Rak nepotyzmu, kumoterstwa, praktyk handu politycznego stanowiskami – a co za tym idzie korupcji – jest obecny na ciele polskiego życia społecznego dalej.
Nigdy nie byłem zaangażowany politycznie, ale otaczająca mnie rzeczywistość polityczna i społeczna zmusiła mnie do jej komentowania. Jestem też racjonalistą i antyklerykałem, choć nie wrogiem wiary
W Stanach Zjednoczonych, w Europie Zachodniej znajomości ze studiów są kapitałem na całe życie. Przynależność do konkretnej korporacji, bractwa studenckiego, może automatycznie otworzyć ścieżkę kariery. Studenci Oxfordu, Cambridge, czy francuskiej ENA (choć to trochę inna szkoła – uczelnia kształcąca korpus służby cywilnej) popierają się i ciągną po szczeblach kariery, niezależnie od przynależności partyjnej.
W Polsce czasów socjalizmu taką rolę odgrywały organizacje studenckie, ZSP, SZSP, czy ZSMP. Działaczy tych formacji rzadko łączyła polityka, ideologia, częściej dobra zabawa, wyjazdy zagraniczne i interesy w spółdzielniach studenckich. Te znajomości i układy pozostały do dziś, wystarczy spojrzeć na Stowarzyszenie “Ordynacka”. W stowarzyszeniu działają ludzie z różnych formacji politycznych, czy jego szef, polityk SLD, Włodzimierz Czarzasty się szczyci. Niezależnym Zrzeszeniu Studentów też tak było, bo tak jest wszędzie i zawsze – jeżeli możesz komuś pomóc, a masz wybór – pomożesz najpierw “swojemu”. To jest kumoterstwo, które czasem przybiera formę nepotyzmu. I jest niezależne do siły politycznej, tak jest w PO, SLD, PSL, PiS... I to może, a nawet musi prowadzić do korupcji.
Przy okazji tak zwanej afery taśmowej w PSL media, przede wszystkim “Gazeta Wyborcza” pokazała, że taki układ zależności działa także w Platformie Obywatelskiej. Krótkie raporty, wycinkowe, z kilku województw i kilkudziesięciu samorządów, spółek pokazały prawdopodobnie wierzchołek góry lodowej. Zresztą nie pierwszy raz - rok temu Sojusz Lewicy Demokratycznej ujawnił “układ” zależności, skupiający około 40 osób, powiązanych bliżej, lub dalej, z Cezarym Grabarczykiem i Hanną Zdanowską, obecną prezydent Łodzi, a pracujących w spółkach kolejowych i pocztowych. To znajomi i rodziny obecnego wicemarszałka Sejmu, a także ich znajomi. Łączy ich głównie to, że są absolwentami łódzkich uczelni – i jakoś powiązani są z Platformą Obywatelską.
Nie od dziś wiadomo, że najlepszą rekomendacją fachowości w samorządach opanowanych przez partyjne komitety jest legitymacja. Urząd miasta, gminy i kluczowe stanowiska w spółkach samorządowych opanowane są przez działaczy partyjnych. Dalej mamy do czynienia z krzyżowym nepotyzmem. Pan A zatrudnia Kasię, córkę Pani B w kuratorium, za to Pani B zatrudnia syna tego pierwszego w swojej spółce miejskie, czy gminnej jako starszego specjalistę do spraw zbędnych… proste, jak konstrukcja cepa bojowego. A ile synekur można znaleźć w różnego rodzaju radach nadzorczych, spółkach komunalnych, oświacie? Multum, tylko trzeba się umieć zakręcić. No i mieć tę wymarzoną legitymację.
Uzdrowienie tego wydaje się banalnie proste - przejrzyste kryteria naboru, konkursy, z jasnym kryteriami. Plus wewnętrzne procedury anty-korupcyjne w partiach politycznych. Tylko jak do tej pory, nikt nie potrafił tego zrobić. Żadna demokracja i żadne rządy nie są wolne od tego rodzaju patologii. To jest nieuniknione i nie ma tu znaczenia, że Polska jest dopiero na początku drogi demokratycznej. Za czasów rządów Jarosława Kaczyńskiego, koalicji PiS - LPR - Samoobrony tego rodzaju układy też funkcjonowały i nie chodzi tylko o synekury, jakie “wyrąbał” Andrzej Lepper dla swojej watahy z biało-czerwonymi krawatami. Znana była powszechnie “szara sieć powiązań”, jak to lubił określać Jarosław Kaczyński, oplatająca spółki paliwowe i energetyczne, powiązane z Antonim Macierewiczem i Piotrem Naimskim. Oczywiście – spółki skarbu państwa, bo układ korporacji i kumoterstwo żeruje właśnie na nich… A o PSL, która jest polityczną spółką rodzinno-klanowo-biznesową napisano już wiele… Waldemar Pawlak kilka lat temu, w jednym z wywiadów dla radia publicznego powiedział szczerze, że on nie widzi nic zdrożnego w zatrudnianiu dzieci, żon i pociotków w firmach zarządzanych przez funkcjonariuszy partyjnych.
W Polsce nie ma etosu pracy urzędnika państwowego. Każda partia, po przejęciu władzy, traktuje państwo, administrację, spółki Skarbu Państwa jako łup polityczno – biznesowy. Każda bez wyjątku. Żadna ekipa polityczna nie wypracowała jasnych kryteriów nominacji kadrowych, systemów awansów i działania w szeroko rozumianej służbie państwowej. Powoduje to, że coś, co w normalnych krajach demokracji jest korupcją polityczną – w Polsce jest normą. Były takie próby, poprzez stworzenie systemu szkoleń pracowników administracji państwa – ale zostały one zniweczone i do tej pory nie odbudowane. Warto pamiętać, że to za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości zlikwidowano Korpus Służby Cywilnej, zastępując go tzw. Państwowym Zasobem Kadrowym, któremu miały podlegać wszystkie stanowiska administracji szczebla centralnego i większość kluczowych stanowisk administracji regionalnej.
Rak nepotyzmu, kumoterstwa, praktyk handu politycznego stanowiskami – a co za tym idzie korupcji – jest obecny na ciele polskiego życia społecznego dalej. Żadna siła polityczna nie wzięła się poważnie za porządkowanie tej sfery życia publicznego. To grozi tym, że jak zwykle, kiedy wahadełko polityczne się kiedyś odwróci – następna ekipa znów rzuci się na łupy.
Ale na to jest właściwie tylko jeden ratunek, jedno lekarstwo, radykalna terapia. To prywatyzacja…