierwszej kolejności udałam się do lekarza z prośbą o pomoc i usłyszałam magiczne słowa, które były mi bardzo potrzebne: „Pani Asiu, jest Pani chora na otyłość II stopnia”. Sprawa tak oczywista, przecież mam lustro, mam wagę a ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
Dziś już wiem, że moje nieudane próby były konsekwencją braku zrozumienia, że muszę się leczyć, a nie przejść na dietę. Idąc w zgodzie z moją komunikacją, podzieliłam się informacją o swojej chorobie w swoich social mediach i nagle zalała mnie fala braku wiedzy.
Pod postami zaczęły się zagorzałe dyskusje, że „otyłość to nie jest choroba a wymówka dla leniwych”, „w Auschwitz jakoś nie było ludzi grubych”, „nie urodziłaś się gruba, tylko stałaś się gruba z wyboru”. To tylko kilka komentarzy, które się u mnie znalazły. Wchodząc w dyskusję, zrozumiałam jeszcze bardziej, że jest bardzo mało wyrozumiałości dla ludzi chorych na otyłość.
Otyłość to jest choroba i ten temat nie podlega dyskusji, ma swoją pozycje w katalogu chorób. Jest jedną z chorób, która najbardziej zagraża naszemu systemowi zdrowia.
Wiąże się z nią ponad 200 różnych powikłań. W jednym z podcastów usłyszałam bardzo mocne zdanie : „W Polsce łatwiej jest chorować na raka niż na otyłość”. Na jedną i na druga chorobę możemy umrzeć. natomiast przy chorobie nowotworowej możemy liczyć na wsparcie społeczeństwa oraz dobrze ułożony plan leczenia, który jest koniecznością. W przypadku choroby otyłościowej możemy liczyć na obwinianie przez innych, brak zrozumienia i brak jasnych wskazówek jak należy się leczyć. Osoby otyłe bardzo często są wykluczane przez społeczeństwo i nie radzą sobie w relacjach międzyludzkich. Nic dziwnego skoro są cały czas negatywnie oceniane.
W ankiecie, którą przeprowadziłam na swoim Instagramie, 51 proc. osób odpowiedziało, że odwagą jest chodzenie w kostiumie kąpielowym przez osoby bez idealnej sylwetki. Jest to przerażający wynik. Czy osoby chore muszą rezygnować z tak podstawowych przyjemności jak kąpiel w basenie? Dlaczego dajemy sobie prawo do tego, aby oceniać człowieka poprzez pryzmat jego kilogramów? Ta ankieta w wyraźny sposób pokazuje, jak duży mamy problem z akceptacją ludzi chorych. Co więcej, 24% ankietowanych odpowiedziało, że samoakceptacja to wymówka dla osób grubych. Wniosek nasuwa się jeden.
Osoba otyła powinna siedzieć zamknięta w domu, w dużych workach, by nie prowokować ludzi, i nie powinna siebie lubić. Dobra, trochę to podkoloryzowałam, ale takie stanowiska ludzi bardzo często doprowadzają właśnie do stanów depresyjnych. Zamknięcia w domu i izolacji od innych. Samoocena spada do zera. Często ludzie przywiązują swoje poczucie wartości od wyglądu, a nie jest to ta droga, którą powinniśmy obrać. Każdy człowiek proces samoakceptacji powinien rozpocząć od tego, jakim jest człowiekiem, a nie od tego ile waży. Chciałabym, aby ludzie wykazali się większym zrozumieniem i wsparciem dla osób chorych. Poświęcili swój czas, aby zrozumieć, jak trudna jest ta choroba, która zazwyczaj towarzyszy osobie chorej całe życie.